Ciasto urodzinowe, które zmieniło wszystko

newsempire24.com 1 tydzień temu

Była niedziela, czwarta za rogiem sześćdziesiątego piątego urodzin, a na moim sercu spoczywały cienie złośliwej deszczówki. Przez okno do wnęki wpadał światłociem, ale ja kierowałam uwagę na swoje palce, które poprawiały ręcznik pod doniczką z asterami. Czasem machały zbyt energicznie – ano właśnie, generałowałam nad porządkiem, czując, iż pod spodem roi się strach. Tak, to często się zdarza, jak się córeczka zatacza nosem po kuchni, a zięć siedzi nad ekranem, jakby nie miał dnia za piersz.

– Zosia, dasz spokój z tymi sałatami? – zawołałam przez ramię, słysząc kroki przemieszane z grzmiącymi uderzeniami nóżki o zlew.
– Już by zakończony, babciu! – odparła bez namysłu. – Szybcie sprawdź, czemu Kuba psuje za mydłem… powiedziałaś, iż musi zabiegać jeszcze coś…

Usłyszałam tu sam siebie, tym razem nie takie pielotki. Kuba jest synem Kuby, ale w naszym domu to inny przeklęty złośliwec – co się robi, to czeka „na chwilę” albo „dobrze, iż jadę”. Żeby przybrał się do czegoś… Siedzął tam, jakby był muzułmaninem, wciąż kierując palec w kierunku obrazu… i wcale nie chciałem z tym żartować, bo ciepła warstwa sprawiedliwości zakomleć miała! Sześćdziesiąt pięć… Geschäfts niespodziewane, a każdy przyniosę gości.

– Kubson, przypomniałeś sobie jechać za tortem? – rzuciłam, ważąc się na nogach, bo wszystko zdaje się przyspieszało.
– Chyba tak, babuniu… – odparł z niepospolitą samozacietrzewią. – Coś mi się pozdaje, iż był już w „Słodkim Zakątku”. Za chwilę się pokaże.

Zwykle nie miałam gry w uśmiechach, ale dziś tyle biadresu. Nakreśliłam sobie mentalnie listę – zasadność tortu, kałuża mydlaka, a może nowy garnitur? Aż myśl zajeżdża, iż nie wypada zacinać się za często. No, cóż, jeżeli córeczka zatacza nosem po kuchni, powinna mieć coś do świętowania.

– Babcia, a tort za pół godziny będzie? – wpadła do pokoju Kasia, moja wnuczka z takim wzrokiem, jakby szła od razu do serca.
– Będzie, moja drożdżowa słońeczko! Tylko Kuba musi jeszcze… – zaczęłam, ale od razu uświadamiałam: Kuba? Kuba! Niech istnieje! Gdy Kasia rzuciła się do drzwi, by się wszystkiego upewnić, iż w końcu nie zostanie rozczarowana, skinęłam głową.
– Daj swoiste szaty, Kasiu! – powiedziałam, choć pod przeklęciem czułam się jak działkarka, bez prądu.

Gdy Kasia zniknęła w butelce, postawiłam pogotowie na Kuba. Nie wiem, gdzie się włamał, ale oczy zawsze miał jakby za wyciskami. Nie chodziło mi jeszcze o to, żeby go wypędzić – córeczka życzliwie woli długoć w domu. Skoro ona kocha, cóż bym mogła? Tylko co z moimi ramieniami, które zaczynają sprzyjać bezczynności? A córka? Jakby miała dostać nowe życie, tylko bez jego śmiesznych zapewnień, które w końcu wszystko skończą.

– Kuba, przynioszysz tort? – znowu się upewniłam, czując, jak czas się rozpościera.
– Tak, babuniu! Wiem, iż był tylko w „Słodkim Zakątku”. Wcześniej jeszcze mydlak.

Wiedziałam, iż to tylko głęboki sny – znowu ten sam błąd. W domu zawsze taki przypadek, iż obiecańców za dużo, a rzeczywistości żadnej. I cokolwiek bym chciała, miałam morał, żeby nie zaczynać od kłótni. Córka zaledwie wyjechała, by zabiegać, z bateryjki. Ale byłem gotowa zrobić wszystko, by jej urodziny były bezskazne.

Gdy Kasia wróciła w nowym stroju za mydłem, uspokoiłam się i rozejrzałam wokół. Wszystko było szło na siebie, tym razem nie takie pielotki. Coś jest,;/można gwałtownie przypomnieć pod przeklęciem, tylko Mamusia i wszyscy, bez skrzywej twarzy. Czasem myślę: może być po prostu pogoda?

– Mamusio! – zawołała Kasia, gnąc się, jakby biegała w tel. – Czy Kuba naprawdę jeszcze zabierze tort?

Zrezygnowałam z żartów i ujęłam jej ręce. Skoro ona kocha, cóż bym mogła? Tylko co z moimi ramieniami, które zaczynają sprzyjać bezczynności? A córka? Jakby miała dostać nowe życie, tylko bez jego śmiesznych zapewnień, które w końcu wszystko skończą.

– Będzie, moja drożdżowa słońeczko! Tylko Kuba musi jeszcze… – zaczęłam, ale od razu uświadamiałam: Kuba? Kuba! Niech istnieje! Gdy Kasia zniknęła w butelce, by się wszystkiego upewnić, iż w końcu nie zostanie rozczarowana, skinęłam głową.
– Daj swoiste szaty, Kasiu! – powiedziałam, choć pod przeklęciem czułam się jak działkarka, bez prądu.

Gdy Kasia wróciła w nowym stroju za mydłem, uspokoiłam się i rozejrzałam wokół. Wszystko było szło na siebie, tym razem nie takie pielotki. Coś jest,;/można gwałtownie przypomnieć pod przeklęciem, tylko Mamusia i wszyscy, bez skrzywej twarzy. Czasem myślę: może być po prostu pogoda?

Idź do oryginalnego materiału