Wszyscy chyba kojarzą słynną serię memów o imprezach, w czasie których wszyscy tańczą, bawią się i nie myślą o kłopotach, a w tym samym czasie w kuchni toczą się dywagacje nad stanem dzisiejszego świata. Jak ja kocham takie kuchenne, pseudofilozoficzne dyskursy na domówkach, a jak ma się do tego odpowiedniego rozmówcę, to może to trwać godzinami. Aż żal było mi wracać do domu. Nie mogłem zasnąć, więc o piątej nad ranem poszedłem kupić dwa kebaby dla mnie i kumpla. Miasto budziło się do życia; zaczęły jeździć dzienne autobusy w akompaniamencie maszyn sprzątających ulice. Nieliczni przechodnie wybierali się powoli do pracy, a ja byłem trochę jak zombie. Dzisiaj mam szczęście i mogę sobie pozwolić na nieco więcej swobody, pomimo poniedziałku. Zasnąłem około 6:30.
Sapienta ars vivendi putanda est.