«Ciepło w misce: opowieść o dobroci, która rozgrzewa serce»

newskey24.com 5 godzin temu

Wojtek siedział przy stole, patrząc gdzieś obok Jagody. Ona coś opowiadała, gestykulowała, uśmiechała się, ale on był pogrążony w swoich myślach.

— Wojtek, zupełnie mnie nie słuchasz. Coś się stało? — zaniepokoiła się Jagoda.

— Nie, wszystko w porządku — ocknął się. — Mów dalej.

— Przecież widzę… — nalegała.

— Powiedz, umiesz gotować zupę? — zapytał nagle.

— Co? Jaką zupę? — zdziwiła się dziewczyna.

— No, zwyczajną. Barszcz, rosół z makaronem…

— No tak, oczywiście. A co?

— Mam do ciebie jedną prośbę — powiedział poważnie Wojtek.

Przed drzwiami do mieszkania numer piętnaście już drugi dzień stała reklamówka ze śmieciami. Wojtek zauważył to, omal nie potrącając jej poprzedniego dnia. Rano dołączyła jeszcze jedna, całkiem mała. Nie było żadnych zapachów, ale wyglądało to dziwnie. Blok był nowy, zasiedlony ledwie rok temu.

Gdy wieczorem wracał do domu, reklamówki wciąż tam stały. Pokręcił głową i postanowił porozmawiać z lokatorami rano.

Następnego dnia było ich już trzy. Wojtek zmarszczył brwi, zadzwonił. Raz, drugi.

— Idę, idę… — rozległ się za drzwiami kobiecy głos.

Przed nim stanęła starsza pani w okularach i niebieskim związanym swetrze. Uśmiechnęła się, ale wyraźnie zawstydziła i próbowała przymknąć drzwi.

— Dzień dobry. To pańskie śmieci. Proszę je wynieść. Sprzątaczka nie jest od tego obowiązkowa.

— Myślałam… wnuk obiecał przyjechać. Wciąż się zbierałam… ręce nie słuchają — powiedziała przepraszająco, pokazując drżące dłonie.

— Ja je wyniosę. Niech się pani nie martwi — Wojtek wziął reklamówki i poszedł.

Wieczorem, ledwie wszedł do klatki, drzwi do piętnastego mieszkania się uchyliły.

— Dobry wieczór. Proszę… — kobieta podała banknot. — Za śmieci.

— Nie trzeba. Naprawdę.

— Niech pan wejdzie. Stojąc mi trudno…

Wojtek wszedł do mieszkania. Skromne wnętrze, minimum mebli. Przy ścianie kartony: z zupkami chińskimi, purée ziemniaczanym, mlekiem UHT.

— To dla mnie nic trudnego. Tylko proszę nie wystawiać na klatkę. Śmieci mogę zabierać o ósmej rano.

— Dziękuję panu, Wojtku. Jestem Irena Kowalska. Mam wszystko, czego trzeba. Wnuk przywozi raz w miesiącu. Tylko te ręce… czasem tęsknię za zupką — próbowała się uśmiechnąć.

Wieczorem Wojtek siedział z Jagodą w kawiarni. Ona szczebiotała o sukience, którą przymierzała. On milczał.

— O czym znowu tak myślisz? — nadąsała się.

— Przepraszam. Tak sobie.

— O deserze? Weźmiemy tiramisu? A może gruszkę w karmelu?

— A umiesz ugotować zupę? — przerwał niespodziewanie.

— To zaproszenie do mnie? Czy chcesz, żebym stała przy garnku w twojej koszulce? Może pomidorowa?

— Zwyczajną… Barszcz, rosół…

— Zamów tu i zanieś swojej babci — zirytowała się Jagoda. — Od tego są pracownicy socjalni.

Wyszedł z kawiarni zdezorientowany. Wszedł do supermarketu, chciał kupić napój. Nagle usłyszał, jak dziewczyna wybiera kurczaka.

— To na zupę? — zapytał.

— Tak. Najlepszy. Wygląda jak domowy.

— A co jeszcze potrzeba na rosół?

Rozmawiali. Miała na imię Kasia. Mieszkała w sąsiednim bloku. Gdy opowiedział o babci, powiedziała:

— Przyjdź za półtorej godziny. Ugotuję garnek.

Zaniósł zupę babci. Potem wrócił do Kasi.

— Ucieszyła się, jakby nie zupie, ale tej uwadze.

— Bo to właśnie o to chodzi — skinęła głową Kasia. — Zupa to tylko pretekst.

Telefon Wojtka zadzwonił. Jagoda. Zignorował połączenie.

— No co, jesz? Zimne będzie.

Wojtek uśmiechnął się:

— Zupa naprawdę jest ważniejsza.

Idź do oryginalnego materiału