Od pierwszych dni znajomości między Kingą a jej teściową, Jadwigą Bronisławą, wiało chłodem. Jakby niewidzialna ściana stanęła między nimi, odgradzając Kingę od ciepła, którego tak pragnęła w nowej rodzinie. Teściowa patrzyła na nią jak na przypadkową intruzkę, która wtargnęła w ich idealny świat. W jej przestronnym domu na obrzeżach nadmorskiego Sopotu wszystko zdawało się świadczyć o zamożności: marmurowe podłogi, obrazy w złoconych ramach, kryształowe żyrandole. ale za tym przepychem kryła się pustka – wyrachowana, zimna jak mroźny wiatr w styczniu.
Kinga unikała spotkań. Jej mąż, Krzysztof, namawiał ją do poprawy relacji, twierdząc, iż matka po prostu „nie od razu przyzwyczaja się do nowych osób”. ale każda wizyta stawała się próbą. Rozmowy nieuchronnie schodziły na pieniądze: ile kosztuje remont, jak najlepiej zainwestować kapitał, kto komu ile jest winien. Dla Jadwigi Bronisławy wszystko na świecie miało swoją cenę, choćby więzi rodzinne. Kinga czuła się jak towar, który się wycenia, ale nie akceptuje.
Minęło kilka lat. Pewnego późnego wieczora zadzwonił telefon. Głos teściowej, zwykle ostry i pewny siebie, drżał – ciężko zachorowała. Jadwiga Bronisława prosiła Kingę o pomoc. Kinga zastygła, ściskając słuchawkę. W pamięci powracały lata obojętności, uszczypliwe uwagi, spojrzenia pełne wyższości. Jechać czy nie? Serce rozdzierała walka między urazą a poczuciem obowiązku. Ostatecznie obowiązek zwyciężył. Spakowała torbę i wyruszyła do domu nad morzem.
Kinga zastała teściową w sypialni. Jadwiga Bronisława leżała przykryta cienkim kocem, jej twarz była wychudzona, a oczy pozbawione blasku. Skarżyła się na ból, słabość, samotność. Kinga patrzyła na nią, zastanawiając się, czy ta słabość jest szczera, czy to kolejna manipulacja. Wątpliwości zniknęły, gdy teściowa nagle chwyciła ją za rękę, błagając, by jej nie zostawiała. Kinga wezwała lekarzy, zorganizowała hospitalizację, godzinami siedziała przy szpitalnym łóżku, dogadywała się z pielęgniarkami.
Leczenie trwało tygodnie. Jadwiga Bronisława powoli wracała do sił. Gdy ją wypisano, Kinga pomogła jej wrócić do domu, sprzątała, gotowała. Czekała na choćby słowo podziękowania, jakiś znak, iż jej wysiłki nie poszły na marne. ale zamiast tego Jadwiga Bronisława, siedząc w swojej skórzanej fotelu, zimno zapytała:
— Ile ci jestem winna za to wszystko?
Kinga zastygła, czując, jak coś w niej pęka.
— Jak pani może tak mówić? Pomagałam, bo… bo to adekwatne! – jej głos drżał z obrazy.
— Nie bądź naiwna – uśmiechnęła się teściowa, ale uśmiech był równie pusty jak jej słowa. – Zawsze płacę za usługi. To moja wdzięczność. Pieniądze to najlepszy sposób, by pokazać, iż coś cenię.
— Naprawdę myśli pani, iż wszystko można kupić? – Kinga zacisnęła pięści. – Gdyby pani była prawdziwą matką, Krzysztof sam by się panią zajął. Nie musiałaby pani błagać mnie w tajemnicy przed nim.
Jadwiga Bronisława zmarszczyła brwi. Jej wargi zadrżały, ale milczała. W jej oczach przemknęło coś – może uraza, a może zdziwienie. „Dlaczego mnie tak nienawidzi? – pomyślała teściowa. – Ja tylko żyję według swoich zasad. Czy to zbrodnia?”
Kinga wyszła, nie mówiąc ani słowa więcej. Następnego dnia na jej konto wpłynął przelew. Powiadomienie z banku raziło w oczy. Suma była hojna, ale dla Kingy była jak policzek. Nie odesłała pieniędzy – nie ze skąpstwa, ale ze zmęczenia. Kłócić się z Jadwigą Bronisławą to jak bić głową w mur.
Krzysztof nigdy nie poznał prawdy. Wciąż widział w matce kobietę o dobrym sercu, niezdolną do podłości. Kinga nie zburzyła jego iluzji. Milczała, chowając prawdę głęboko w sobie, rozumiejąc, iż czasem cisza kosztuje więcej niż największe szczerości. ale za każdym razem, gdy patrzyła na męża, czuła, jak między nimi rośnie cień – cień wyrachowania, który rzucała jego matka.