**Ciasto i inne rozczarowania**
Alicja ubijała bite śmietanę na biszkopt, jej ruchy były precyzyjne jak u zegarmistrza. Tort dla Zosi, jej córki, miał być arcydziełem: trzy piętra, waniliowy mus, świeże maliny, cienkie zawijasy czekolady. Dziś Zosia kończyła osiemnaście lat, a Alicja miała nadzieję, iż ten tort — jej najlepszy w dwudziestu latach pracy cukiernika — zburzy mur, który wyrósł między nimi w ciągu ostatniego roku.
— Mamo, jeszcze nie skończyłaś? — Zosia wpadła do kuchni, jej adidasy zaskrzypiały na linoleum. — Wiktoria już jedzie, a u nas chaos!
— Już prawie — Alicja uśmiechnęła się, wycierając ręce w fartuch. — Podoba ci się?
Zosia rzuciła okiem na tort, jej twarz pozostała obojętna.
— No… spoko. Tylko wiesz, Wiktoria mówi, iż takie torty już są niemodne. Teraz wszyscy robią minimalistyczne, bez tych… zawijasów.
Alicja poczuła, jak łyżka w jej dłoni stała się cięższa.
— To nie są zawijasy, Zosiu. To twoje ulubione wzory, jak na torcie na twoje dziesiąte urodziny. Pamiętasz?
— Mamo, miałam dziesięć lat — Zosia przewróciła oczami. — Dobra, idę posprzątać w salonie. Tata znowu zawalił wszystko swoimi papierami.
Wyszła, zostawiając za sobą lekki zapach perfum i wrażenie, iż Alicja rozmawia z pustką.
—
O szóstej wieczorem salon był już udekorowany: balony, girlandy, stół z przystawkami. Alicja postawiła tort na środku, jego owoce lśniły w świetle żyrandola jak maleńkie rubiny. Przypomniała sobie, jak rok wcześniej Zosia uciekła z przyjaciółmi do kawiarni, odmawiając rodzinnego świętowania. „Jestem dorosła, mamo” — rzuciła wtedy. Alicja pół roku oszczędzała na ten tort, rezygnując z nowych butów i kursów cukierniczych, żeby dziś wszystko było idealne.
Dzwonek do drzwi przerwał jej myśli. Zosia pobiegła otworzyć, a do mieszkania wpłynęła Wiktoria — wysoka, z jaskraworóżowymi paznokciami i spojrzeniem, które oceniało wszystko jak skaner.
— O, rany, to co, tort? — Wiktoria zatrzymała się przed dziełem Alicji, przechylając głowę. — Zosia, serio? Toż to dla dzieci!
— No, mój mam to lubi — Zosia zaśmiała się cicho, ale jej policzki zaróżowiły się. — Ona uwielbia takie… retro rzeczy.
— Retro? — Wiktoria parsknęła śmiechem, jej głos brzmiał jak tłuczone szkło. — To jak z lat dziewięćdziesiątych! Teraz są w modzie gołe torty, z owocami i bez tego kremu. Prawda, Zosia?
Alicja ścisnęła brzeg fartucha, czując, jak kuchnia staje się ciaśniejsza.
— Witaj, Wiktorio — uśmiechnęła się z wysiłkiem. — To tort w stylu Zosi. Zawsze lubiła wanilię i maliny.
— Lubiła — Wiktoria zaakcentowała ostatnie słowo, patrząc na Zosię. — Ale gusta się zmieniają, no nie? Zosia teraz jest w wegańskim klimacie, tak?
Zosia zawahała się, bawiąc się bransoletką.
— No, nie do końca… Ale Wiktoria ma rację, mamo. Może w przyszłym roku zrobisz coś bardziej nowoczesnego?
Alicja poczuła, jak serce się ściska, ale skinęła głową.
— Dobrze, Zosiu. A teraz przywitajmy gości.
—
Goście, przyjaciele Zosi ze szkoły i studiów, wypełnili salon śmiechem i muzyką. Alicja roznosiła kanapki, starając się nie zauważać, jak Wiktoria szepcze coś Zosi, wskazując na tort. Jej mąż, Marek, siedział w kącie, wpatrzony w laptop. Jego „pilny projekt” zawsze okazywał się ważniejszy niż rodzina.
— Alu, jak tam? — Marek oderwał wzrok na chwilę. — Tort jak zawsze boski.
— Dzięki — Alicja wymusiła uśmiech. — Może pomożesz z napojami?
— Zaraz, tylko skończę maila — znowu zatonął w ekranie.
Alicja wróciła do stołu, gdzie Wiktoria rozprawiała o „trendowych imprezach”.
— W Krakowie ostatnio była impreza — oznajmiła — tort bez glutenu, bez cukru, z matchą. To jest poziom! A tu… — skinęła głową w stronę tortu Alicji — jakby babcia piekła.
Goście wybuchnęli śmiechem. Zosia zaczerwieniła się, ale milczała, gniotąc róg obrusa.
— Wiktoria, to mama go robiła — powiedziała cicho. — Starała się.
— Starała? — Wiktoria uniosła brwi. — Zosia, starać się to jedno, a być na czasie to drugie. Nie chcesz chyba, żeby twoje osiemnastki wyglądały jak urodziny przedszkolaka?
Alicja poczuła, jak płoną jej policzki. Chciała zaprotestować, ale spojrzała na Zosię, która spuściła wzrok, jakby się zgadzała.
—
Kulminacja wieczoru nadeszła, gdy przyszła pora na zdmuchnięcie świeczek. Alicja wjechała z tortem na wózku, jej dłonie drżały. Goście ucichli, telefony skierowały się na Zosię. Alicja zapaliła świeczki, ich płomień odbijał się w oczach córki, jak kiedyś.
— Zosiu, życzenie — Alicja uśmiechnęła się, czując łzy w gardle.
— Czekaj — Wiktoria wystąpiła naprzód, jej głos przeciął ciszę. — Co, zwykłe świeczki? Zosia, mówiłaś, iż chcesz petardy! To twoje święto!
— Petardy? — Alicja zmieszała się. — Zosiu, nic mi nie mówiłaś…
— Bo i tak zrobiłabyś po swojemu! — Zosia wybuchnęła nagle, jej głos drżał. — Mamo, prosiłam o coś prostego, nowoczesnego, a ty znów ze swoimi tortami jak na wesele! Mam osiemnaście lat, nie jestem dzieckiem!
Goście zamarli. Alicja poczuła, jak podłoga usuwa się spod nóg.
— Zosiu, chciałam, żeby ci się podobało — jej głos był ledwo słyszalny. — To twój ulubiony smak…
— Ulubiony? — Zosia zaśmiała się, ale w jej oczach błysnęły łzy. — choćby nie wiesz, iż od roku nie jem malin! Wiktoria ma rację, żyjesz w swoim świecie!
— Zosiu, nie dramatyzuj — Wiktoria położyła rękę na jej ramieniu, jak dyrygent. — Zdmuchnijmy świeczki i zapomnijmy. I tak nikt tego nie zje.
Alicja spojrzała na Marka, szukając wsparcia, ale tylko wzruszył ramionami.
— Alu, może odpuść? Niech się dziewczyny bawiąAlicja wyszła na mroźną ulicę, trzymając w dłoniach zdjęcie małej Zosi z kremem na nosie, i nagle zrozumiała, iż czasem najtrudniej jest kochać kogoś, kto już nie jest tym samym dzieckiem.