Bukiet stokrotek w listopadzie
Wiktoria zapięła szlafrok i podeszła do okna. Na drzewach zostało już tylko kilka liści. Cienka, biała warstwa pokryła zwiędłą trawę i dach sąsiedniego domu. Wczoraj wieczorem mżyło, a w nocy lekko przymarzło. Zimny, ponury listopad – zapowiedź długiej, mroźnej zimy.
Wiktoria westchnęła. Smutek za oknem, smutek w sercu – cały weekend spędzi sama w domu. Tęsknota…
***
Wtedy też był listopad. W przerwie obiadowej Wiktoria pobiegła do kawiarni naprzeciwko biura, gdzie sprzedawali jedzenie na wynos. Z koleżankami chodziły tam na zmianę. Mżyło, ale Wiktoria nie wzięła parasola – z nim trudno było nieść torby z jedzeniem.
Na jezdni nie było ani jednego samochodu. Wiktoria śmiało weszła na przejście dla pieszych. Ulica była spokojna, bez świateł. Nie zauważyła, jak zza rogu wyłonił się SUV. Usłyszała pisk hamulców tuż obok i zastygła w bezruchu, wtulając głowę w ramiona i zasłaniając twarz dłońmi.
— Na tamten świat się spieszyłaś? Życie ci nie miłe? — rozległ się gniewny krzyk.
Wiktoria odsunęła dłonie i otworzyła oczy. Przy samochodzie stał wysoki mężczyzna, jego ciemne oczy błyszczały złością.
— Trzeba patrzeć, gdzie się idzie. Jak już chciałaś skończyć pod kołami, to lepiej było iść na aleje — krzyczał na nią.
Nie jego słowa ją zaskoczyły, ale jego wygląd. Wysoki, w rozpiętym czarnym płaszczu, z mocną brodą podkreślającą pewny podbródek. Oczy mężczyzny marzeń rzucały w jej stronę iskry gniewu.
— A pan myśli, iż jak ma pan drogi samochód, to ludzie mają przed panem uciekać? Tu nie ma świateł. Droga była pusta. Nic nie złamałam, szłam po pasach. Trzeba było zwolnić na zakręcie. Ludzie tu chodzą, na marginesie — przeszła do kontrataku.
Mężczyzna przyjrzał się jej uważnie.
— Faktycznie się spieszyłem. jeżeli wszystko w porządku, to jadę. Przepraszam — rzucił przez ramię, wsiadając do auta.
Wiktorię jeszcze długo trzęsło po tym zdarzeniu. O mało nie zginęła, a jeszcze się na nią obraził. Następnego dnia jednak nie padało. Szła do kawiarni bez pośpiechu, ostrożnie stąpając po pasach. Nagle z boku otworzyły się drzwi samochodu, a Wiktoria odskoczyła na chodnik. Z zaparkowanego nieopodal SUV-a wyszedł ten sam mężczyzna. Z uśmiechem podszedł do niej.
— Boże, czego teraz? Niech pan jedzie, ja poczekam — powiedziała, czując, jak serce bije jej szybciej na widok jego uśmiechu.
— Przepraszam. Czekałem na panią. Chcę naprawić wczorajsze nieporozumienie. Może zjemy razem obiad? W ramach zadośćuczynienia za moją wczorajszą gburowatość i na znak zgody. — Uśmiechnął się, błyskając białymi zębami.
— Dziś się pan nie spieszy? — spytała ostrożnie.
Siedzieli w kawiarni, a Wiktoria zapomniała o całym świecie. Od razu zauważyła obrączkę na jego palcu. Żonaty. Serce ścisnęło się z żalu. Okazał się prawnikiem, ojcem dwóch córek. Poprosił o jej numer i od razu zadzwonił, żeby mogła zapisać jego. Na wszelki wypadek. Mówił, żeby dzwoniła, jeżeli będzie potrzebowała pomocy prawnej.
Wiktoria nie zamierzała do niego dzwonić. Ale po dwóch dniach sam zadzwonił i zaprosił ją na obiad do restauracji na drugim końcu miasta, gdzie mało kto mógł ich spotkać.
— Wiele osób mnie zna, nie chcę plotek — wyjaśnił.
Nie wiedziała, jak to się stało, iż zaczął przyjeżdżać do jej domu. Nie często, zawsze niespodziewanie i na krótko. A w weekendy siedziała sama i tęskniła. Tak samo w święta. Od początku mówił, iż nie zostawi żony, uwielbia dzieci i nigdy ich nie porzuci.
Na języku wierciło jej się pytanie: to po co do mnie przyjeżdża? Ale bała się wyjść na głupią i odstraszyć go rozmową o uczuciach. Zakochała się i wystarczały jej te okruchy szczęścia, które jej dawał. Zwłaszcza iż nie miała za sobą wielu związków.
***
W sobotę Wiktoria długo leżała w łóżku. Nie miała się gdzie śpieszyć, nie było dla kogo się stroić, i tak spędzi dzień w domu. Stała w szlafroku przy oknie, zapominając o uczesaniu. Gdy zadzwonił dzwonek, otworzyła drzwi, nie myśląc, jak wygląda.
Jakub wpadł jak wicher, objął ją mocno, między pocałunkami mówiąc, iż ma tylko pół godziny… Gdy wyszedł tak nagle, jak przyszedł, Wiktoria wzięła prysznic i znowu stanęła przy oknie. Biały szron na trawie już stopniał, asfalt lśnił wilgocią.
“Taka już ta miłość. Znów sama. Zawsze tak – przyjdzie jak burza, choćby nie zdążymy porozmawiać, i znika. Ale wygospodarował dla mnie pół godziny w weekend. To coś znaczy” — przekonywała siebie. Serce wciąż biło niespokojnie, ciało drżało po jego dotyku. Wiktoria objęła się ramionami.
Zastanawiała się, co dalej? Jak długo to potrwa? Jak długo będzie zadowalać się okruchami miłości bez przyszłości? Prędzej czy później przestanie przychodzić… Nie chciała o tym myśleć. Trzeba zebrać siły i skończyć to szaleństwo, póki jeszcze czas. Nie do zniesienia jest być drugą, dzielić go z żoną. Ale niełatwo odejść, kiedy się kocha. O, jak trudno…
W ciągu tygodnia nie mógł się wyrwać. W piątek jednak zadzwonił i zaprosił ją do restauracji.
— Kochanie, strasznie za tobą tęskniłem. Mam godzinę. Czekam na ciebie. Lepiej jedź metrem, na drogach korki. — Podał adres i rozłączył się.
Wiktoria zakręciła się po biurze. Chwyciła płaszcz, narzuciła szalik, ledwo musnęła usta pomadką.
— Zastąpisz mnie? Ząb mnie boli, nie wytrzymam. Dobrze? — spytała Kasi przy sąsiednim biurku.
— Jasne — skinęła głową Kasia z uśmiechem.
Wiktoria zapinała płaszcz w drodze do metra. Szła przed siebie, nie widząc nikogo wokół. Nagle potrąciła starszego mężczyznę. Ten jęknął, a jego laska z hukiem upadła na chodnik. Wiktoria zrobiła kilka kroków, zanim się zatrzymStary mężczyzna uśmiechnął się do niej, a w jego oczach zobaczyła całe życie miłości, którego Wiktoria tak bardzo pragnęła, więc zawróciła w stronę biura, postanawiając nigdy więcej nie przestawiać swojego szczęścia na pół godziny.