Cały świat z głowy. „Jesteście moi” Jakuba Juliana Ziółkowskiego w MOCAK-u

magazynszum.pl 1 rok temu

Już z daleka słychać głuche, dudniące dźwięki. Nie tylko z ich powodu wchodziłam na wystawę Jakuba Juliana Ziółkowskiego z obawą. Jeszcze przed wejściem do budynku MOCAK-u stoi rzeźba wyglądająca niczym plemienny totem (Duch naszego ludu); totem, który niekoniecznie zachęca do przekroczenia progu. Równie dobrze przeraża, a przynajmniej sygnalizuje, iż dalej nie będzie łatwo. Słup pokryty twarzami-maskami przypomina posąg Światowida, ustawiony przez jakieś plemię, które w ten sposób znakuje własne terytorium. A co oznacza tytuł wystawy – Jesteście moi? Artysta bierze nas w posiadanie? Mówi, iż nie uciekniemy spod jego władzy? W takim ujęciu relacji artysta-publiczność odrzuca się profesjonalny dystans i zwyczajowe reguły gry. Artysta ma odwiedzających wystawę zaczarować, oszołomić do tego stopnia, iż staną się jego niewolnikami – jego własnością.

Ta wystawa jest o artyście, który żyje w klatce własnej głowy.

Wizja ta jest rzeczywiście stale obecna na wystawie: widzowie, na podobieństwo zagubionych dzieci, mają błądzić po świecie samowystarczalnym i odciętym od tego, co na zewnątrz. Artysta jest tu przewodnikiem, Szamanem wybijającym na bębnach transowy rytm, Kapłanem wtajemniczającym maluczkich w swoje dzieło. W totemie rzuca się w oczy wielość form: zwielokrotnione nosy, usta, puste oczy o psychodelicznych, „wirujących” siatkówkach. Pokryte plamkami węże włażą w otwory wyrzeźbionych twarzy-masek. Rzeźba nie kłamie. Wystawa z pewnością nie rozczaruje tych, którzy oczekiwali po Ziółkowskim psychodelicznych nastrojów, trybalnych, „etnograficznych” obrazów i wizji. Czemuś one jednak służą.

Ta wystawa jest o życiu i tożsamym z nią procesie twórczym. Ta wystawa jest o artyście, który żyje w klatce własnej głowy.

Nachapacze i Apacze. Rozmowa z Jakubem Julianem Ziółkowskim Z artystą rozmawia Jakub Banasiak CZYTAJ!

*

Wystawa Jakuba Ziółkowskiego w MOCAK-u jest wydarzeniem. Stanowi wzorcowy przykład tego, co może wyniknąć z pełnej zaufania i długotrwałej współpracy artysty z kuratorkami. Wystawę czyta się jako skończoną, pełną wypowiedź; szczerą i nie oszczędzającą nikogo. Bo i nikt nie pozostaje tu pominięty. Artysta, kuratorki i widzowie wychodzą z niej innymi ludźmi. Spotkałam się wręcz z opiniami, iż po tej wystawie widzi się świat inaczej – oczywiście pod warunkiem, iż w ogóle w ten świat się wchodzi, iż akceptuje się bezczelne i bezpretensjonalne zarazem hasło „jesteście moi”. A raczej się wchodzi, bo figura artysty-szamana cieszy się wielką popularnością w kulturze Zachodu. Sztuka i życie mają tworzyć totalne połączenie – tego poszukujemy. Ta wystawa oferuje nam takiego artystę i taką sztukę. To wizja zerojedynkowa: albo odrzucimy figurę proponowaną przez Ziółkowskiego jako megalomańską, albo przyjmiemy ją z dobrodziejstwem inwentarza; albo weźmiemy ją za nieskrępowaną niczym szczerość, albo za nieznośnie narcystyczną pozę. Muszę przyznać, iż sama mam kłopot, bo przeskakuję adekwatnie z jednego do drugiego modelu odbioru, w zależności od dnia, nastroju, czyli od mojej podatności na afektywną moc tej sztuki.

Wystawa jest dobrze ułożona, konsekwentna – można mnożyć pozytywne określenia. Wątki zahaczają o siebie, splatają się w powracających echach: formalnych, wizualnych i symbolicznych. W MOCAK-u dano Ziółkowskiemu pełnię możliwości, jakimi dysponuje tak duża instytucja. Dwie prace zostały stworzone specjalnie na wystawę: wspomniany totem i monumentalny obraz Sen o życiu. Przy czym słowo „stworzone” jest nieprecyzyjne; prace Ziółkowskiego powstają na zasadzie permanentnego procesu twórczego, przemieniania i doklejania – w sumie stanowią etap czegoś je przerastającego, o wiele rozleglejszego niż one same. U Ziółkowskiego w obecnej fazie twórczości nie istnieje coś takiego, jak skończone dzieło. Prace raz stworzone mogą być przerobione, przemalowane, doklejone, dodane do innych jako element większej całości.

widok wystawy „Jesteście moi” Jakuba Juliana Ziółkowskiego. Fot. Rafał Sosin, dzięki uprzejmości MOCAK-u
Jakub Julian Ziółkowski, „Sen o życiu”, 2022. Widok wystawy „Jesteście moi” Jakuba Juliana Ziółkowskiego. Fot. Rafał Sosin, dzięki uprzejmości MOCAK-u
widok wystawy „Jesteście moi” Jakuba Juliana Ziółkowskiego. Fot. Rafał Sosin, dzięki uprzejmości MOCAK-u
Jakub Julian Ziółkowski, „Duch naszego ludu”, 2022, farby krzemianowe / beton, 250 × 75 × 75 cm (fragment), courtesy J. J. Ziółkowski, fot. M. Torbus
Jakub Julian Ziółkowski, „Znaki na niebie i ziemi”, 2019, technika mieszana, 82 × 65 × 6 cm, Kolekcja MOCAK-u, fot. R. Sosin
Jakub Julian Ziółkowski, „To Ja, Zeus”, 2022, olej / płótno, 250 × 200 cm, courtesy J. J. Ziółkowski

Na wystawie rządzi zasada przepływu i braku podziałów. Wszystko łączy się ze wszystkim w niesłychanej plątaninie członków i organów. Głównym motywem jest ciało i ono panuje niepodzielnie. To ono daje budulec „pejzażom” i „scenom”, zarówno tym autonomicznym, jak i powstałym w wyniku zestawień kilku dzieł. Wystawa staje się ciałem, a ciało to nie ma granic i ogarnia cały świat. Rośnie i pączkuje, nie ma wnętrza i zewnętrza, w pewnym sensie nie ma choćby podziału na dzieła, artystę i oglądających, wszyscy bowiem są tu holistyczną jednią – wszyscy są „jego”, Ziółkowskiego. Delfina Jałowik wspomina o pokrewieństwach wizji Ziółkowskiego z jońską filozofią przyrody. Ja bym użyła Heraklitowskiego panta rhei. Na tej wystawie wszystko jest w ruchu, ale jest to ruch biologiczny. Nie tyle gwałtowny, ile ciągły, płynny, sprowadzający się do pełznięcia, bulgotania, drgania, trawienia, falowania. Jest to też ruch nieubłagany.

Wszyscy są częścią jednego ciała, a sztuka Ziółkowskiego rozrasta się na wszystkie strony niczym grzybnia.

Jesteście moi doskonale oddaje ten porządek myślenia, a także wyraźnie wskazuje, od kogo on pochodzi. Będąc na wystawie uczestniczy się w obrządku, którego celebransem jest autor. Wszyscy są częścią jednego ciała, a sztuka Ziółkowskiego rozrasta się na wszystkie strony niczym grzybnia. Otwierający wystawę obraz przedstawia niesamowitą formę – jakby dzwonu czy… też dzbana, podobną do prehistorycznej figurki człowieka z wielkimi uszami. To autoportret, w którym autor pokazany jest jako istota obdarzona niezwykłym słuchem, ponadprzeciętnie wyczulona na impulsy niedostępne zwykłym śmiertelnikom. Przychodzi tu do głowy Jerzy Ludwiński i jego „czuły sejsmograf” jako metafora sztuki współczesnej. Z kolei tułów i rozwarte dłonie kojarzą się z postacią Matki Boskiej Nieustannej Pomocy, obejmującej połami swego płaszcza strwożonych wyznawców – w geście opieki i zawłaszczenia równocześnie. Tak samo czyni alter ego autora. Obejmuje wszystko i wszystkich. Jest męsko-żeńskim bóstwem. Dawcą swojego ciała i ducha dla świata, który też wypływa z jego głowy i z jego ciała. I też zawłaszcza.

*

Poza tymi, pozytywnymi przecież uwagami (wystawa ma miejsce w MOCAK-u!), pojawiają się jednak wątpliwości. Wystawa nie jest dobrze wyważona. Zaczyna się bardzo mocnym uderzeniem – bo wielkim, kilkumetrowym obrazem Sen o życiu. Płótno wyłaniając się z ciemności wypełnia salę, która to staje się nieznośnie ciasna, zwłaszcza iż obrazowi towarzyszą dźwięki bębna, czyniąc przestrzeń jeszcze bardziej klaustrofobiczną. Leżymy na pufach, zanurzeni całkowicie w dusznej atmosferze. I mamy czuć się jak w jaskini albo w łonie bogini-matki, co wychodzi na jedno, a obraz jawi się jako istniejący w wiecznej teraźniejszości. Patrzymy nań jak na malarstwo jaskiniowe wyłaniające się z głębin dziejów. I widzimy, iż przedstawia się nam stworzenie świata. W tym momencie można zacytować fragment z Anaksymandra: „A gdyby to, co wczesne, prześcigało wszystko, co późne, gdyby wręcz to, co najwcześniejsze w największym stopniu prześcigało jeszcze i to, co najpóźniejsze”.

Jakub Julian Ziółkowski, „A Spirit Guide”, 90 × 82,5 × 12 cm, technika mieszana / panel, courtesy J. J. Ziółkowski
widok wystawy „Jesteście moi” Jakuba Juliana Ziółkowskiego. Na pierwszym planie „Gniazdo”, 202. Fot. Rafał Sosin, dzięki uprzejmości MOCAK-u
Jakub Julian Ziółkowski, „Genesis”, 2020, olej, technika mieszana / styropian, płótno, 245 × 200 × 20 cm, courtesy J. J. Ziółkowski, fot. M. Torbus
O wystawie „Imagorea” w BWA Zielona Góra z 2015 roku pisze Łukasz Musielak. Czytaj więcej w SZUMIE 5/2014
KUP!

Problem w tym, iż monumentalnego początku nic nie jest w stanie prześcignąć. Jesteśmy wypluwani z jaskini na światło dzienne – to pewnie metafora narodzin. „Rodzimy się” więc i gdy ruszamy w dalszą drogę po wystawie, ale już nic nie jest w stanie dorównać temu, czego doznaliśmy przed chwilą. Jasne przestrzenie dalszych części pokazu oferują jakby przejście przez całe życie, ale nie oddziałują tak jak jego monumentalny początek. Przedzieramy się przez niezliczone motywy głów, twarzy, rozwartych ust, języków, oczu, sutków, otwartych klatek piersiowych, odsłoniętych płuc i gardeł, narządów płciowych, układów krwionośnych, trawiennych, limfatycznych i moczowych. Patrzymy na nie raz z bliska, a raz z daleka. Kompozycje malarskie, układane z kamieni, i rzeźbiarskie, w tym ceramiczne, prowadzą nas przez cały cykl życia. W sumie wystawa jest intensywna do granic wytrzymałości, ale gdy przeminie pierwszy szok, kilka z tego pozostaje.

Doskwiera brak adekwatnego języka opisu. Bo jak nazwać coś takiego? Coś, co wymaga wiedzy kulturoznawczej, wiedzy o psychologii twórczości. Religioznawstwa, etnologii, historii, medycyny? Za każdym razem trzeba tworzyć nowy język, bo ten od teorii, krytyki czy eseju o sztuce wydaje się za suchy i kompletnie nieadekwatny do tego, co szykuje nam artysta.

Jakub Julian Ziółkowski, „Jaskinia Darwina”, 2016, olej / płótno, 340 × 230 cm, Kolekcja MOCAK-u, fot. R. Sosin
widok wystawy „Jesteście moi” Jakuba Juliana Ziółkowskiego. Fot. Rafał Sosin, dzięki uprzejmości MOCAK-u
Jakub Julian Ziółkowski, „Królestwo”, 2021, olej / płótno, 230 × 340 cm, courtesy J. J. Ziółkowski, fot. R. Sosin

Przy czym, te wizje, choć posiadają cechy dotykowe, przeznaczone są tylko do oglądania. To męczy, bo chciałoby rzeczywiście wodzić się po nich dłonią, ale też i doznawać ich w pełniejszy sposób – choćby gryźć je czy nimi rzucać, co oczywiście nie jest dozwolone. Blisko tej sztuce, jak to u Ziółkowskiego, do wizji psychotycznych. Jako punkty odniesienia pojawiają się więc takie postacie artystów i teoretyków jak Antonin Artaud czy Aby Warburg. Obaj podróżowali do Indian na kontynencie amerykańskim, obaj interesowali się rytuałem jako pierwotnym stadium istnienia sztuki. Krzysztof Rutowski pisał, iż Warburg ruszył do Nowego Meksyku w poszukiwaniu mądrości. Była to jednak wyprawa w celu dotarcia do źródeł sztuki. Prawdopodobnie są one nie do objęcia rozumem dla człowieka Zachodu, uformowanego przez tradycję myślenia dialektycznego. Stąd dotarcie do źródeł może skończyć się popadnięciem w szaleństwo – według naszych kryteriów.

Od co najmniej kilkunastu lat Ziółkowski jest wdzięcznym użytkownikiem Muzeum Wyobraźni założonego przez André Malraux.

Ziółkowski także ma swoich „Indian”, własnych „dzikich” z ich rytuałami, które naśladuje. Także i on odbył podróże do źródeł kultury, choć w jego wypadku jest to przede wszystkim krąg dalekowschodni. Wspomniana rzeźba-totem, która stoi obok wejścia do muzeum, wygląda jak ilustracja do Rytuału Węża, który badał Warburg, a który Indianie Pueblo stosowali w celu przywołania deszczu. Dodajmy inne inspiracje: malowidła jaskiniowe i te, które znajdują się na skałach Afryki Północnej, gigantyczne ryty na Pustyni Nazca i świat przedstawiony Aborygenów. A zatem Globalne Południe. Mamy też i sztukę osób nieprofesjonalnych. Innymi słowy, od co najmniej kilkunastu lat Ziółkowski czerpie z bogatych złóż pamięci wizualnej, własnej i zbiorowej, jest wdzięcznym użytkownikiem Muzeum Wyobraźni założonego przez André Malraux, ale także globalnej kultury New Age. W końcu, wiele zawdzięcza współpracy z partnerką, południowokoreańską artystką Si On.

Witamy w rupieciarni Realnego! Prawda i trauma w sztuce Si On Esej Jana Sowy na temat twórczości Si On CZYTAJ!

Czy wykształcony, samoświadomy, biegły artysta może ot tak zrzucić kostium profesjonalisty?

Wszystko to dobrze wygląda, jednak Ziółkowski nie jest twórcą plemiennym. Jest akademicko wykształconym, oczytanym i obytym w świecie malarzem z Polski. Tym samym wkracza na pole minowe zawłaszczeń kulturowych i orientalizacji kultur niezachodnich. Wystawa czerpie z innych kultur, ale tworzy ją osoba spoza ich kręgu, obdarzona zgoła inną świadomością. Czy wykształcony, samoświadomy, biegły artysta może ot tak zrzucić kostium profesjonalisty? Ziółkowski stworzył niezwykłą feerię obrazów i figur, ale inspirację od zawłaszczenia dzieli cienka linia. Ziółkowski na tej linii balansuje. Jednak, gdy mija pierwszy szok po obcowaniu z tą wystawą, mam wrażenie, iż jednak ponosi porażkę. Linoskoczek spada. Chciałabym wierzyć, iż Jesteście moi dokumentuje pasjonującą autoanalizę przeprowadzaną z zapałem auto-etnografa. Jednak na wystawie nie znajduję potwierdzenia tej tezy; widzę natomiast metodę repetycji form i nagromadzenia wizualno-dźwiękowych afektów.

*

Zgrzytów jest zresztą więcej. Ziółkowski stara się nas przekonać, iż jego twórczość to coś większego i głębszego niż „tylko” sztuka, znana z masowych imprez, targów i muzeów. Jednak artysta w tym obiegu uczestniczy, i to z powodzeniem. Funkcjonuje w ramach współczesnego artworldu z jego rynkowym nastawieniem i cynizmem oraz kapitalistyczną wszystkożernością. Ziółkowski też jest artystą wszystkożernym. Wystawa w MOCAK-u pokazuje, iż jest nim na dobre i na złe.

Magdalena Ujma – krytyczka i historyczka sztuki, kuratorka wystaw sztuki współczesnej. Od 2018 roku związana z Ośrodkiem Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora CRICOTEKA, gdzie opiekuje się kolekcją, od 2021 – z Akademią Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie, gdzie kieruje czasopismami „Restart” i „Elementy”. W latach 2020-2023 była prezeską Sekcji Polskiej Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyki Sztuki AICA. Mieszka w Krakowie.

Idź do oryginalnego materiału