Ciasto pojednania

newsempire24.com 1 miesiąc temu

**Pogodowy placek**

— Kasia, przysięgam, jeżeli ten pan Zenon jeszcze raz zastuka w sufit, pozwę go za nękanie! — Tomek, stojąc w przedpokoju, zaciekle wycierał ślady psich łap z linoleum. Jego głos drżał ze złości, a koszulka była mokra od potu, mimo chłodnego wieczoru. Burek, winowajczo merdając ogonem, żuł gumową kaczuszkę przy drzwiach.

— Tomek, ciszej, dzieci śpią — Kasia, siedząc na kanapie z drutami, zmęczona przetarła skronie. Druty zastygły w miejscu, a na kolenach leżała niedokończona dziecięca czapka. — I nie od razu do sądu, to przesada. On po prostu… czepia się. Porozmawiam z nim, spróbuję wytłumaczyć.

— Wytłumaczyć?! — Tomek cisnął ścierkę do wiadra, jego oczy błysnęły. — Wczoraj w klatce schodowej wrzeszczał, iż Burek “śmierdzi” i “niszczy mu kwiatki”! Kasia, nasz pies choćby nie podchodzi do rabat!

— Wiem, wiem — Kasia odłożyła druty, jej głos był miękki, ale spięty. — Ale to nie zmienia faktu, iż to sąsiad, Tomek. jeżeli zaczniemy wojnę, nie będziemy mieli życia. Upiekę placek, spróbuję go udobruchać.

Tomek prychnął, patrząc na Burka, który upuścił kaczuszkę i teraz lizał podłogę.

— Placek? — pokiwał głową. — Dobrze, próbuj. Ale jeżeli jeszcze raz napisze skargę do admina, nie ręczę za siebie.

Kasia i Tomek, młodzi rodzice ośmioletniego Kuby i sześcioletniej Zosi, mieszkali w tej pięciopiętrowej kamienicy już od pięciu lat. Burek miał być źródłem euforii i dziecięcego śmiechu, ale pedantyczny sąsiad z góry, pan Zenon, wypowiedział szczeniakowi wojnę. Teraz ich klatka schodowa stała się areną sąsiedzkich przepychanek, a w powietrzu unosił się nie tylko zapach psiej sierści, ale i pretensji.

Wszystko zaczęło się tydzień po pojawieniu się Burka. Kasia, wracając z porannego spaceru, zauważyła, iż pelargonie w donicach przy wejściu, które pan Zenon pielęgnował z maniakalną dokładnością, były podeptane. Pomyślała, iż to dzieci z podwórka, ale wieczorem ktoś zapukał do drzwi. Na progu stał pan Zenon — szczupły, w wyprasowanej koszuli, z notesem i długopisem niczym detektyw na służbie.

— Katarzyno, czy to wasz pies zniszczył moje pelargonie? — jego głos był suchy, a okulary połyskiwały w mdłym świetle żarówki. — Trzy lata je hodowałem, a teraz rabata wygląda jak pobojowisko!

— Panie Zenonie, przepraszam — Kasia była zdezorientowana, trzymając Burka za obrożę. — Ale zawsze chodzi na smyczy, pilnujemy go. Może to ktoś inny?

— Inny?! — pan Zenon zmrużył oczy, coś notując. — W klatce czuć psem, ślady łap na każdym piętrze, a pani mówi “ktoś inny”? Proszę zająć się psem, albo piszę do administracji!

Kasia wymusiła uśmiech, zamykając drzwi. Burek, nie rozumiejąc, wetknął nos w jej kolana. Wieczorem opowiedziała o tym Tomkowi, który obierał ziemniaki w kuchni.

— On chyba oszalał?! — Tomek rzucił nóż, jego twarz zrobiła się czerwona. — Burek choćby nie szczeka w klatce! Trzeba z nim porozmawiać, Kasia, bez ceregieli.

— Nie warto — Kasia pokręciła głową, mieszając zupę. — To samotny człowiek, czepia się z nudów. Spróbuję go udobruchać, upiekę placek.

Na drugi dzień Kasia upiekła szarlotkę z cynamonem i zapukała do pana Zenona. Drzwi się otworzyły, a uderzył ją zapach politury i sterylny porządek: ani odrobiny kurzu, ani zbędnego przedmiotu, tylko doniczki z fiołkami na parapecie, stary radyjko i idealnie zasłane łóżko.

— Panie Zenonie, przyniosłam panu placek — Kasia uśmiechnęła się, podając zawinięte w folię ciasto. — Możemy porozmawiać o Burku? On nie niszczy kwiatów, pilnujemy go.

— Placek? — pan Zenon zmrużył oczy, ale wziął paczuszkę, obwąchując ją jak pies tropiący. — Sprytnie, Katarzyno. Proszę wejść, ale na krótko. Wasz pies szczeka o poranku, brudzi klatkę, śmierdzi. To nie do przyjęcia!

— On prawie nie szczeka — Kasia mówiła łagodnie, siadając na brzegu krzesła. — I ślady usuwamy. Może to dzieci nabroiły? Albo ktoś inny uszkodził kwiaty?

— Dzieci? — pan Zenon parsknął, robiąc notatkę. — Dzieci nie mają łap. Proszę zająć się psem, albo będę zmuszony działać.

Kasia wyszła, czując, iż placek nie zadziałał. A wieczorem w klatce pojawiła się kartka, starannie napisana na A4: “Proszę usunąć psa z klatki schodowej! Niszczy kwiaty i zakłóca spokój! Z.K.”. Tomek, gdy to zobaczył, poczerwieniał, zrywając kartkę ze ściany.

— To już wojna, Kasia! — warknął, stojąc w przedpokoju. — Idę mu powiedzieć, co o nim myślę!

— Tomek, nie rób scen — Kasia złapała go za rękę, gdy sięgał po buty. — Spróbujmy jeszcze raz. jeżeli nie wyjdzie, pomyślimy.

Na koniec tygodnia sytuacja stała się nie do zniesienia. Pan Zenon stukał w sufit, gdy Burek zaszczekał, choćby gdy zareagował na dzwonek do drzwi. Wieszał nowe kartki: “Pies śmierdzi!”, “Ślady łap niedopuszczalne!”, aż w końcu zadzwonił do admina, skarżąc się na “brak higieny i zagrożenie dla zdrowia”. Kasia, wracając ze spaceru, zastała go mierzącego linijką ślady łap w klatce, jakby zbierał dowody do procesu.

— Panie Zenonie, co pan robi? — zastygła w miejscu, trzymając Burka na smyczy, który radośnie ciągnął w stronę sąsiada.

— Zbieram dowody — wyprostował się, prostując okulary. — Te ślady są od waszego psa, pięć centymetrów szerokości! Zrobiłem zdjęcia, idą do admina!

— To nie Burek — Kasia podniosła głos, jej cierpliwość się kończyła. — On jest mniejszy, to szczeniak! I nie niszczy kwiatów, chodzimy na podwórko!

— Nie onKiedy następnego dnia pan Zenon zobaczył na własne oczy, jak jego własny kot, Rudy, demoluje pelargonie, schował notes i od tamtej pory przestał narzekać, a choćby w niedzielę podarował Burkowi kość.

Idź do oryginalnego materiału