Cicha żona, głośna teściowa

newsempire24.com 1 tydzień temu

Dziś wieczorem ponownie odczułam ciężar tych rozmów, które powtarzają się jak pieśń wyciszona albo krzyk w laboratorium. Mama mojego męża, Lidia Antonina, siedząc za stołem gotowanym z piernika i ciasta naleśnikowego, znów przypomniała o swojej koncepcji idealnej żony. „Natalio, jesteś twardą, młoda i chcesz Idealna jest każda sprawa, którą robisz. Jako Tyś szla HDR? – powiedziała, unosząc łyżeczkę z zimnym zalewem mięsnym, który przygotowaliśmy z miłości. – Ja, kiedy Piotra ciskałem, była zaledwie dwudziestopiątka, a bez wątpienia wszystko się dało zrobić. Dziewczyny dzisiaj tylko o karierę marzą, co za szkoda!”

Umiejętnie uśmiechałam się, zadowoloną, jakby nie zauważyliśmy, iż prowadziła sie do samej siebie. Już raz, gdy przyszła, wszystko zaczęła od wspominania o “naszym pokoleniu”, które według niej robi wszystko poprawnie, a czasem choćby przesadziło. Piotr zasypił nią rysunek, może mógłby zacząć od tutaj, przez sylweryzowanie sylwetki.

– Mama, sęk to, czy chcesz spróbować tych warzyw, dobre z krewetkami – powiedziałam, delikatnie wyciągając tacę z wózka. – Wszystko jest maintenant.

Zdaje się, iż była zadowolona. „Bóg pozwic, kochana – mówiła, łapiąc się za serce. – Ty i Piotr macie zdradzić się jak my. Ja kiedy Piotra z siebie stworzyłam, wszystko się dopisało. A teraz? Wszędzie te nowe, szanse, a dzieci nie rosną jak chwała pod modlitwą!”

Nie odpowiedziałam. Znowu głowa wstała tak, iż światło błyszczało w oku, wtedy jak zawsze. Trzy rundy wniebowładnych prób dotknęły moją mód, a ona – przy każdej spotkaniu – znowu napominała o wnuczu. Czekało mnie lata, by przygotować się na to, by zostać babcią, a nie marnować sie na to, co się nie da.

– Mama, opowiedz nam coś o swojej nowej pracy – próbował Piotr, zakładając ręce na piersi. – Powiedziałaś, iż przestawiasz mieszkanie.

– A jakim cudem zwróciłam się do malowych, które ubrały ściany… ale jak oni mają takie narzędzia! Muszę wszystko poprawiać sama, choć z moim wiekiem to nie jest łatwe – prychnęła kpiąco, jakby to była jej wina. – Dzięki, iż taa sąsiedzka, Maria, czasem przysuwa rękę.

– Wystarczy, iż pisałaś o pomocy – zauważył Piotr. – My przecież mamy te same sprzątaczki, iż to, co zrobisz my będziemy czuć się teraz?

– O, chodź – przytuliła się. – Nie szkodzi. Robicie wiele, a ja jestem staruszką. Przypominam sobie, kiedy Piotrze był dzieciakiem, jak padał… Wasz tata – byliśmy nas tylko x 2, a wszystko robie swoimi rękoma. Życie nie jest łatwe.

Wszystko stało się cicho. Widziałam, jak Piotr trzymał mnie za rękę, patrząc bez słowa. Zawsze było takie – kiedy rozmowa zaczynała się z dzieci, nikt nie miał zapachu. Mama była inna, a dzieci szły jak wyraz wypowiedzi.

– Wiesz, Maria, mama Szymonki Warszawskiej już uwielbia trzeciego wnuka – dodała, jakby padała na nową punktację. – Pracuje choćby jako kierownik. Osobnie w pełni zaradna. Jak ty, Natalio, ty jesteś twarda, ale jak tylko zaczynasz snuć, nie masz choćby dzieci, działaj co?

Z półmisku sięgnęłam. Głowę wciąż trzymałam do tyłu, patrząc na wzór na obrusie. Wiedziałam już, iż nie zyskam zrozumienia, choćby kiełbasa była smakowojsza niż kiedykolwiek.

– Trzeba czekać – powiedział Piotr, próbując usunąć kwestię. – Mama, chcesz czerwony pączek? Natalia piekła dla ciebie, jak lubisz.

Pani się ulysnęła, miała złotówkę. „Oj, kochana, dzięki! Natalio, jesteś tak twarda, jak my. Kiedy Piotr cię znał, miałem ogromne obawy. Ty jesteś o trzy lata starsza od niego, a to zawsze nie jest najłatwiej…”

– To nie jest ogromny – wtrącił Piotr. – To tylko trzy lata.

– Początkowo zastanawiałam się – kręciła ręką. – Ale widać wszystko da się zrobić. Ty, Natalio, masz taką siłę, by bycia żoną prawdziwą… tylko dzieciaków już!

– Mama!

– No, iż nic złego… Ja po prostu czuję się niepewnie. Zdaje się, tak jak wskazuje nauka o chorobach, czasem zbyt późne dzieci mają pewne trudności.

Z półmisku wstałam. „Przepraszam, muszę zadzwonić – szepnęłam, idąc do pokoju. кожух z dróg.

Wiedziałam, iż Piotr spojrzeł na mnie z wątpliwością, ale nie powiedział. Po prostu Skinął głową, a ty byś szukał pocieszenia, bo to, co znów zrobiła babka, było jak gwoździe w uszy. Mama, zawsze jakaś krytyczna, nie pozwalała nam myśleć bez konfrontacji.

Kiedy wróciłam, rozdzielni zaczęła mówić o swoich chorobach, jakby to była jakieś wielkie przygoda. „Dzięki Bogu, iż dzieci dzieci zawsze mnie odwiedzają. Codziennie… Piątek… Obiad. A ja tu siedzę z moją starością…”

Po kilku godzinach kłótni, mimo to wszystkiego, Lidia wreszcie ruszyła do domu. „Piotrze, możesz mnie odwieźć? Jakoś się nie czuję dobrze.”

Kiedy Poszedł z nią pociągnął się, Nata szlifowała reszty tych emocji. Ktoś powinien go zrozumieć, ale łatwo było tylko brać… nie zyskiwać.

Nawet jeżeli telefon zadzwonił po godzinie spotkania. Na ekranie widziałam imię: Lidia. Zaskoczyła mnie, przemiewając moje myśli.

– Natalio – zaczęła, głos cichy jak brzydzik. – Nie zapomniałam… nie naciskaj różnicy. Przypadłem po to, by przemówić jak kobieta do kobiety.

– O czym? – spytałam, nie mogąc się postawić na nogi.

– O dzieci. Wiem, iż próbujecie. Wiem, iż są to błędne próby, a dla ciebie to nie lada trud.

Moja źrenica podraża. Ciężko było choćby sprostować temat.

– Znałam to samo – kontynuowała. – Po piołączym dziecku miałam sześć wyplazków. Oczekiwałam cótki, ale nie można… a cóż… ziemia koniec.

Zmajar ręce. Może z jej urodzeniem jest coś, co mogę zrozumieć.

– Nie sądziłam – powiedziałam cicho.

– Piotr nie wie – wyznała, a jej głos drżał. – Nikomu nie albo. Wtedy to było… wstydu pełno. Sądził, iż jeżeli kobieta ma problemy, to nie jest w pełni czynna.

– To samo mam – westchnęłam.

– A wiem – odpowiedziała. – Kiedy do nas przychodziłam do domu, widziałam, jak uśmiechasz się na dzieci w parku. I rozumię – to coś wtedy do ciebie mówiło. Masz świadomość, iż jest to tuż przy bokach.

– Dlaczego zawsze mówisz o dzieciach? – spytałam, siląc się, by nie zdradzić emocji. – Czy widzisz, jak mnie to dotyka?

– Przepraszam. Wiem, iż to niskie. Domyślałam się, iż to dla was był coś bardziej serio, niż myślałam. Piotr mi powiedział dziś o wczesnych… Na przykład, ekotermie…

Zasłoniłam twarz, nie mogąc się powstrzymać.

– Nie jestem głupi, Natalio – szepnęła – tylko pragnę mieć wnucze.

Moje i jej oczy zalatwiały się pokrytym ślicznym i smutnym pokryciem.

– Będziemy przy tym, jeżeli coś się skończy – powiedziała – ale nie na koszt naszego szczęścia. Ty i Piotr – moje najcenniejsze skarby. Rozumiem, iż on ciebie kocha. A ty – dajesz mu szczęście. Reszta… może dotrwa. jeżeli nie – adopacja jest opcją. Wiecie, tyle dzieci bez opieki istnieje. Możecie mieć szersze promienie życia.

Nie znałam słów. To wyznanie zbrała sie i z ciała, i z duszy.

– A kocham ci… – zaczęła – choć to mi trochę staje. Masz Piotra, a ja… kiedy mąż zginął, zostałam sama z dzieckiem. Miałam ojca, ale musiałam być matką, ojcem, pracownikiem, żoną i opiekunką. Był to czas, kiedy nie było wyboru, by nie zostać.

– Wyświetliłaś to – mówiąc, patrzyłam na nią przez telefon, wybuchając emocjami. – Urodziłaś Piotra.

– Tylko… – szepnęła – jakim kosztem?

Na kilka chwil x 2 siedziałam, milcząc. Nie wiedziała, jak to zrobiło na mnie wrażenie. Po raz pierwszy człowiek, którego uważałam za blokadę, dał nieco więcej niż zwierzęcy refleks.

Gdy wrócił Piotr, zastał mnie płaczącą, ale cicho. Wiedział, iż to nie był zwyczajny dzień.

– Co się stało? – spytał, przesuwając się blisko.

Powiedziałam mu całą prawdę, łącznie z wyznaniem babki. Piotr był zaskoczony, ale jej stan duchowy i emocje zaczęły się powoli przesycać.

– Może powinniśmy więcej jej odwiedzać – zauważył.

– Może lepiej, by pół roku z nami mieszkała – zaproponowałam z uprzejmością. – Trójmiesięczny wypoczynek z naprawami i… może to stworzy wspólną więź.

Drugi dzień następnego wieczoru zadzwoniłam do Lidii. Opowiedziałam, iż chciałabym, by przyjęła ten pomysł. Jej reakcja była miękka, a głos drżał, jakby to był przedłużony moment wyzwoleń.

– Dziękuję – szepnęła. – Przysięgam, że…

Trzy miesiące później Lidia przyszła do nas, by pomóc przygotować ogół.Łączymy się, trenujemy łącznie. Po raz pierwszy czułam ciepło, które nas dzieliło. A kiedy po czterech miesiącach ostateczny test przynosił nowe życie, Lidia była pierwszą, która ją odkryła.

– Widzisz? – mówiąc, uściskała mnie. – Czasem trzeba tylko poczekać.

Dzięki jej obecności, Piotr i ja mogliśmy znowu zacząć wyliczać dni. A ona… odniosła muzykantę nową – znów zaczęła nakłaniać sie do życia, nie zawsze z byle wyjątkiem. Przyszła kobieta, pani Janina, która była sąsiadką. I na statku, i w domu, i w miłości ona odniosła sie stopniowo do nowej tożsamości.

„Zaażor którego pociągnął sie mężczyzna do domu – mówiąc, miała Lidia dziś rano, przewracając talerz w kuchni – większa siła działa z dwóch stron. W końcu się to da…”

Ja patrzyłam na nią, lądującą w kuchni, odmienioną, nową. Nie mówiła już o krytykach czy dzieciach sąsiadów. I byliśmy razem – bez słów, bez broni, ale ciepłem, jakie dała nacisk światu.

Czasem milczenie jest złotem. Ale czasem warto usłuchać, co kobieta, którą uważasz za obco, mówi ci w nocy, gdy świat już wypoczywa.

Idź do oryginalnego materiału