Bardzo lubicie jeść, to przyjedźcie i chociaż raz pomóżcie! – rozzłościłam się na syna. Już naprawdę mam dość ich bezczelności, słowo honoru! Zarówno syn, jak i synowa – mają po trzydzieści lat, a rozum jak u nastolatków. Nikomu nic nie są winni, nikomu nic nie muszą

przytulnosc.pl 5 dni temu

Od dawna mamy działkę. Najpierw była to działka moich rodziców, a potem przeszła na mnie w spadku. I co roku ją uprawiamy.

Kiedy syn był mały, nie angażowaliśmy go do pracy na działce. No, chyba iż zbierał dla siebie jagody albo z nudów chodził z konewką po grządkach. Mało z tego pożytku, ale też i szkody żadnej. Pamiętam, jak w dzieciństwie rodzice ganiali mnie na tę działkę i jak jej nienawidziłam. Dopiero później przyszło zrozumienie, iż działka jest potrzebą.

Dla swojego dziecka nie chciałam tego samego, więc nie zmuszałam go do pracy. Zresztą pomocy od małego dziecka jest niewiele, a trzeba mieć na nie oko.

Kiedy syn skończył szkołę, też go nie angażowaliśmy. Były wtedy egzaminy wstępne, matura, dziecko miało inne sprawy niż działka.

Kolejne lata również minęły bez udziału syna. Rok nauki, potem maj-czerwiec sesja, a potem musiał odpocząć. zwykle podejmował się pracy dorywczej, do sierpnia zarabiał pieniądze i wyjeżdżał na wakacje.

Skończył studia, otrzymał dyplom, znalazł pracę i postanowił się ożenić. Już od dawna miał dziewczynę, więc ślub nie był zaskoczeniem, a z nim zaczęli się spieszyć, bo synowa zaszła w ciążę.

Znowu działka poszła w odstawkę, bo młodej rodzinie było nie do nas. Syn dużo pracował, potem urodziło się dziecko. Ogólnie rzecz biorąc, nie byli z nich pomocnicy. A mimo to, odkąd syn się uczył, odkąd się ożenił, regularnie dostarczaliśmy mu, a potem i jego rodzinie, warzywa z naszej działki. I oczywiście owoce.

W czasach studenckich syn woził workami ziemniaki do swojego akademika, zabierał przetwory, kompoty, dżemy, ogólnie rzecz biorąc, nie wstydził się. Po założeniu rodziny nic się nie zmieniło.

Kiedy dziecko podrosło, zaczęliśmy z mężem sugerować, iż przydałoby się przyjechać i pomóc. Chociaż to choćby nie były sugestie, mówiliśmy im wprost, iż potrzebna jest pomoc.

Syn zawsze zadzwonił, zapytał, kiedy jedziemy na działkę, poprosił o to, żeby coś przywieźć. Synowa też coś zamówiła. Mówiłam, żeby przyjechali i sami zebrali, no i pomogli nam przy tym i owym. Ale młodzi od razu udawali, iż nie rozumieją aluzji, sprowadzali wszystko do żartu, temat się rozwiewał.

Tak było nie raz, nie dwa. To już trwa od czterech lat. Ale cierpliwość, choćby taka żelazna jak nasza, ma swoje granice.

Z mężem nie młodniejemy. Coraz trudniej nam wykonywać pewne prace. Ale kupnych produktów nie możemy jeść, już się przyzwyczailiśmy. Takie uczucie, jakby się jadło woskowe atrapy. Na targu byliśmy, ale tam ceny są takie, iż można bez spodni zostać! Więc działkę będziemy uprawiać, póki jeszcze mamy na to siłę.

Niedawno znowu zadzwonił syn, zaczął się dopytywać, kiedy jedziemy, co przywieziemy. Zaczął dyktować zamówienie, co im z działki trzeba. Jakby zamawiał w sklepie.

Znów powiedziałam, iż mogą pojechać z nami. Ale syn wolał udawać, iż nie rozumie mojego słowa. Tym razem jednak jego metoda unikania nie zadziałała.

– Bardzo lubicie jeść, to przyjedźcie i chociaż raz pomóżcie! Co my z ojcem jesteśmy, konie, żeby wszystko sami ciągnąć? – rozzłościłam się.

W słuchawce zapadła cisza, a potem syn lodowatym głosem oznajmił, iż wszystko zrozumiał, i iż nic od nas nie chce. Po czym odłożył słuchawkę. Obraził się!

A ja nie żałuję swoich słów. Ile razy w delikatnej formie mówiliśmy, iż pomoc by się przydała, a oni tego nie zauważali. Teraz niech przemyślą swoje zachowanie. jeżeli wymyślą coś mądrego, to zapraszamy.

Idź do oryginalnego materiału