Cisza w domu: jak maszyna do szycia odmieniła losy

newsempire24.com 1 dzień temu

Cisza w domu: jak maszyna do szycia zmieniła życie

Dziś rano Wojciech, jak zwykle, wyszedł do pracy. Ja, Katarzyna, zostałam w półmroku sypialni, siedząc na skraju łóżka, jakbym zbierała siły na coś ważnego. Zamiast iść do kuchni, skierowałam się do schowka. Tam, przesuwając z trudem starą drabinę, sięgnęłam na najwyższą półkę po zakurzoną maszynę do szycia. Ciężko westchnęłam i zaniosłam ją do pokoju… Gdy Wojciech wrócił wieczorem, czekała na niego niemiła niespodzianka. Brudne naczynia w zlewie, koszule w pralce, a ja choćby na niego nie spojrzałam – zamknęłam się w pokoju, gdzie światło i muzyka tworzyły atmosferę dziwnego święta. Stał na środku kuchni, zupełnie nie rozumiejąc, co się stało.

– Znowu strzałki na spodniach krzywe – mruknął Wojciech, oglądając się w lustrze z typowym dla siebie niezadowoleniem. – Katarzyna, w ogóle patrzyłaś, jak prasowałaś? To jakiś koszmar!

Stałam za jego plecami, skrzyżowawszy ręce. Widziałam, iż jego drogie granatowe spodnie były idealnie wyprasowane – strzałki równe, ani fałdki, ani plamki. Ale nie dyskutowałam. Ten poranny rytuał przed lustrem znałam już na pamięć i nauczyłam się milczeć.

– Ze spodniami wszystko w porządku, kochanie – odpowiedziałam cicho, starając się nie pokazać irytacji.

– Nie czepiam się, tylko wskazuję błędy! – odciął się Wojciech. – Czy to tak trudno zrobić, jak proszę? Czy ja wymagam czegoś niemożliwego?

Jeszcze raz ocenił siebie krytycznym wzrokiem, złapał te[u]czkę i rzucił:

– Dobra, ujdzie. Dziś ważna umowa, wrócę późno. – Cmoknął mnie w policzek i wyszedł, trzasnąwszy drzwiami.

Zgasłam światło w przedpokoju i powoli usiadłam na poduszce przy półce z butami. Te pół godziny samotności były moją codzienną ucieczką – czasem, gdy pozwalałam sobie na gorzkie refleksje. Gdzie popełniłam błąd? Jak doszło do tego?

Poznałam Wojciecha na uniwersytecie. Studiowałam historię, marząc o byciu nauczycielką, on – inżynierię. Nasza miłość była taka, o jakiej piszą w książkach: szczera, biedna, ale pełna nadziei. To ona dała nam odwagę, by wziąć ślub, mimo pustych kieszeni i skromnych stypendiów. Rodzice nie mogli pomóc – obie rodziny ledwo wiązały koniec z końcem.

Nie było wesela – tylko urzędowa rejestracja. Pieniądze od rodziców poszły na łóżko i drobiazgi do pokoju w akademiku. Moim jedynym „posagiem” była stara maszyna do szycia od babci. Nie wypadało odmówić, choć czasu w szycie nie miałam. Maszyna kurzyła się na parapecie, przykryta wyblakłym ręcznikiem.

Na ostatnim roku Wojciech dostał pracę w firmie budowlanej. gwałtownie awansował z inżyniera na kierownika, a ja zaczęłam uczyć w szkole. Moje lekcje historii były żywe, pasjonujące – kochałam dzieci i marzyłam o własnych, licząc, iż niedługo zostanę mamą.

– Po co się spieszyć? – studził mój zapał Wojciech. – W tej klitce we trójkę się nie pomieścimy.

Wtedy już mieszkaliśmy w kawalerce, a Wojciech zamienił komunikację miejską na używane niemieckie auto.

– I co ty w ogóle robisz w tej szkole? – mówił. – W domu bałagan, ty cały dzień gdzieś, a wieczorem grzebiesz się w zeszytach. Proponowałem: zostań w domu, zajmij się gospodarstwem. Jak będzie porządek – wtedy pomyślimy o dzieciach.

Dawałam radę ze wszystkim: sprzątałam, gotowałam, prałam. Ale Wojciechowi zawsze coś nie pasowało. Wychodziłam do pracy wcześniej i śniadanie stygło. Nie miałam czasu w wymyślne dania, a zupa odgrzana lub kotlety z wczoraj wywoływały jego grymas. Rano chciał świeżą, jeszcze ciepłą koszulę, ale ja prasowałam je raz w tygodniu. Wojciech marudził, krytykował, a jego pretensje rosły.

– Kiedy w końcu odejdziesz z tej pracy i zajmiesz się mężem i domem jak należy? – rzucał. – Z twojej pensji zero pożytku, bez niej świetnie sobie poradzimy.

Po trzech latach uległam. Zrezygnowałam z nauczania, by poświęcić się domowi. A adekwatnie – Wojciechowi, bo dzieci wciąż nie było. On w międzyczasie dostał wysokie stanowisko w nowej firmie, często pracował w domu wieczorami.

– Jakie dziecko, Katarzyna? – irytował się. – Będzie wrzeszczeć, przeszkadzać w spaniu i pracy. Chcesz, żeby mnie zwolnili? Ty nie pracujesz, wszystko na mnie!

Dom stał się dla mnie polem bitwy. Sprzątałam codziennie, gotowałam skomplikowane dania, które Wojciech wymagał podawać na świeżo. Jedzenie na wynos gardził, zakazując zamawiać. Godzinami szukałam nowych przepisów, doskonaliłam umiejętności, ale on zawsze znalazł powód do narzekań: za mało soli, za dużo pieprzu, mięso twarde.

Na początku próbowałam się spierać, ale gwałtownie zamilkłam. Jakikolwiek argument trafiał w próżnię – on zawsze był niezadowolony.

– Dziś kotlety lepsze niż ostatnio – mówił – ale przyprawy jakieś nie te.

– Następnym razem wezmę inne – odpowiadałam. – Jakie chcesz?

– Skąd mam wiedzieć? Ty jesteś gospodynią, sama wymyśl.

Kiedyś rozmawialiśmy o jego pracy, projektach, a ja dawałam dobre rady. Teraz posiłki mijDziś, patrząc na Michała, który całuje mnie w czoło, gdy układam naszego synka do snu, uśmiecham się, bo wiem, iż moje życie dopiero się zaczęło.

Idź do oryginalnego materiału