**Cienie przeszłości: dramatyczna prawda we wsi Liście**
Dawid rozchorował się. Przyjechał do babci do wsi Liście, gdzie powietrze było przesiąknięte zapachem traw i wspomnieniami dzieciństwa. Leżąc na starej łóżku, smutno spojrzał na babcię, Marię Stanisławównę.
– Dobrze, iż cię mam, babciu – szepnął. – Sam jestem na tym świecie. Może nikomu nie jestem potrzebny?
– Oszalałeś, Dawidzie?! – wykrzyknęła babcia, klasnąwszy w dłonie. – Taki przystojny mężczyzna i niepotrzebny? Każda samotna kobieta uznałaby cię za dar losu! Leż, nie wstawaj, a ja do sąsiadki po lipowy miód skoczę…
Maria Stanisławowa pokiwała głową i wyszła. Dawid zamknął oczy, zapadając w niespokojny sen. Nagle skrzypnęły drzwi, a lekkie kroki przerwały ciszę.
– Babciu, to ty? – Otworzył oczy i gwałtownie usiadł na łóżku, nie wierząc temu, co widzi.
Dawid śpieszył się do babci do Liści. Ostatnie lata wziął na siebie wszystkie troski o nią. Rodzice mieli swoje sprawy: ojciec wciąż pracował w hucie, a matka godzinami znikała na swojej działce, pielęgnując kwiaty i warzywa. Do babci zaglądała może raz w miesiącu.
– Ja w sumie jestem najbardziej wolny – uśmiechał się Dawid. – Rodziny jeszcze nie założyłem, choć trzydzieści siedem już stuknęło. Wy ciągle w rozjazdach albo przy remontach.
– Babcia cię uwielbia – odpowiedziała matka. – Wie, iż przywieziesz zakupy, pomożesz w gospodarstwie i spędzisz z nią weekend.
– Tak, kocham ją – wspominał Dawid z ciepłem. – W dzieciństwie każde lato tu biegałem, a potem wojsko, praca, zarabianie… Czas oddać długi.
– Długi długami, ale kiedy się ożenisz? – nie dawała za wygraną matka. – Czas, Dawidzie, dzieci mieć, bo tak zostaniesz sam.
Dawid jechał polną drogą, w bagażniku kołysały się torby z zakupami. Myśli wracały do młodości, gdy we wsi Wierzbówka zakochał się w dziewczynie – prostej, ale tak bliskiej. Kinga była cicha, miała wyraziste oczy, w których malowały się uczucia. Ich letnie spotkania były pełne namiętności i czułości.
– Szkoda, iż to się skończyło – westchnął Dawid. – Poszedłem do wojska, a ona, okazało się, miała kogoś innego – tego, który wrócił z zarobków i urządził jej scenę na całą wieś. Ech, Kinga…
Na poboczu zauważył dziewczynę łapiącą stopa. Dawid zwolnił.
– Do Wierzbówki podwieziesz? – spytała, odgarniając ciemną grzywkę.
– Wsiadaj – skinął głową.
Po drodze Dawid ukradkiem zerkał na pasażerkę. Coś w jej rysach wydawało się znajome, niemal rodzinne.
– Miejscowa jesteś, czy w gościnie? – zainteresował się.
– Do domu jadę – odparła dziewczyna. – Egzaminy w szkole medyczne zdane, teraz odpoczynek. Choć jakie lato na wsi – ciągła praca. Ale w domu dobrze, mama czeka.
Uśmiechnęła się, a Dawid zdrętwiał – ten uśmiech był dokładnie taki jak u Kingi!
– Nie jesteś przypadkiem córką Kingi? – ostrożnie zapytał.
– Jestem Sylwia Kowal – odpowiedziała. – Mama z domu Kinga Wojtak.
– A, no tak – Dawid poczuł, jak serce mu wali. – Właśnie o twoją mamę pytałem.
– Znaliście moją mamę? – zdziwiła się dziewczyna.
– Tak, widywałem ją kiedyś – wymijająco odpowiedział, zauważywszy na jej policzku pieprzyk – taki sam jak u niego.
– Ile masz lat, studentko? – spytał, starając się brzmieć swobodnie.
– niedługo osiemnaście – roześmiała się. – Chociaż wyglądam młodziej.
– To minie – odparł Dawid, zatrzymując auto. – Pewnie podobna do matki?
– Raczej do ojca – powiedziała poważnie, wysiadając. – Tylko jego los był pechowy. Zmarł, gdy miałam dziesięć lat. Teraz jesteśmy z mamą same. Szczęście… gwałtownie mija.
PomachDawid długo patrzył za nią, opierając się o kierownicę, i nagle zrozumiał, iż czas, który stracił, nie wróci, ale może jeszcze naprawić to, co było możliwe.