Burza w rodzinie
Kilka dni temu moja starsza siostra, Agnieszka, zaprosiła mnie do siebie. Chciała, żebyśmy wspólnie wypiły kawę, pogadały o życiu, tak jak za dawnych lat.
Moja rodzina jest duża: mam brata i kilka sióstr. Agnieszka ma 38 lat i czworo dzieci. Średnia siostra, Kasia, jest od niej cztery lata młodsza, ma 34. Brat, Marek, skończył właśnie 32 lata, a ja, najmłodsza z rodzeństwa, mam 27 i dopiero układam sobie życie. Po mnie przyszły na świat jeszcze bliźniaczki, Ola i Magda, które mają po 25 lat i obie już wychowują trójkę dzieci każda. Nasza rodzina jest gwarna, zawsze coś się dzieje, każdy ma swoje sprawy. Dlatego takie spotkania jak to są rzadkością i bardzo ucieszyłam się na tę wizytę.
Agnieszka oznajmiła, iż czeka na mnie na obiad i nie przyjmuje wymówek. Zaczęłam się zastanawiać, co przynieść jej dzieciom. Zawsze staram się rozpieszczać siostrzeńców: kupuję zabawki, ciastka, słodycze, czasem choćby książki. Tym razem jednak finanse mnie nie rozpieszczały. Oszczędzam na wkład własny do mieszkania i każdy grosz jest na wagę złota. Po namyśle uznałam, iż owoce to dobry pomysł – zdrowe i smaczne. Kupiłam kilka kilogramów dojrzałych gruszek i z tą skromną paczką wyruszyłam do małego miasteczka pod Warszawą, gdzie mieszka siostra.
Agnieszka przywitała mnie serdecznie. Ledwie przekroczyłam próg, a jej dzieci rzuciły się na mnie z radosnym krzykiem. Gospodyni od razu poszła do kuchni zagotować wodę na herbatę. W powietrzu czuć było oczekiwanie – na stole stały już talerzyki do deserów, a obok leżała łopatka do ciasta. Wszyscy chyba liczyli, iż jak zwykle przywiozę coś słodkiego i wyjątkowego. Zamiast tego podałam dzieciakom siatkę z gruszkami.
I wtedy atmosfera się zmieniła. Dzieci, które przed chwilą się śmiały, nagle ucichły. Spojrzały na gruszki, potem na mnie i, jakby na komendę, odsunęły siatkę na bok. Bez słowa wyszły do swojego pokoju. Zamarłam w bezruchu. Agnieszka, stojąca w drzwiach kuchni, spojrzała na mnie tak, jakbym popełniła zbrodnię. A potem się zaczęło.
— Na serio, Aniu? Gruszki? — Głos jej drżał z irytacji. — Postanowiłaś oszczędzać na moich dzieciach? jeżeli nie chcesz wydawać, po co w ogóle przyjechałaś?
Próbowałam wyjaśnić, iż teraz jest ciężko, iż odkładam na przyszłość. Ale słowa utknęły mi w gardle. Fala żalu zalała mnie po kolana. Czułam się upokorzona, jakby mój skromny prezent był powodem do potępienia całego mojego życia.
— Wiesz co, Agnieszka, jeżeli liczą się dla ciebie tylko cukierki, a nie ja, to o czym mamy w ogóle rozmawiać? — rzuciłam, starając się nie podnieść głosu.
Herbata została nietknięta. Wzięłam płaszcz i wyszłam, zatrzaskując drzwi. W piersi gotowała się mieszanka złości, bólu i rozczarowania. Minęło kilka dni, a ja wciąż nie mogę dojść do siebie. Nie wiem, czy kiedykolwiek spojrzę na siostrę bez tej goryczy.
Za każdym razem, gdy wracam myślami do tego dnia, zadaję sobie pytanie: czy chodziło tylko o gruszki? Czy może o coś większego, co zbierało się latami? Może już po prostu przestałyśmy się rozumieć? Na razie nie mam odpowiedzi, ale jedno wiem na pewno: ten dzień zostawił rysę na naszej relacji i nie jestem pewna, czy da się ją naprawić.