Chaos w kuchni po urodzinowym przyjęciu z teściami.

newskey24.com 7 godzin temu

Stoję w kuchni, rozglądając się po tym całym bałaganie, i nie wierzę własnym oczom. Wczoraj miałam urodziny i postanowiłam zaprosić rodziców mojego świeżo upieczonego męża.

Stańczyk i ja wzięliśmy ślub ledwie dwa miesiące temu – cicho, bez fanfar, po prostu urzędowa formalność w USC. choćby nasi rodzice nie byli obecni, tylko my we dwoje. Zamieszkaliśmy razem w moim mieszkaniu, które wynajmowałam jeszcze przed ślubem. Ale wczorajszy wieczór… to było coś.

Przyznam się, trochę się denerwowałam przed przyjściem teściów. To ludzie prości, ale z charakterem. Teściowa, Grażyna Stanisławówna, uwielbia wszystko kontrolować, a teść, Wiesław Kazimierzowicz, to raczej mruczek, ale jak już się odezwie – trafi w sedno. Starałam się, przygotowywałam: nakryłam stół, kupiłam jedzenie, choćby upiekłam tort, choć zwykle moje wypieki są raczej „specjalnej troski”. Stańczyk powtarzał, żebym się nie martwiła, iż jego rodzice nie są wymagający, ale przecież chciałam zrobić dobre wrażenie. Pierwsza oficjalna wizyta, nie byle co!

Goście przyszli punktualnie, z prezentami. Grażyna Stanisławówna wniosła ogromny bukiet róż i jakąś paczkę owiniętą w błyszczący papier. Wiesław Kazimierzowicz wręczył butelkę domowego nalewu – twierdził, iż sam go robił. Zasiedliśmy do stołu, na początku wszystko szło gładko. Przygotowałam sałatki, pieczonego kurczaka i ziemniaki z grzybami. Stańczyk chwalił, teściowie przytakiwali, choćby rzucali komplementy. Ale potem zaczęła się prawdziwa jazda.

Okazało się, iż Grażyna Stanisławówna ma dar wyciągania tematów, które przyprawiają mnie o palpitacje. Nagle zaczęła pytać, kiedy planujemy dzieci. Omal nie zakrztusiłam się winem. Stańczyk próbował zmienić temat, ale teściowa nie odpuszczała: „Za naszych czasów, Elu, ja i Wiesław od razu po ślubie myśleliśmy o rodzinie. A wy młodzi, po co zwlekać?” Uśmiechałam się i kiwałam głową, choć w myślach krzyczałam: „Przecież dopiero co się pobraliśmy, dajcie nam chwilę oddechu!” Stańczyk też wyglądał na zaskoczonego, ale on zawsze taki – nie lubi się sprzeczać z mamą.

Potem teściowa przeszła do krytyki mojej kuchni. Wstała, zaczęła lustrować pomieszczenie jak inspektor BHP. „Elu, dlaczego masz tak mało naczyń? Trzeba dokupić, jeżeli będziesz przyjmować gości. I te ciemne firanki? Powiesiłabym coś jaśniejszego.” Starałam się zachować zimną krew, ale czułam, jak płoną mi policzki. Stańczyk szepnął: „Nie przejmuj się, ona zawsze tak ma.” Ale przecież to moja kuchnia! Urządzałam ją po swojemu, a teraz słyszę, iż firanki nie te.

Wiesław Kazimierzowicz na szczęście rozładował atmosferę. Zaczął opowiadać o swojej działce, jak to latem zebrali tyle ogórków, iż nie wiedzieli, co z nimi zrobić. Słuchałam, kiwałam głową, ale w duchu myślałam: „Żeby już tylko ten obiad się skończył.” Wtedy Grażyna Stanisławówna wręczyła mi prezent. Rozwinęłam paczkę, a tam… serwis obiadowy. Wiesz, taki w kwiatki, jak u babci na wsi. Podziękowałam, oczywiście, ale w głowie miałam tylko jedną myśl: gdzie ja to upchnę? Mamy już szafy pękające w szwach, a ten serwis potrzebuje miejsca jak na ucztę u króla.

Stańczyk, widząc moją konsternację, próbował żartować: „Mamo, przecież wiesz, iż Ela woli miski z sushi.” Ale teściowa tylko spojrzała na niego spode łba: „To niepoważne, Stańczyk. W domu powinna być porządna zastawa.” Ledwie się powstrzymałam, żeby nie parsknąć śmiechem. Wtedy zrozumiałam, iż życie z tymi ludźmi będzie jak gra przygodowa na wysokim poziomie trudności.

Kiedy goście wreszcie wyszli, odetchnęłam z ulgą. Stańczyk przytulił mnie i powiedział: „Świetnie sobie poradziłaś, poszło lepiej, niż się spodziewałem.” Ale ja, szczerze mówiąc, wciąż jestem w lekkim szoku. Teraz stoję w kuchni, patrzę na ten serwis, na niedojedzonego kurczaka, na butelkę nalewu, której choćby nie zdążyliśmy otworzyć. I myślę: co to znaczy być częścią nowej rodziny? Z jednej strony kocham Stańczyka i dla niego zniosę te wszystkie dziwactwa. Z drugiej – jak nauczyć się nie reagować na takie uwagi? Może z czasem się przyzwyczaję i Grażyna Stanisławówna i ja znajdziemy wspólny język. A może po prostu nauczę się trzymać dystans.

Dziś obudziłam się z myślą, iż muszę porozmawiać ze Stańczykiem. Może umówimy się, iż następnym razem świętujemy tylko we dwoje. Albo zaprosimy moich rodziców – oni przynajmniej nie krytykują moich firanek. Ale jednocześnie wiem, iż teściowie to już część mojego życia. I choćbym nie wiem jak się starała, będę musiała się nauczyć z nimi żyć. Może następnym razem po prostu postawię ten serwis na stole, naleję im ich własnego nalewu i powiem: „To za firanki.” Żartuję. A może nie?

Idź do oryginalnego materiału