**Cień niespełnionych nadziei**
Siedziałam w przytulnej kawiarence w samym środku Warszawy, naprzeciw mojej przyjaciółki Kasi. Ta, mieszając łyżeczką w filęce z kawą, wpatrywała się we mnie uważnie, jakby próbowała rozwikłać jakąś zagadkę.
— Dziś jesteś jakaś dziwna — zmrużyła oczy. — No, mów, co się stało?
— Aleksander oświadczył mi się — cicho powiedziałam, ale w moim uśmiechu czaiła się gorycz.
— Naprawdę? Wreszcie! — Kasia ożywiła się, ale natychmiast zmarszczyła brwi. — Ale gdzie twoja radość? Przecież tyle lat na to czekałaś!
— Odmówiłam mu — mój głos zadrgnął, a wzrok opadł na filiżankę.
— Co?! — Kasia o mało nie wylała kawy. — Przecież marzyłaś o tym! Aleksander był przy tobie tyle lat, a ty… Dlaczego?
— Po tym, co zrobił, nie mogłam postąpić inaczej — odpowiedziałam tajemniczo, a moje oczy pociemniały od wspomnień.
— Co zrobił? — Kasia pochyliła się do przestrzen, nie mogąc ukryć ciekawości.
Wzięłam głęboki oddech, zebrałam myśli i zaczęłam opowiadać. Kasia słuchała, wstrzymując oddech, nie wierząc własnym uszom.
Zawsze wyobrażałam sobie miłość jak sceny z romantycznych filmów: bukiety kwiatów, płomienne wyznania, gotowość do poświęceń. Widziałam siebie jako bohaterkę, której życie to niekończąca się uczta uczuć. Te obrazy, podsycane kinem i książkami, stały się dla mnie jedynym scenariuszem miłości.
Ale życie okazało się o wiele bardziej skomplikowane. Młoda, pełna złudzeń, uczyłam się miłości na własnych błędach, zakochując się i zrywając. Moja teatralna dusza nadawała każdemu związkowi dramatyczny posmak.
Pierwszemu mężczyźnie poświęciłam cztery lata. Miałam zaledwie osiemnaście lat, gdy się poznaliśmy. Naiwna, zakochana, po raz pierwszy znalazłam się u boku mężczyzny i uczyłam się, jak budować relację. Ale moje gorące uczucia rozbiły się o jego chłód. Mieliśmy różne wyobrażenia o miłości, a intymności, której tak pragnęłam, nigdy nie było.
Postanowiłam odejść, ale nie byle jak — potrzebowałam pięknego finału, jak w filmie. Oświadczyłam, iż muszę pilnie wyjechać nad morze, sama, „by się zastanowić”. Nie protestował, bo nie mieszkaliśmy razem, tylko się spotykaliśmy.
Na dworcu żegnał mnie, nie podejrzewając niczego. W ostatniej chwili, stojąc w przedziale, wyrzuciłam z siebie:
— Kończę z tobą.
— Jak? Dlaczego? — był kompletnie zaskoczony.
— Tak będzie lepiej — rzuciłam i zniknęłam w wagonie.
Pociąg ruszył. Pobiegł za nim, krzycząc:
— Zosz, kocham cię! Wyjdź za mnie!
Wyjrzałam i zimno odpowiedziałam:
— Nigdy!
I tak, z kinowym dramatyzmem, skończyła się moja pierwsza miłość.
Rok później zaczęłam nowy związek — z informatykiem Bartkiem. Był galant jak bohater romansu: kwiaty, podarunki, wyjazdy. Przy nim czułam się bezpieczna, a przechodnie zdawali się patrzeć z zazdrością. Bartek przedstawił mnie rodzicom, zabierał na wakacje, obsypywał prezentami. Dwa lata wszystko zmierzało do ślubu, a ja już widziałam siebie jako jego żonę.
Ale pewnego dnia oznajmił, iż ma propozycję pracy w innym mieście. I dodał z marzycielskim uśmiechem:
— Wyobraź sobie, pobierzemy się, będziesz czekała na mnie w domu z dziećmi, gotowała mój ulubiony żurek…
Zamarłam. Ta wizja rodzinnej rutyny była daleka od moich marzeń o wiecznej romantyce.
— To może się nie udać — odparłam ostro. — Nienawidzę żurku.
Odwróciłam się i niemal pobiegłam, wyobrażając sobie, jak mój szal powiewa na wietrze, a Bartek patrzy za mną ze złamanym sercem.
Później miałam wielu adoratorów, ale nikt nie został na dłużej, aż poznałam Aleksandra. Nasz romans gwałtownie przerodził się w wspólne życie. Urodził się nam syn, a ja byłam pewna, iż chcę zostać jego żoną. Aleksander był opiekuńczy, dbał o nas, ale brakowało mu romantyzmu.
Czekałam na oświadczyny, ale lata mijały, a on się nie śpieszył. Pięć lat razem, syn rósł, a pierścionka wciąż nie było. W środku narastała we mnie frustracja. Zmieniłam się — z romantycznej dziewczyny stałam się kobietą gotową walczyć o swoje marzenia.
Próbowałam wszystkiego: byłam czuła, manipulowałam, prowokowałam — byle tylko Aleksander zrozumiał, jak istotny jest dla mnie ślub. Ale on jakby nie widział moich znaków. W końcu spojrzałam na swoje życie inaczej: on mnie nie docenia, nie szanuje, tylko udaje, iż kocha. Prawdziwa miłość powinna być gorąca, pełna pasji, a on choćby nie chce się ożenić!
Uraza przerodziła się w chęć zemsty. Nie chciałam po prostu odejść — chciałam, by poczuł moją krzywdę. Postanowiłam, iż moja zemsta będzie zimna i przemyślana.
Nadszedł moment po pięciu latach. Aleksander niespodziewanie zaprosił mnie do restauracji.
— Po co? — zapytałam, choć serce podskoczyło.
— Chcę porozmawiać — wymijająco odpowiedział.
— Dobrze — zgodziłam się, w środku tryumfując.
W restauracji wszystko było jak z moich marzeń: kwiaty, przytulny stolik, ciepłe światło. Po pierwszym kieliszku wina zaczął:
— Zosiu, jesteśmy razem tyle lat. Mamy syna, ma już pięć lat. Czas uregulować naszą sytuację.
Milczałam, patrząc mu w oczy. Ciągnął:
— Poza tym, dostałem propozycję pracy za granicą. Ale biorą tylko żonatych. Z rodziną.
— Żonatych? — zaśmiałam się gorzko. — Tobie to na rękę. A mi?
— Co? — Aleksander był zaskoczony. Pewnie oczekiwał, iż będę promienieć.
— Mi to na rękę? — mój głos stał się lodowaty. — Wiesz coś? Nie wyjdę za ciebie.
Zapadła ciężka cisza.
— Wytłumacz — wyszeptał.
— Nie zrozumiałeś przez dziesięć lat, nie zrozumiesz i teraz — odparłam, wstając. — Kończę z tobą.
Wyszłam, czując się jak bohaterka dramatu. „Jak w filmie” — pomyślałam, idąc wieczorną ulicą.
— Nie rozumiem cię, Zosiu! — wykrzyknęła Kasia w kawiarni. — Przec— Chyba właśnie zrozumiałam, iż czas przestać grać w te głupie gry i zacząć żyć naprawdę.