Marta, już idziesz? Karolina z Teodorem zarazd przyjdą – powiedział niecierpliwie Szymon, zaglądając do sypialni.
– Zaraz. Chwileczkę – odparła Marta, nie odrywając wzroku od lustra w szafie.
Przeciągnęła szminką po ustach, potrząsnęła głową, lekko burząc idealnie ułożone włosy, poprawiła kołnierz sukienki i dopiero wtedy odwróciła się do męża.
– Gotowa – uśmiechnęła się.
– O rany… Jesteś taka piękna – Szymon podszedł i przyciągnął ją do siebie.
– Ostrożnie, szminka – Marta odsunęła głowę od jego piersi, spojrzała na niego czule, z lekkim przekąsem.
– Marto… – zaczął Szymon nagle ochrypłym głosem, ale w tej chwili zadzwonił dzwonek u drzwi. – No właśnie. – Rozczarowany rozluźnił uścisk, westchnął i ruszył otworzyć.
Marta rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro, poprawiła sukienkę i poszła za nim.
W przedpokoju już rozbawiony gadał Teodor z ogromnym bukietem róż. Obok stała jego żona, Karolina, z prezentową torbą w ręce.
– Gdzie solenizantka? Czemu nie wita gości? – hałasował Teodor, szeleszcząc opakowaniem bukietu. Zobaczył Martę i ruszył w jej stronę. – No, nareszcie. Martusiu, jak zawsze zachwycająca. Szymon, uważaj, bo ci odejdę. Marto, pocałuj mnie – Teodor głośno cmoknął ją w policzek i dopiero wtedy wręczył kwiaty. – Życzę ci…
– Ej, rozbieraj się, a toasty zostaw na stół – wtrącił Szymon.
– Szymku, podaj kapcie, ja kwiaty postawię – powiedziała Marta i poszła do kuchni.
W mieszkaniu od razu zrobiło się głośno i ciasno. Teodor pocierał ręce przed nakrytym pośrodku pokoju stołem.
– Marto, czarujesz. Takie przyjęcie zrobiłaś. Zaraz się śliną zachłystnę – jęknął żałośnie.
– Musisz jeszcze chwilę poczekać – odparła Marta, wnosząc wazon z różami. Postawiła go na stoliku pod oknem.
– Cyganka – szepnęła ledwie słyszalnie Karolina, przewracając piękne, ciemne oczy.
Marta podeszła i położyła dłoń na jej ramieniu, jakby chciała uspokoić. W tej chwili znowu zadzwonił dzwonek, a Marta poszła witać nowych gości.
– To Laura, a to moja siostra Marta – przedstawił Maks dziewczyny i podał Marcie bukiet.
– Miło mi – uśmiechnęła się Marta. Laura ledwie skinęła głową. – Przepraszam, kapci już nie ma.
– Nic, ja Laurze oddam swoje – powiedział Maks.
Marta spojrzała na brata zaskoczona. Jej wzrok mówił: *Co wy w ogóle macie wspólnego?*
– Zapraszaj do stołu, siostrzyczko – rzekł Maks, ignorując jej spojrzenie.
Weszli do pokoju.
– Mego brata wszyscy znacie, a to Laura, jego nowa dziewczyna – przedstawiła Marta. – Resztę sam ogarnij – szepnęła bratu i poszła z kwiatami do kuchni.
Nie mieli już drugiego wazonu, Marta wstawiła bukiet do litrowego słoika i zostawiła na blacie.
Gdy wróciła, goście już siedzieli. Szymon wskazał jej krzesło na czele stołu. Marta usiadła i ze zdziwieniem zauważyła, iż Teodor i Karolina zasiedli osobno, po przeciwnych stronach.
Szymon już nalewał mężczyznom koniak, a kobietom wino. Laura siedziała wyprostowana, sztywna i obojętna. Maks nałożył jej sałatkę. Wydawało się, iż choćby tego nie zauważyła.
*Oho, jaka poważna. Zimno od niej bije. Były u brata dziewczyny, ale żywe, a ta jakby kij połknęła…* Myśli Marty przerwał Szymon. Zaczął wygłaszać toast, stojąc z kieliszkiem w dłoni i patrząc na żonę z czułością.
Wszyscy ucichli. Potem rozległ się dźwięk stukających szkła, zastąpiły go brzęki sztućców o talerze…
Marta obrzuciła wzrokiem obecnych. Teodor jadł głośno, chwaląc jej kuchnię i zerkał na Karolinę. A ta wpatrywała się w talerz, ignorując spojrzenia męża. Laura żuła wolno, nie patrząc na nikogo. Maks coś szeptał jej do ucha. Szymon pilnował, by nikt nie miał pustego kieliszka. *Widzisz, wszystko gra, a ty się martwiłaś…* – mówił jego wzrok.
Marta odprężyła się. Gdy goście zaspokoili głód i napili się, Szymon przyniósł z sypialni gitarę. Kilka minut stroił, wreszcie zanucił: *„Ty jesteś moja jedyna…”* Miał przyjemny, aksamitny głos, śpiewał pięknie, z uczuciem. I wszyscy wiedzieli, iż śpiewa dla żony.
Marta słuchała, lekko kołysząc się na krześle, potem zaczęła mu wtórować. Wyszło im harmonijnie. Gdy skończyli, przez kilka sekund panowała cisza, potem pojawiły się pomysły, co jeszcze zagrać.
Szymon zanucił znaną piosenkę *„Mój jelonek”*, ulubioną Marty.
W połowie utworu Karolina wstała i wyszła do kuchni, zamykając za sobą drzwi.
– Śpiewasz jak anioł, Szymon. Za to trzeba wypić – powiedział Teodor, gdy piosenka się skończyła.
– Ja po gorące – szepnęła Marta mężowi i też poszła do kuchni.
Karolina stała przy otwartym oknie i paliła.
– Co się stało? – zapytała Marta, stając obok.
Karolina wypuściła smużkę dymu. Papieros w jej smukłych palcach drżał. Popiół spadł na parapet. Karolina strąciła go dłonią, ale tylko rozmazała.
– Przecież lubiłaś, jak Szymon śpiewa. Czemu wyszłaś? – dopytywała Marta.
– I teraz lubię – odparła Karolina, obejrzawszy się, czy drzwi zamknięte.
Z pokoju dobiegł niezgrabny chór męskich głosów. *„Hej, sokoły!”* – wybrzmiewał najgłośniej Teodor.
– Możesz mi pomóc? – spytała nagle Karolina.
– Ile? – zapytała Marta.
– Nie chodzi o pieniądze. – Karolina zaciągnęła się mocno, wypuszczając dym.
– To o co? Pokłóciliście się z Teodorem?
– Marto… – Karolina znów upewniła się, iż drzwi zamknięte, strzepnęła niedopałek za okno.- Zakochałam się, Marto – szepnęła Karolina, a jej oczy wypełniły się łzami, które spłynęły po policzkach jak krople rosy na porannej trawie.