Po prostu chciałam być szczęśliwa
Agnieszka odrzuciła kołdrę na bok, odwróciła poduszkę na chłodniejszą stronę i znów się położyła. Zrobiło się trochę chłodniej, ale sen i tak nie przychodził. Przeszkadzały szeleszczące za oknem opony nielicznych samochodów. I myśli. One przeszkadzały najbardziej. *„Dokąd pędzi ten spóźniony kierowca? Do domu? A może ucieka przed kimś w noc? Kto czeka na tego zabieganego wędrowca…? Cholerny upał…”*
Agnieszka westchnęła i wstała. Mieszkanie znała jak własną kieszeń, więc nie zapalała światła. W kuchni podeszła do okna. W bloku naprzeciwko paliły się dwa okna. *„Ktoś czeka na swojego wędrowca czy opłakuje jego odejście?”*
Młode liście na drzewach zasłaniały widok, uniemożliwiając dostrzeżenie, czy ktoś stoi w tych oknach. Agnieszka włączyła nocną lampkę i nalała sobie wody z czajnika. Zgasła światło i znów spojrzała na tamten blok. Jedno okno zgasło. Piła małymi łykami, czując, jak wraz z chłodną wodą ochładza się jej ciało. Bosa stopa przyjemnie stykała się z chłodnym linoleum.
Postawiła pustą szklankę na parapecie i wróciła do sypialni. Ale nie położyła się na zmiętą, wilgotną pościel. Poszła do drugiego pokoju i legła na wąskiej, twardej kanapie, podkładając pod głowę małą, twardą poduszkę wypchaną nie wiadomo czym.
I nagle zaczęła zapadać w sen…
***
— Gorzko! Gorzko! — krzyczeli goście, trzymając w rękach kieliszki z szampanem.
Tomasz wstał i pociągnął Agnieszkę za rękę. W wysokich butach ślubnych była niemal jego wzrostu, mogła patrzeć mu prosto w oczy, a nie z dołu, jak zwykle. Spoglądał na nią z zachwytem, miłością i niezaprzeczalnym pożądaniem. A Agnieszka pochyliła się lekko do przodu, odchylając głowę tak, aby welon zakrywał jej twarz przed gośćmi.
— Raz, dwa, trzy… — liczyli chórem podchmieleni goście.
Mama uczyła Agnieszkę, iż w rodzinie wszystko zależy od kobiety, iż to ona powinna prowadzić dom i być oparciem dla męża. I Agnieszka heroicznie zabrała się za budowanie swojego małżeńskiego szczęścia.
Na początku wszystko robili razem z Tomaszem: chodzili na zakupy, gotowali choćby obiady, śmiejąc się i całując. Aż pewnego dnia tak się zatracili w pocałunkach, iż zapomnieli o ziemniakach na patelni i o mało ich nie spalili. Kochali się. Wydawało się, iż tak już będzie zawsze, iż na zawsze pozostaną młodzi i szczęśliwi.
Po dwóch latach Agnieszka urodziła córeczkę, Zosię. Na początku pomagała jej mama.
— Jestem zmęczona… — skarżyła się Agnieszka na Tomasza, iż w ogóle nie pomaga.
— Mąż pracuje, męczy się. Taki los kobiety — prowadzić dom i wychowywać dziecko — mówiła mama. — Ty możesz się przespać w ciągu dnia z Zosią. A jeżeli on się nie wyśpi, to jaki z niego pracownik?
Agnieszka przyzwyczaiła się spać w krótkich przebłyskach, choćby przysypiać na ławce podczas spacerów z wózkiem. Kiedy Zosia skończyła dwa latka, Agnieszka oddała ją do przedszkola i wróciła do pracy.
— Jak ja za pięć lat przejdę na emeryturę, to weźmiemy Zosię do siebie, a wy możecie pomyśleć o drugim dziecku — marzyła mama.
Ale wracając do pracy, Agnieszka nie chciała choćby myśleć o kolejnym dziecku. Tomasz też nie nalegał. I tak już więcej nie urodziła.
— Dlaczego mężczyźni zdradzają? Bo kochanka zawsze jest zadbana i wystrojona, a żona pozwala sobie chodzić w wytartym szlafroku i z potarganymi włosami — pouczała mama.
I Agnieszka starała się, żeby mąż zawsze widział ją wystrojoną i z makijażem. Wstawała wcześniej, aby zdążyć się ogarnąć, zanim on się obudzi.
Ale to nie uratowało ich małżeństwa. Córka wyrosła, opuściła gniazdo, i Agnieszka ze zdziwieniem zauważyła, iż mąż coraz częściej wybiera dżinsy i bluzy zamiast garnituru. Zaczął biegać rano, choć i tak wyglądał na szczupłego.
— Tak teraz modnie — tłumaczył. — Trzeba dotrzymywać kroku czasom.
Kiedy zauważyła ślad szminki na jego koszuli, zapytała wprost o kochankę. Zaskoczony Tomasz coś zamruczał, potem się przyznał i poprosił Agnieszkę, by go puściła.
— Czy ja cię trzymam? Idź. Tylko wiedz, iż nie przyjmę cię z powrotem.
Sama spakowała mu rzeczy, ani jednej łzy. Tomasz powoli ubierał się w przedpokoju, udając, iż sprawdza, czy niczego nie zapomniał, a tak naprawdę zerkał na nią, czekając, iż rzuci się na niego, będzie błagać, żeby został.
Agnieszka stała w drzwiach, skrzyżowawszy ręce na piersi. *„Nie doczekasz”* — mówiła jej cała postawa.
Mąż wyszedł, a ona wróciła do pokoju, położyła się na kanapie, wtuliła w twardą poduszkę i zawyła jak zraniona wilczyca. Życie straciło dla niej sens. Płakała całą noc. A rano postanowiła połknąć garść tabletek. choćby wyciągnęła blister. Ale na koniec zadzwoniła do przyjaciółki, żeby się pożegnać.
Ta wyczuła, iż coś jest nie tak, i przyjechała.
— Nie waż się niczego sobie zrobić. Wyobraź sobie, jaki będzie z niego bohater, jak umrzesz przez niego. Wszyscy pomyślą, iż to taki wart uwagi facet, iż kobiety odchodzą przez niego od zmysłów. Nie rób mu tej przysługi.
I Agnieszka nie wzięła tabletek. Powoli zaczęła dochodzić do siebie, uczyć się żyć sama. Nieoczekiwanie odkryła zalety samotności. Można spać do południa, chodzić po mieszkaniu jak Bóg dał, nie malować się w weekendy, nie gotować obiadów. Zaczęła jeść mniej, schudła, wyglądała młodziej. Zaoszczędzone na jedzeniu pieniądze wydawała na nowe ubrania. Zakupy — jak wiadomo — najlepsze lekarstwo dla kobiety.
A potem córka urodziła wnuka i dała Agnieszce nowy sens życia. Bardzo spodobała jej się rola babci. Śpiewała wnukowi kołysanki, czytała mu książeczki, lepiła z nim babki w piaskownicy.
Agnieszce bardzo zależało, żeby Tomasz przypadkiem ją zobaczył, zrozumAgnieszka uśmiechnęła się do wnuka, ściskając jego małą dłoń, i pomyślała, iż szczęście czasem przychodzi właśnie tak – ciche, nieoczekiwane, ale prawdziwsze niż wszystko, co znała wcześniej.