U Tomka była zwykła rodzina. Mama i tata kochali go, a on ich. W weekendy chodzili razem do kina, teatru, na lodowisko, latem jeździli nad morze. Zbierali muszelki, ojciec uczył Tomka pływać… Aż firma, w której pracował, zbankrutowała. I tata zaczął pić. A kiedy się upił, klął na rząd, prezydenta, prawo. Wszyscy byli winni, iż stracił pracę.
Gdy mama, zmęczona jego pijackimi tyradami, prosiła, żeby poszedł spać, rzucał się na nią. Ostatnio w ogóle od razu zaczynał się czepiać. Odsyłała Tomka do jego pokoju, ale on i tak wszystko słyszał – krzyki, brzęk tłuczonych talerzy. Co mógł zrobić?
Kiedy ojciec w końcu zasypiał, chrapiąc i śmierdząc alkoholem, mama przychodziła do pokoju Tomka i często spała z nim na wąskim łóżku. Tomek widział siniaki na jej rękach, choćby na twarzy. Rano tata przepraszał i przysięgał, iż już nigdy nie podniesie na nią ręki…
Ostrożnie wymykała się z domu. Wytrzeźwiały ojciec też wychodził, żeby „szukać pracy”. Tomek zostawał sam, odrabiał lekcje. Chodził do trzeciej klasy na drugą zmianę. Sam podgrzewał sobie obiad, jadł i szedł do szkoły.
Wieczorem wszystko zaczynało się od nowa.
— Co, ojciec znowu szalał wczoraj? — spytała sąsiadka, pani Zofia, która mieszkała za ścianą.
— Tak… — krótko kiwnął głową Tomek.
— Dlaczego matka nie wezwie policji?
— Muszę już iść, spóźnię się do szkoły — Tomek pospieszył dalej.
— No to biegnij, biegnij — westchnęła pani Zofia, patrząc za nim.
Kiedy wrócił ze szkoły, mama gotowała obiad w kuchni. Ojca nie było, co bardzo ucieszyło Tomka. Usiadł przy stole i opowiadał zwykłe szkolne historie. A potem powiedział, iż bez taty jest lepiej i iż byłoby dobrze, gdyby już nigdy nie wrócił.
Mama spojrzała na niego z dezaprobatą.
— To trudny okres, synku. Jak znajdzie pracę, wszystko wróci do normy.
Ale ojciec wrócił, hałaśliwie rozbierając się w przedpokoju, coś tłukąc i stękając. Mama od razu się spięła, wyjrzała z kuchni.
— Idź do swojego pokoju — szepnęła, popychając Tomka w plecy.
Siedział w swoim pokoju i słuchał. Ale tego dnia było inaczej, ciszej. Nagle mama krótko krzyknęła, coś ciężkiego runęło na podłogę. Tomek ostrożnie wyszedł i zajrzał do kuchni. Ojciec stał, rozkraczony, patrząc na mamę leżącą na podłodze. Tomek nie wytrzymał, pisnął. Tata odwrócił głowę i spojrzał na niego krwawymi oczyma.
— Synku — powiedział.
Tomek wybiegł z mieszkania i zadzwonił do drzwi sąsiadki. Trząsł się drobnym dreszczem. Pani Zofia nic nie zrozumiała z jego bełkotu, ale wezwała policję i pogotowie. Przyjechali prawie jednocześnie. Ojca zabrali, mamę zawieźli do szpitala. Tomek został tej nocy u sąsiadki.
Rano pojechali z panią Zofią do szpitala. Mama leżała sama na sali, oplątana przezroczystymi rurkami. Spała, nie obudziła się, choćby gdy Tomek wołał ją i szarpał za rękę. Lekarz zabrał panią Zofię na korytarz, a Tomek został z mamą.
Budził ją i budził. Zaczęło mu się nudzić, sąsiadka nie wracała, więc poszedł jej szukać. Jedne z drzwi były uchylone. Usłyszał, jak lekarz mówił do kogoś: „Jest w śpiączce, mało prawdopodobne, iż się obudzi, ale trzeba wierzyć…” Przestraszył się i uciekł ze szpitala.
Pani Zofia znalazła go na ławce w parku szpitalnym. Płakał przez całą drogę do domu. Sąsiadka traciła cierpliwość, próbując go uspokoić. W domu zapytała, czy on i mama mają jakichś krewnych.
— Babcia na wsi — odpowiedział Tomek.
— Daleko stąd?
— Autobusem półtorej godziny, potem jeszcze trzy kilometry piechotą.
— Pamiętasz drogę?
— Myślisz, iż jestem mały? — oburzył się Tomek.
— Jutro rano zawiozę cię do babci — powiedziała pani Zofia.
Ale rano zadzwoniła do niej córka przyjaciółki i poprosiła, żeby natychmiast przyjechała. Powiedziała, iż jej mama umiera. Pani Zofia straciła głowę.
— Odprowadzę cię na dworzec i wsadzę do autobusu. Przepraszam, iż nie mogę pojechać z tobą. Jesteś już dużym chłopcem.
Na dworcu poprosiła kierowcę, żeby miał na niego oko. Tamten obiecał. I Tomek pojechał sam do babci. Od jednostajnego warkotu silnika i przeżyć gwałtownie zasnął. Zdało mu się, iż tylko przymknął oczy, gdy nagle ktoś trącił go w ramię.
— Hej, chłopcze, wstawaj, dojechaliśmy — budziła go kobieta siedząca obok.
Tomek wstał i ruszył do wyjścia.
— Słuchaj, idź z innymi, nie oddalaj się. Nie mogę cię odprowadzić, muszę wracać — powiedział kierowca.
Tomek skinął głową i wysiadł. Ludzie gwałtownie rozeszli się do domów, na drodze za wsią został sam. Zrobiło się strasznie. Ale świeciło słońce, pod nogami szeleściły znajome opadłe liście. Tomek powiedział sobie, iż jest już duży, zna drogę, najważTomek szedł przed siebie, ściskając w dłoni jedyny skarb, który mu został – małą muszelkę znalezioną tamtego lata z mamą, i wiedział, iż teraz, gdy znów są razem, żaden burzowy wiatr nie zdoła ich rozdzielić.