W cichy poranek w niewielkim domu na obrzeżach Poznania panowała znana cisza, którą tak uwielbiał Wojciech. Miękkie światło przesączało się przez firanki, z kuchni dobiegał zapach świeżo parzonej kawy, i wreszcie miał chwilę dla siebie, by usiąść z książką. ale tego dnia spokój zakłócały dziwne dźwięki – niezdarne szuranie, plusk i stłumione dziecięce „cholera”, jakby ktoś podpatrzył to słowo u dorosłych.
Wojciech wyjrzał na korytarz i zastygł. Stał tam jego wnuk, Kacper.
Mały, z rozczochraną czupryną, w piżamie z nadrukiem dinozaurów, z poważną miną próbował przejść korytarzem… w starych skórzanych butach, które samotnie stały przy drzwiach. Butach, które nazywał „taty”. Choć taty, Tomasza, dawno już nie było – wyjechał w długą służbową delegację na pół roku, zostawiając rodzinę w oczekiwaniu.
— Kacper, co robisz? — zapytał cicho Wojciech, bojąc się spłoszyć tę kruche chwilę.
Chłopiec nie odwrócił się, skupiony na swoich stopach.
— Chcę spróbować być dorosłym — odparł, robiąc ostrożny krok. Jeden but zsunął się, Kacper zirytowany sapnął, pochylił się, poprawił go.
Wojciech przysiadł na ławce przy ścianie, czując, jak serce ściska się od czułości. Wiedział: teraz nie wolno mu przeszkadzać. Czasem trzeba pozwolić dzieciom przymierzyć coś obcego, by zrozumiały siebie.
— Myślisz, iż dorosłym jest łatwo? — spytał po chwili, starając się nie burzyć skupienia wnuka.
Kacper skinął głową, nie odrywając wzroku od butów.
— No, ty i tata wszystko wiecie. I nikt wam nie mówi, co robić.
Wojciech mimo woli się uśmiechnął, ale w tym uśmiechu była gorycz. Przypomniał sobie, jak sam w dzieciństwie włożył ojcowskie buty – ciężkie, ogromne, ze zniszczoną skórą. Wtedy wydawało mu się, iż jeżeli je założy, od razu stanie się silniejszy, większy, prawie niepokonany. Ale po kilku krokach zrozumiał, jak niewygodne były: palce luźno się w nich bujały, pięta ślizgała się, każdy krok był walką.
— A wiesz — zaczął Wojciech — w tych butach twój tata poszedł do swojej pierwszej pracy. Są stare, ale je przechowywał. Mówił, iż od nich zaczęło się jego dorosłe życie.
Kacper zastygł, wpatrując się w buty. Jego oczy, tak poważne jak na siedmiolatka, błyszczały od ciekawości i czegoś jeszcze – jakby próbował dostrzec w tych wyświechtanych skórzanych „gigantach” ślady ojcowskiego losu.
— I tak chcę w nich przejść — uparł się. — Żeby też zacząć.
— Tylko na chwilę — łagodnie odparł Wojciech. — A potem wracaj do swoich kapci. Jeszcze zdążysz zostać dorosłym.
Kacper skinął głową i, chwiejąc się, zrobił jeszcze kilka kroków. Jego twarz była skupiona, każdy krok – jak małe bohaterstwo. W jego ruchach czaiła się determinacja, jakby szedł nie przez korytarz, ale po niewidzialnym moście do przyszłości.
Wojciech patrzył na wnuka i w piersi rozlewało się ciepłe, głębokie uczucie. Być dorosłym – to nie kwestia butów, nie garnituru i nie tego, żeby znać odpowiedzi na wszystkie pytania. To o tym, by wstawać rano, choćby gdy wszystko w środku krzyczy, by zostać w łóżku. O tym, by wybaczać, choćby gdy nikt nie prosi. O tym, by chronić tych, których się kocha, choćby gdy serce ściska strach.
Ale wszystko zaczyna się właśnie od tego – od małego chłopca, który wkłada ogromne ojcowskie buty i robi pierwszy, niezdarny krok w świat, który jeszcze jest dla niego za duży.