RĘCE
Bajdoła miała dziwną słabość – lubiła, żeby podczas snu jej ręce drętwiały aż do utraty czucia (kładła je pod głową). Po obudzeniu się, czekała: dwie drewniane kłody wracały do życia ukłuciami igiełek. Było to rozkoszne – jakby z obcego formowało się nowe ciało.
Dzisiaj, po
jakiejś burzliwej kłótni z Bajgórem, położyła się, aby przespać swoją winę.
Śniło jej się, iż Bajgór z bladą twarzą szedł pustą drogą, która przebiegała
przez zaorane pole, ponure i śmiertelnie puste. Droga znikała za horyzontem i
wiedziała, iż o ile Bajgór tam pójdzie, straci go na zawsze. Krzyczała: „Nie
idź tam, Bajgórze! Nie idź!”, ale nie słyszał jej. Jak manekin stawiał kroki,
ku swojej zgubie…
Obudził ją
dzwonek telefonu.
- Bajgór!
Przeproszę go, trudno! Niech tylko przyjdzie…
Wstała,
podbiegła do telefonu, ale przerażona zrozumiała, iż nie podniesie słuchawki:
zamiast rąk miała nieczujące gałęzie.
- Nie
odkładaj słuchawki - mówiła. - Poczekaj jeszcze!
Ręce powoli
wracały do życia. Już miała podnieść słuchawkę, kiedy telefon zamilkł. Siadła
na podłodze i rozpłakała się z wściekłości na Bajgóra.
Ale to nie
Bajgór telefonował (przepijał piwem swoją winę), ale jakiś Bogdan do jakiejś
Barbary, myląc numer.