Cena oszustwa: jak filtrujący stał się wodnym duchem.

polregion.pl 14 godzin temu

Dzisiaj znów miałam gościa. Drzwi do mojego starego bloku w jednej z dzielnic Łodzi otworzyły się niemal od razu — jakby dom od dawna czekał na tę wizytę. Na progu stanęła drobna staruszka, może osiemdziesięcioletnia, o bystrych, przenikliwych oczach.

— Dzień dobry — powiedział uprzejmie młody mężczyzna, lekko się uśmiechając.

— I tobie zdrowia, synku — skinęła głową kobieta. — Wchodź, nie stój na przeciągu. Z urzędu pracy czy skąd?

— Nie, babciu. Jestem z firmy zajmującej się oczyszczaniem wody. Montujemy najnowsze filtry. Dzięki nim woda z kranu staje się jak źródlana — czysta jak dawniej, gdy można było pić prosto z rzeki.

— Ojej! — staruszka uniosła brwi. — Więc jesteś wodnikiem, co rzeki czyści? To dobra robota. Chodź dalej.

Mężczyzna starannie otarł buty o wyświechtany dywanik i wszedł do środka.

— Mogę nie zdejmować butów? — zapytał, spoglądając na wytarty linoleum w przedpokoju.

— Oczywiście, nie martw się, córka i tak umyje podłogi. Młoda jeszcze, a ja to już stara wiedźma. Nie mam siły na sprzątanie.

— Ależ babciu! Jeszcze pani tryska energią! Różowe policzki jak u dziecka! — rzucił z wprawioną, fałszywą uprzejmością. — A gdzie kuchnia? Chcę pokazać, co mam do zaoferowania.

— Oj, pochlebstwa, ale miło. Dziesięć lat już nie widziałam swojego odbicia — córka powiesiła lustra tak wysoko, iż choćby czubka głowy nie dojrzałabym. Chodź, pokażę ci twoje pole do popisu.

Kuchnia była malutka, ale schludna. Czajnik lśnił, na parapecie stały pelargonie i spodek z miętą. Staruszka usiadła, a mężczyzna zabrał się do roboty: odkręcał, zakręcał, lał wodę do słoików, pokazywał filtry i entuzjastycznie tłumaczył różnicę między „brudną” a „przefiltrowaną” wodą.

— Kupię twój filtr — oznajmiła nagle staruszka. — Ale najpierw napijmy się herbaty. Sama nie lubię, smakuje jak woda. A w towarzystwie — słodka jak miód. Pięć minut, nic więcej.

Mężczyzna zawahał się, ale skinął głową. Kobieta sprawnie zagotowała przefiltrowaną wodę i zaparzyła herbatę — aromatyczną, korzenną, z nutami czegoś niezwykłego.

— Masz rodzinę, synku? — spytała, nalewając do kubków.

— Nie, jestem singlem.

— I dobrze. Za wcześnie ci jeszcze na dzieci. Herbata smakuje?

— Bardzo. Gdzie pani taką kupuje? Też bym sobie sprawił.

— Dostaję ją w prezencie od wróżek na urodziny — odparła z uśmiechem.

Mężczyzna uśmiechnął się. Postanowił odpowiedzieć żartem:

— A pani czemu tak drzwi otwiera obcym? Czasy są trudne — oszustów jak mrówków.

— A czego mam się bać, gołąbku? Swoje już przeżyłam. W moim wieku to ja powinnam straszyć, a nie się trząść. Zwłaszcza takich jak ty.

W tej chwili poczuł dziwną lekkość w głowie. I… zaczął mówić:

— Kto by tu kupował tę wodę! Te filtry biorę za dwadzieścia złotych, a sprzedaję po pięćdziesiąt. Czasem choćby „podkoloruję” wodę, żeby efekt był lepszy. Więcej płacą. Tak to chodzę po staruszkach, wciskam kit…

Sam nie wiedział, jak to z niego wyleciało.

— No i dobrze — kiwnęła głową staruszka. — Mówiłam, iż herbata magiczna. Wróżki ją zbierają. Kto ją wypije, ten nie może kłamać.

Mężczyzna zerwał się na równe nogi.

— Co za… co pani zrobiła?!

— Nic wielkiego. Sam mówiłeś, iż jesteś wodnikiem. No to teraz nim będziesz. Nasz rzeczny wodnik ostatnio się zagubił — sam nie daje rady. Będziesz mu pomagał: czyścić wodę, karmić ryby, pilnować wodorostów. Odpracujesz dziesięć lat — może wrócisz do ludzkiej postaci. A na razie — witaj w królestwie wody.

Nie zdążył choćby krzyknąć, gdy zaczął się zmieniać: najpierw w kroplę, potem w mgiełkę, wreszcie w leciutką chmurkę, która natychmiast ściągnęła się w srebrny strumyk i wpadła do miednicy.

— No i dobrze — mruknęła staruszka, wylewając wodę do zlewu. — Załatwione. Tamten, co przychodził zmieniać licznik, teraz kieruje błyskawicami po niebie. Żywioł powietrza. A ty — wody. Może się zaprzyjaźnicie.

Postawiła kubki w zlewie, nucąc pod nosem. Potem spojrzała na swoje odbicie w przyciemnionym szkle kredensu.

— Czemu się nie odbijam, czemu się nie odbijam… — przedrzeźniła dawnDopiero wtedy zaszeleścił listek mięty na parapecie, a w kącie kuchni mignęło coś zielonego i śmiejącego się, jakby cały dom odetchnął z ulgą, iż znowu jest sprawiedliwość.

Idź do oryginalnego materiału