Cicha kobieta przemówiła donośnie

newsempire24.com 2 miesięcy temu

**Dziennik, 15 maja 2024**

Cicha kobieta powiedziała głośno

— Janusz Kowalski! Ile można wytrzymać?! Drugi raz w tym tygodniu zalewasz mi mieszkanie! — krzyczała sąsiadka z dołu, wymachując mokrą szmatą tuż przed nosem Elżbiety Nowak.

— Przeprosiłem już! Kaloryfer przecieka, hydraulika wezwałem! — bronił się mąż, stojąc w drzwiach w samych bokserkach i podkoszulku.

— Przeprosił! A co ja mam zrobić z sufitem? Tapety świeżo przykleiłam! Wy tam w ogóle niczym się nie interesujecie?

Elżbieta stała za plecami męża, zaciskając pięści. Sąsiadka, Krystyna Wiśniewska, miała rację, ale Janusz, jak zawsze, nie chciał słuchać. Kaloryfer faktycznie przeciekał od miesiąca, a on ciągle odkładał naprawę.

— No przestań już wrzeszczeć jak przekupka na bazarze! — nie wytrzymał Janusz. — Naprawię, mówiłem przecież!

— Kiedy? Jak już całe mieszkanie mi zaleje? — Krystyna była wściekła, jej siwe włosy rozczochrały się, policzki płonęły.

Elżbieta delikatnie dotknęła ramienia męża.

— Janku, może jutro rano znajdę dobrego hydraulika? Mam numer do sprawdzonego fachowca — szepnęła.

— Daj spokój! Sam się tym zajmę! — odburknął, choćby na nią nie patrząc.

Krystyna spojrzała na Elżbietę ze współczuciem. Znały się od ośmiu lat, od kiedy Nowakowie wprowadzili się do tego bloku, ale przez cały ten czas sąsiadka nigdy nie słyszała, by Elżbieta podniosła głos. Zawsze cicha, zawsze zgodna, zawsze przepraszająca za męża.

— Dobrze, Elżbieto, wiem, iż to nie twoja wina. Ale zróbcie coś w końcu! — Krystyna odwróciła się i poszła w stronę klatki schodowej.

Janusz trzasnął drzwiami i poszedł do kuchni, gdzie na kuchence bulgotał barszcz. Elżbieta podążyła za nim, jak zwykle w milczeniu.

— Czego się tak mierzysz? — burknął, siadając przy stole. — Nalej barszczu.

Elżbieta sięgnęła po chochlę, ale ręce jej drżały. Krople czerwonego barszczu spadły na czysty obrus, który prasowała rano.

— Niezdaro! — warknął Janusz. — Normalnie nalać nie potrafisz!

— Przepraszam — szepnęła i gwałtownie wytrła plamę serwetką.

Przy obiedzie mąż opowiadał o pracy, narzekał na szefa, na kolegów, na wszystkich po kolei. Elżbieta kiwała głową, czasem wtrącała: „Tak, oczywiście” albo „Masz rację”. Tak było od dwudziestu trzech lat ich małżeństwa.

Po obiedzie Janusz rozłożył się na kanapie przed meczem, a Elżbieta poszła zmywać naczynia. Przez kuchenne okno widziała, jak Krystyna wiesza pranie na balkonie. Sąsiadka zauważyła jej wzrok i pomachała. Elżbieta nieśmiało odpowiedziała tym samym.

Wieczorem, gdy mąż zasnął przed telewizorem, Elżbieta cicho ubrała się i zeszła do Krystyny. Sąsiadka otworzyła drzwi w szlafroku, z kubkiem herbaty w dłoni.

— Elżbieto! Wejdź, proszę! Herbaty się napijesz?

— Dziękuję, nie trzeba. Tylko na chwilę. Chciałam zobaczyć, co tam u ciebie z sufitem.

W łazience rzeczywiście było kiepsko. Na suficie rozlewała się duża żółta plama, a w rogu odklejała się taśma tapety.

— Ojej! — westchnęła Elżbieta. — Krystyno, wybacz nam, proszę! Jutro sama znajdę hydraulika, sama zapłacę!

— Ależ co ty, Elżbieto! Nie w pieniądzach rzecz. Po prostu mam już dość. Widzisz przecież, jaki twój mąż ma charakter… Zawsze innych obwinia, a sam nic nie załatwi.

Elżbieta spuściła wzrok. Sąsiadka miała rację, ale głośno się do tego nie przyzna.

— On jest zmęczony w pracy, zestresowany — cicho tłumaczyła.

— Elżbieto, a ty jak żyjesz? — nagle zapytała Krystyna. — Znam cię tyle lat i nigdy nie widziałam, żebyś się uśmiechała. Zawsze taka smutna chodzisz.

— Normalnie żyję. Co ty… — Elżbieta zmieszała się od tego pytania.

— Dzieci macie?

— Nie. Nie wyszło jakoś.

— A chcieliście?

Elżbieta długo milczała, w końcu skinęła głową.

— Chciałam. Bardzo. Ale Janusz mówił, iż jeszcze za wcześnie, potem — iż pieniędzy brak, potem — iż nie jest gotowy. A teraz już za późno.

Krystyna odstawiła kubek, podeszła bliżej.

— A czego ty chcesz? Nie Janusz, tylko ty?

— Nie wiem — odparła szczerze. — Już choćby nie pamiętam, czego chcę. Tak długo myślałam tylko o tym, co jemu potrzebne…

— Elżbieto, przecież jesteś piękną kobietą. I wcale nie starą, czterdzieści pięć lat to nie wiek! Dlaczego się tak… umniejszasz?

Elżbieta spojrzała na swoje odbicie w lustrze w przedpokoju. Rzeczywiście, twarz jeszcze nie stara, oczy żywe, figura zgrabna. Ale wyraz twarzy… zmęczony, jakby przygaszony.

— Nie umniejszam. Po prostu… tak wyszło. Nie umiem krzyczeć, kłócić się. Mama mówiła, iż dobra żona powinna mężowi ustępować.

— A twoja mama była szczęśliwa?

Elżbieta zamyśliła się. Mama… zawsze cicha, zawsze w cieniu ojca. Tata decydował, mama przytakiwała. Ale szczęśliwą jej nie pamiętała.

— Chyba nie — przyznała cicho.

— No widzisz. A ty powtarzasz jej drogę.

Gdy Elżbieta wróciła do domu, w mieszkaniu panowała cisza. Janusz chrapał na kanapie, w pokoju śmierdziało alkoholem — widocznie po jej wyjściu sięgnął po wódkę. W kuchni w zlewie stał brudny talerz, na stole leżały okruchy.

Zaczęła sprzątać automatycznie, ale nagle się zatrzymała. Spojrzała na śpiącego męża, na bałagan, który zrobił w pół godziny jej nieobecności. Coś w niej drgnęło, jak napięta struna.

Rano Janusz obudził się z kacem, zły i poirytowany.

— Gdzie śniadanie? — warknął, wchodząc do kuchni.

— Zrób sobie sam — odparła Elżbieta, nie odrywając wzroku od kubka kawy.

— Co?

— Zrób sam śni

Idź do oryginalnego materiału