Fatale błąd: nie posłuchałam babci i straciłam prawdziwą miłość
Minęło ponad dwadzieścia lat, ale wciąż wracam myślami do tego jednego dnia — dnia, kiedy moja babcia, kobieta o dobrych oczach i nieskończenie mądrym sercu, powiedziała mi, iż popełniam wielki błąd. Wtedy tylko się roześmiałam i uparcie wkroczyłam w dorosłe życie. Byłam młoda, zakochana i pewna, iż wiem lepiej. Ale dziś, po dwóch dekadach, muszę przyznać: babcia miała rację.
W tamtych latach byłam studentką, piękną, pełną nadziei i szalenie zakochaną w swoim chłopaku ze szkoły — Adamie. Wysoki, wysportowany, pewny siebie, był obiektem uwielbienia nie tylko dla mnie, ale i wielu dziewczyn. Razem dostaliśmy się na uniwersytet, chociaż on, jako sportowiec, odbywał służbę w klubie sportowym w Warszawie, a ja studiowałam w instytucie w okolicach stolicy.
Zamiast studenckich imprez i nowych znajomości wieczory spędzałam przy hali sportowej, przy szatni po meczach, byle być blisko. Byłam o niego zazdrosna o każdą koleżankę z drużyny, o każdy wyjazd na zgrupowania. Wydawało mi się, iż jeżeli nie będę przy nim, ktoś mi go odbierze.
Zaczęły się problemy. Byliśmy młodzi i beztroscy. Adam unikał zabezpieczeń, podsuwając argumenty, iż tak jest lepiej, bo “nie powinno być między nami barier”. Lubiłam to. Unikałam antykoncepcji hormonalnej, obawiając się skutków ubocznych. Rezultat — dwie aborcje. Nie chciał dziecka, mówił, iż to jeszcze nie czas. Obiecywał małżeństwo, ale kiedyś później. A potem znowu — “to nie czas”.
Za trzecim razem opowiedziałam o wszystkim mamie. Nie wytrzymała i zmusiła Adama, by się ze mną ożenił. Cieszyłam się jak szalona — ślub, biała suknia, fotografowie. Zgubiłam choćby akt małżeństwa w drodze na przyjęcie. Babcia cicho szepnęła mi do ucha: “Boże, miej ją w opiece…”, ale nie słyszałam. Słyszałam tylko własne serce, głuche na głos rozsądku.
Po kilku miesiącach zaszłam w ciążę. Jednak po dwóch aborcjach ciąża była trudna. Zostałam skierowana na obserwację w szpitalu, leżałam miesiącami. Adam rzadko mnie odwiedzał. Zamartwiałam się, z kim się spotyka, gdy mnie nie ma. Lekarze powtarzali: “Wymagana jest cisza”, ale jak można być spokojnym, żyjąc codziennie w niepewności i zazdrości? W końcu dziecko urodziło się przedwcześnie i nie przeżyło.
Na wypisie ze szpitala babcia przytuliła mnie mocno i wyszeptała: “Czasem Bóg zabiera, by ocalić”. Ale wtedy tylko płakałam. Nie rozumiałam, iż to było ocalenie od jeszcze większego smutku.
Aby zemścić się na Adamie za zdrady, sama zaczęłam szaleć. Imprezy, przelotne romanse — myślałam, iż jeżeli on poczuje ten sam ból, wszystko się wyrówna. Ale on tylko się śmiał, filozofując o “stresie” i “odnowie męskiego ego”. Aż pojawił się On.
Szymon — kuzyn mojej najlepszej przyjaciółki. Poznała nas, żeby mnie oderwać. Sama często odwoływała nasze wspólne spotkania, pozostawiając nas samym. On nie oceniał, nie dawał rad, nie próbował mnie ratować. Po prostu słuchał. Patrzył w oczy. Był obok, gdy było ciężko. A potem — jedna noc. Ta jedna. Była inna. Czułam się jakbym zrzuciła skórę. Po raz pierwszy od dawna poczułam się kochana i pożądana, a nie tylko żoną albo byłą kochanką.
Adam zauważył, iż się zmieniłam. Przychodził pod dom mojej babci codziennie rano, nic nie mówiąc. Po prostu patrzył. Smutno. Jak porzucony pies. Zastanawiałam się. Pewnego wieczoru, w Święto Zwiastowania, babcia zaprosiła przyjaciółkę i jej brata na kolację. ale pojawił się tylko on. Z bukietem. Z posępnymi oczami. “Odchodzę”, powiedział. Wręczył mi kwiaty. I poszedł. Po pięciu minutach na progu stał Adam. Wpuściłam go.
To był mój fatalny błąd.
Przekonałam samą siebie, iż wszystko było pomyłką, iż Adam to moja jedyna miłość. Babcia płakała i mówiła: “Prawdziwa miłość rodzi dzieci. A u was są tylko rany…” Po roku odszedł sam. Oficjalnie — bo nie mogłam mieć dzieci. A w rzeczywistości — bo nic nas już nie łączyło.
Ożenił się ponownie, ale niedługo ponownie się rozwiódł. Teraz cierpi, bo była żona nie pozwala mu widywać syna. Wyszłam ponownie za mąż za mężczyznę, który był dla mnie spokojną przystanią w burzliwym morzu mojego życia. Odszedł zbyt wcześnie, ale naprawdę go kochałam. I jestem wdzięczna za każdy dzień razem.
Ale Szymon… Nigdy nie wrócił. Nie próbowałam go szukać. Zbyt późno. Straciłam szansę. I całe moje życie stało się dowodem na to, iż gdy nie posłucha się swojego serca w odpowiedniej chwili — później żaden rozsądek nie pomoże.
Nie wiem, gdzie teraz jest. Może jest szczęśliwy. Może nie. Ale pamiętam jego ciepło, jego głos, i za każdym razem, gdy wiosną kwitną pierwsze kwiaty, przypominam sobie jego bukiet i jego oczy.
Moja babcia odeszła, nie doczekawszy, bym przyznała głośno: miała rację. Ale jeżeli dusza słyszy — wie. Wybaczyła. I ja wybaczyłam sobie. Ale nigdy więcej nie pozwolę nikomu decydować za mnie. Bo czasem — jedno słowo, jeden wybór, jedna noc — mogą zmienić całe życie. I nie zawsze w lepszą stronę.