Chłopak z niecodzienną historią

polregion.pl 7 godzin temu

Wojtek

Rodzina Marcina była zwyczajna. Mama i tata kochali go, tak jak on ich. W weekendy chodzili do kina i teatru, na lodowisko, a latem jeździli nad morze. Zbierali muszelki, tata uczył Marcina pływać… Aż firma, w której pracował, splajtowała. I ojciec zaczął pić. A gdy był pijany, przeklinał rząd, prezydenta, cały system. Wszyscy byli winni, iż stracił pracę.

Kiedy mama, zmęczona jego pijackimi monologami, prosiła, żeby poszedł spać, wpadał w szał. Ostatnio od razu zaczynał się do niej czepiać. Odsyłała Marcina do pokoju, ale on i tak wszystko słyszał — krzyki, brzęk tłuczonych talerzy. Co mógł zrobić?

Gdy ojciec w końcu zasypiał, chrapiąc i śmierdząc wódą, mama przychodziła do Marcina, często zasypiając z nim na wąskim łóżku. Chłopiec widział siniaki na jej rękach, choćby na twarzy. Rano ojciec przepraszał i przysięgał, iż więcej jej nie tknie…

Mama cicho wychodziła. Otrzeźwiały ojciec też szedł „szukać pracy”, jak mówił. Marcin zostawał sam, odrabiał lekcje. Chodził do trzeciej klasy na drugą zmianę. Sam odgrzewał sobie obiad, jadł i szedł do szkoły.
Wieczorem wszystko zaczynało się od nowa.

— Co, ojciec znowu wczoraj szalał? — zapytała sąsiadka Bożena, która mieszkała za ścianą.

— Tak — krótko kiwnął głową Marcin.

— Czemu matka nie wezwie policji?

— Muszę iść, spóźnię się do szkoły — Marcin pospieszył się.

— No biegnij, biegnij — westchnęła Bożena, patrząc za nim.

Gdy wrócił ze szkoły, mama gotowała kolację. Ojca nie było, co ucieszyło Marcina. Usiadł przy stole i zaczął opowiadać proste szkolne nowinki. Potem powiedział, iż bez ojca jest lepiej, i fajnie by było, gdyby już nie wrócił.
Mama spojrzała na niego z dezaprobatą.

— To trudny okres, synku. Jak znajdzie pracę, wszystko wróci do normy.

Ale ojciec wrócił, hałasując w przedpokoju, coś upuszczając i stękając. Mama od razu się spięła, wyjrzała z kuchni.

— Idź do pokoju — szepnęła, popychając go delikatnie.

Marcin siedział w swoim pokoju i słuchał. Ale dziś było inaczej — ciszej. Nagle mama krzyknęła, coś ciężkiego runęło na podłogę. Chłopiec wyszedł z ukrycia i zajrzał do kuchni. Ojciec stał, rozkraczony, patrząc na mamę leżącą na podłodze. Marcin nie wytrzymał, krzyknął. Ojciec odwrócił głowę i spojrzał na niego przekrwionymi oczami.

— Synku — powiedział.

Marcin wybiegł z mieszkania i zadzwonił do sąsiadki. Drżał drobnym dreszczem. Bożena kilka zrozumiała z jego bełkotu, ale wezwała policję i pogotowie. Przyjechali prawie równocześnie. Ojca zabrali, mamę odwieźli do szpitala. Marcin nocował u Bożeny.

Rano pojechali do mamy. Leżała sama na sali, oplątana rurkami. Spała, nie obudziła się, choćby gdy Marcin wołał i ciągnął ją za rękę. Lekarz wyprowadził Bożenę na korytarz, a chłopiec został z mamą.

Wciąż próbował ją obudzić. Znudził się, sąsiadka nie wracała, więc poszedł jej szukać. Któreś drzwi były uchylone. Usłyszał, jak lekarz mówił do kogoś: „Jest w śpiączce, mało prawdopodobne, iż się obudzi, ale trzeba wierzyć…”. Przestraszył się i uciekł ze szpitala.

Bożena znalazła go na ławce w parku szpitalnym. Całą drogę do domu płakał. Sąsiadka traciła cierpliwość, próbując go uspokoić. W domu zapytała, czy mają jakąś rodzinę.

— Babcia na wsi — odparł Marcin.

— Daleko stąd?

— Półtorej godziny autobusem, potem jeszcze trzy kilometry piechotą.

— Pamiętasz drogę?

— A co, jestem mały? — oburzył się.

— Jutro rano zawiozę cię do babci — powiedziała Bożena.

Ale rano zadzwoniła do niej przyjaciółka córki z prośbą o pilny przyjazd. Bożena była zdezorientowana.

— Odprowadzę cię na dworzec i wsadzę do autobusu. Wybacz, iż nie pojadę z tobą. Jesteś dużym chłopcem.

Na dworcu poprosiła kierowcę, żeby miał na niego oko. Ten obiecał. I Marcin pojechał sam. Od jednostajnego warkotu silnika i przeżyć gwałtownie zasnął. Ledwo zamknął oczy, a już ktoś go budził:

— Hej, chłopcze, wstawaj, dojechaliśmy — mówiła kobieta z sąsiedniego siedzenia.

Marcin wysiadł.

— Idź z innymi, nie odłączaj się. Nie mogę cię odprowadzić, muszę wracać — powiedział kierowca.

Marcin skinął głową. Ludzie gwałtownie się rozeszli, na drodze za wsią został sam. Zrobiło się strasznie. Ale świeciło słońce, pod nogami szeleściły liście. Powiedział sobie, iż jest duży, zna drogę, i ruszył przed siebie, nucąc dla odwagi: „W polu bieli się śnieżek, śnieżek, śnieżek… stoi na wzgórzu W”Gdy tak szedł, nucąc, nagle usłyszał znajomy głos wołający jego imię, a gdy się odwrócił, zobaczył babcię biegnącą ku niemu z otwartymi ramionami, i wtedy zrozumiał, iż już nigdy nie będzie sam.”

Idź do oryginalnego materiału