Cisza w swoje własne życie

newsempire24.com 7 godzin temu

Cicho, po prostu

Kiedy Ola powiedziała „mam dość milczenia”, nie krzyczała. Po prostu odłożyła widelec na stół, spojrzała przez okno i rzuciła to tak spokojnie, jakby mówiła „trzeba wynieść śmieci” albo „zapomniałam kupić mleko”. Bez histerii, ale w taki sposób, iż w pokoju nagle zrobiło się tak cicho, jakby ktoś wyłączył dźwięk.

Kuba podniósł wzrok znad telefonu, ale nie od razu zrozumiał, co się stało. Słyszał jej głos, ale sens dotarł do niego z opóźnieniem, jak dźwięk przez grubą szybę. Spojrzał na nią, potem znów na ekran — jakby między nimi była tafla szkła, przez którą nic nie widać.

— O co ci chodzi?

— O nas. O to, jak żyjemy. Cicho.

Nie odpowiedział. Znów wpatrzył się w ekran. Przemknęło mu przez myśl: „znowu”. Choć „znowu” nie było. Ona milczała długo. Bardzo długo. I on o tym wiedział, ale udawał, iż nie zauważa. Wygodnie. Bez kłótni. Bez ciszy. Tylko teraz ta cisza stała się wieczna.

Żyli razem siedem lat. Było wszystko: wyjazdy, awantury, głupie filmy, przyjaciele, remonty. Kłócili się o bzdury, godzili w nocy w kuchni, dzielili sernik na pół, mówili jednocześnie te same głupoty. A potem — jakby ktoś ściszył dźwięk. Nie od razu. Po trochu. Najpierw przestali się nawzajem słuchać. Potem — przestali mówić. Przestali dzwonić do siebie w ciągu dnia. Potem przestali pytać „co u ciebie”. W końcu po prostu żyli. Czysta kuchnia, włączony czajnik, rachunki na stole. Bez smaku. Bez powodu. Bez „my”.

— Nie słyszę siebie, Kub. — Wciąż patrzyła przez okno. — Jakbym w ogóle tu nie była.

Chciał powiedzieć coś ważnego. Że słyszy. Że to nie tak. Że po prostu jest zmęczony, iż wpadł w wir pracy. Że kocha, tylko zapomniał, jak to mówić. Ale słowa nie przychodziły. Nie dlatego, iż nie kochał — tylko dlatego, iż dawno już nie mówił na głos. I odzwyczaił się słuchać własnych myśli.

Ola wstała, postawiła kubek w zlewie. Potem założyła kurtkę. Wzięła klucze. Wyszła. Nie zatrzymywał jej. choćby nie wiedział, czy powinien. I to było najbardziej przerażające. Nie jej kroki w stronę drzwi, nie dźwięk zatrzasku, ale to, jak łatwo to się stało. Bez krzyku. Bez „zostań”. Zbyt łatwo, jakby nie traciło się nic ważnego.

Szła ulicą, a śnieg chrupał pod butami jak z filmu. Ludzie wokół spieszyli się, nikt na nikogo nie patrzył. Ola zatrzymała się na przejściu dla pieszych i po raz pierwszy od dawna poczuła, iż jest—dosłownie—tu i teraz. Nie w przeszłości, nie w wyobrażeniach. To był dziwny, cichy spokój, jakby ciało w końcu dogoniło duszę.

Tamtego wieczoru nie poszła ani do przyjaciółki, ani do matki. Po prostu włóczyła się po mieście, skręcając tam, gdzie poniosły nogi. Wstąpiła do piekarni, w której kiedyś przesiadywali z Kubą. Kupiła sobie drożdżówkę z makiem. Usiadła przy oknie, nie zdejmując kurtki. Pachniało cynamonem, wanilią i czymś dawno zapomnianym. Po raz pierwszy od dawna nie chciało jej się niczego analizować, tłumaczyć, rozpamiętywać. Chciała po prostu przeżyć ten wieczór. Samej dla siebie. Bez roli. Bez widowni.

Kuba napisał do niej po dwóch dniach. Bez patosu. Zwyczajnie: „Gdzie jesteś?”. Jakby przypadkiem, jakby nie z tęsknoty, a z przyzwyczajenia. Odpowiedziała: „Żyję”. Bez kropki. Bez emocji. Ot, tak. On nie pisał więcej. A ona nie czekała. Nie dlatego, iż nie chciała, tylko dlatego, iż pierwszy raz w życiu poczuła: można i nie czekać.

Minął tydzień. Potem miesiąc. Wynajęła mieszkanie na obrzeżach, z dużymi oknami i widokiem na parking, gdzie o świcie krzyczały mewy. Zaczęła robić poranne spacery — nie dlatego, iż trzeba, tylko dlatego, iż ciało domagało się ruchu. Wypracowała sobie nawyk zapisywania w notesie trzech zdań dziennie. Nie o uczuciach. Po prostu — co widziała. Kto się uśmiechnął. Gdzie było cicho. Jakie ręce miała kasjerka. Czym pachniało w tramwaju. To był jej sposób, by być tu i teraz, gdzie wszystko działo się po raz pierwszy, bez przyzwyczajeń, bez Kuby.

Czasem myślała o Kubie. Nie ze złością. Nie z tęsknotą. Po prostu—jak o człowieku, z którym kiedyś zrównała oddech. Z którym oglądali te same filmy, śmiali się z tych samych drobiazgów. A potem każdy zaczął patrzeć w swój ekran. Z którym było. Z którym stało się. I się skończyło. Bez dramatu. Bez finału. Bez wielkich słów. Po prostu—jak bywa. Jak cichnie piosenka w pokoju, gdy nikt nie wciska „powtórz”. Cicho, po prostu.

Czasem nie potrzeba „wróć”, „zrozum”, „usłysz”. Czasem wystarczy przestać czekać, aż ktoś powie coś za ciebie. I zacząć mówić sama. Choć niepewnie. Choć nie od razu. Ale na głos. Żeby znowu siebie usłyszeć. Żeby być.

Idź do oryginalnego materiału