Zimne przyjęcie: jak marzenia o rodzinnym spotkaniu rozbiły się o obojętność świekrów
W małym miasteczku pod Poznaniem Kasia z niecierpliwością wyczekiwała podróży do teściów. Wyobrażała sobie ciepłe rodzinne spotkanie, pachnące kiełbaski z grilla, śmiech i długie rozmowy przy stole. Jej mąż, Rafał, zapewniał, iż jego rodzice, Henryk i Wiesława, to gościnni ludzie, a Kasia wierzyła, iż ten dzień zacieśni ich więzi. Rzeczywistość okazała się jednak gorzka, jak zimny jesienny deszcz, który powitał ich tego wieczoru.
Droga była długa, a gdy Kasia z Rafałem dotarli przed dom teściów, już zapadał zmierzch. Pogoda nie sprzyjała – niebo zasnuły szare chmury, mrology deszcz przeszywał do kości, a wiatr hulał między gałęziami. Kasia włożyła swoją najlepszą sukienkę, chcąc zrobić dobre wrażenie, ale zamiast ciepłego powitania czekały na nich zamknięte drzwi. Wiesława, ledwie wyjrzawszy, rzuciła: „Idźcie do altanki, tam posiedźcie”. Kasia zamarła. Altanka? W taki chłód? Ale Rafał, przyzwyczajony do dziwactw matki, tylko wzruszył ramionami i poprowadził żonę ku drewnianej budce w ogrodzie.
Altanka była stara, z odpadającą farbą i szparami, przez które wdzierał się wiatr. Kasia przytuliła się do siebie, owijając się cienkim swetrem. Próbowała się uśmiechać, ale w środku rosła gorycz. „Może po prostu szykują stół?” – myślała, łapiąc się ostatniej nadziei. Rafał przyniósł koc, ale nie chronił przed wilgocią. Teściowie nie spieszyli się, by zaprosić ich do domu. Henryk, wychyliwszy się na ganek, krzyknął, iż kiełbaska jeszcze nie gotowa, i zniknął za drzwiami. Kasia poczuła się jak intruz, obca w tej rodzinie.
Godziny wlokły się niemiłosiernie. Deszcz nasilał się, uderzając o dach altanki, a zapachu grillowanych kiełbasek wciąż nie było. Kasia patrzyła na Rafała, czekając, aż coś powie, ale mąż milczał, wpatkowych w ekran telefonu. Jej cierpliwość pękła jak napięta struna. „I co, będziemy tu siedzieć jak na dworcu?” – w końcu wybuchnęła. Rafał tylko burknął, iż matka obiecała, iż za chwilę podad złoto. Ale „za chwilę” przeciągnęło się w dwie męczące godziny, aż głód i zimno stały się nie do zniesienia.
W końcu Wiesława wyszła z tacą. Kasia spodziewała się suto zastawionego stołu, jak u jej rodziny, ale czekał ją kolejny cios. Do kiełbasek, które okazały się spalone i twarde, teściowa podała jedynie miskę surówki z pieczarek. Ani chleba, ani ziemniaków, ani choćby herbaty, by się rozgrzać. „Jedzcie, co jest” – rzuciła i wróciła do domu, zostawiając ich samych. Kasia patrzyła na ten skromny posiłek, a łzy napływały jej do oczu. To nie było przyjęcie – to było szyderstwo.
Rafał jadł, jakby nic się nie stało, ale Kasia nie mogła już milczeć. „Dlaczego nas nie wpuścili do domu? – spytała cicho. – Przecież nie jesteśmy obcy, jesteśmy rodziną!” Rafał zmieszał się, wykrztusił coś o nawykach matki, ale brzmiało to słabo. Kasia nagle zrozumiała: teściowie nie uważali jej za swoją. Była dla nich obcą, żoną ich syna, którą można zostawić na deszczu, choćby nie zapraszając pod dach.
Powrót do domu upłynął w ciszy. Kasia wpatrywała się w przemokłe pola za oknem, czując, jak jej nadzieje na bliskość z rodziną męża rozpadają się. Przypominała sobie, jak jej mama zawsze witała gości z otwartymi ramionami, jak ich dom był pełen ciepła. A tu? Zimna altanka, skąpy posiłek, obojętne spojrzenia. To nie był tylko pechowy wieczór – to był znak, iż jej marzenia o zżyciu się z rodziną Rafała nigdy się nie spełnią.
W domu Kasia długo nie mogła zasnąć. Zastanawiała się, czy mówić Rafałowi, jak bardzo zraniła ją jego rodzina. Ale coś podpowiadało jej, iż on nie zrozumie. Wychował się w tym chłodzie, dla niego to było normalne. Dla niej – nóż w sercu. Przysięgła sobie, iż więcej nie pojedzie do teściów, dopóki nie nauczą się jej szanować. Ale w głębi duszy bała się: a jeżeli ten chłód na zawsze zostanie między nimi? Czy ich małżeństwo przetraczy taką obojętność? Czy jej miłość do Rafała stopnieje jak ten deszcz, który przemókł ją do suchej nitki w tej przeklętej altance?