„Babciu, wydaje mi się, iż powinnaś iść do innej klasy” – śmiali się młodsi pracownicy na widok nowej koleżanki. Nie mieli pojęcia, iż to ja kupiłam ich firmę.

polregion.pl 3 godzin temu

25 lipca 2025, wtorek

Wpiszłam w dzienniku kolejną nietypową przygodę, którą samą nie przewidziałam. Dziś rano, zaraz po wejściu do naszego biura przy ul. Jana Pawła II w Warszawie, usłyszałam chichot młodszych kolegów. Babcia, chyba powinna pójść do innego działu żartowali, patrząc na nową pracownicę. Nie mieli pojęcia, iż to ja Jadwiga Andrzejewska właśnie wykupiłam tę firmę.

Do kogo przyjdziesz? rzucił zerkający na telefon młodzieniec, siedzący za ladą recepcji, nie odrywając oczu od ekranu. Moje krótko przycięte włosy i minimalistyczny sweter dawały wyraz mojej determinacji i jednocześnie obojętności wobec otoczenia.

Poprawiłam jedynie lekko krzyżowany pasek na torbie choćby nie przyciągało wzroku: skromna bluzka, spódnica sięgająca kolan, płaskie w wygodnych butach. Nie chciałam, by ktoś pomyślał, iż przybywam tu po to, by się wyróżniać.

Stary szef, zmęczony, siwy Grzegorz, z którym prowadziliśmy transakcję, uśmiechnął się, słysząc mój plan.

Trojański koń, pani Andrzejewska przyznał z podziwem. Zakotwiczcie hak, a nie zauważą przynęty. Nie dowiedzą się, kim naprawdę jestem, dopóki nie będzie za późno.

Jestem nowym pracownikiem w dziale dokumentacji odezwałam się cicho, unikając rozkazującego tonu.

W końcu podniósł wzrok. Przejrzał mnie od stóp do głów: od zużytych butów po starannie przyczesane siwe włosy, a w jego spojrzeniu widała się wyraźna kpina, której nie próbowałam ukryć.

O, tak. Mówili, iż przychodzi ktoś nowy. Czy odebrałaś kartę dostępu od razu u ochrony?

Tak, oto jest.

Zatonęłam w spojrzeniu na wirujące drzwi, jakby wskazywał zagubionemu owadowi drogę.

Twoje miejsce pracy będzie gdzieś z tyłu. Zorientujesz się.

Skinęłam głową. Zorientuję się powtarzałam w myślach, wkroczywszy w otwarte biuro, które brzęczało jak ulotny roj pszczół.

Czterdzieści lat tonęłam się w labiryncie życia. Po nagłej śmierci męża podniosłam firmę z granic upadku, zainwestowałam w projekty, które pomnożyły mój majątek. Zdałam sobie sprawę, iż w sześćdziesiąt pięć lat nie można już pozwolić sobie na pustkę i samotność w pustym domu. To właśnie ta kwitnąca, ale od środka zgniła firma IT stała się dla mnie najciekawszym wyzwaniem.

Mój stół znajdował się w najodleglejszym kącie, zaraz przy drzwiach w archiwum. Stary, z zadrapaniami blat i skrzypiące krzesło wyglądały jak wyspa z przeszłości w oceanie nowoczesnej technologii.

Już zaczynasz się wpasowywać? odezwała się zza pleców słodka, ale nieco nasączona perfumą i eleganckim, kremowym garniturem kobieta w roli szefowej marketingu Ola.

Próbuję odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem.

Będziesz musiała przejrzeć umowy z projektu Altair z zeszłego roku, znajdujące się w archiwum. Nie sądzę, by to było trudne dodała z nutą wyniosłości, jakby rozkazywała prostą czynność głupiemu.

Ola spojrzała na mnie jak na jakąś archeologiczną relikwię. Gdy odszedła, usłyszałam za sobą szept: W dziale kadr tak się rozdrapali, iż już dinozaury zatrudnią.

Zignorowałam, choć ciekawość skrajnie rosnąca zmusiła mnie rozejrzeć się dalej. Poszłam w stronę działu programistów i zatrzymałam się przy szklanej sali konferencyjnej, gdzie kilku młodych intensywnie dyskutowało.

Czy mogę pomóc? przywitał mnie wysoki chłopak, wychodząc zza biurka.

To był Szymon, lider zespołu programistów, który w firmowych opisach błyszczał jako nasza gwiazda. Jego własny opis brzmiał, jakby sam go napisał.

Szukam archiwum odpowiedziałam.

Szymon uśmiechnął się, po czym zwrócił się do kolegów, którzy przyglądali się situacji z zainteresowaniem, jakby oglądali darmowy cyrk.

Babciu, myślisz, iż jesteś na niewłaściwym dziale. Archiwum jest tam wskazał niepewnie w stronę mojego biurka.

Tu robimy poważną pracę. Taka, o której sam nie śniłbyś.

Wszął lekki śmiech. Widziałam w ich twarzach zarazem samozadowolenie, a przy nadgarstku Szymona błyszczał kosztowny zegarek zakupiony z moich pieniędzy.

Dziękuję odparłam spokojnie. Teraz wiem, dokąd mam iść.

Weszłam do małego, bezokiennego pomieszczenia, pełnego stosów dokumentów. Otworzyłam teczkę Altair i zacząłam systematycznie przeglądać umowy, załączniki, protokoły. Na papierze wszystko wyglądało idealnie, ale moje przeszkolone oko wyłapało kilka podejrzanych zapisów. W fakturach wystawionych pod nazwą CyberSystemy kwoty były zaokrąglone do pełnych tysięcy złotych mogło to być nieostrożne, a mogło celowe ukrywanie rzeczywistych rozliczeń.

Opis wykonanych prac był niejasny: usługi doradcze, wsparcie analityczne, optymalizacja procesów. Takie klasycznego prania pieniędzy metody znałam już od lat dziewięćdziesiątych.

Nagle drzwi skrzypnęły, a do pokoju weszła młoda dziewczyna z bladą cerą.

Dzień dobry. Nazywam się Lidia i zajmuję się księgowością. Ola mówiła, iż jesteś tutaj Czy może brak dostępu elektronicznego sprawia problemy? zapytała, nie wykazując ani śladu pogardy.

Dziękuję, Lidio. Byłoby miło, gdybyś pomogła odparłam.

To nic wielkiego, po prostu nie wszyscy rozumieją, iż nie każdy ma w ręku tabletkę pełną wiedzy odpowiedziała, rumieniąc się lekko.

Lidia cierpliwie tłumaczyła interfejs programu, a ja myślałam, iż choćby w najbłotliwszych bagnach istnieje krystaliczny źródło. Gdy Lidia odszła, drzwi ponownie otworzyły się, wchodząc Szymon.

Potrzebuję się natychmiast przyjrzeć umowie z CyberSystemy.

Dzień dobry przywitałam spokojnie. Właśnie przeglądam te dokumenty, proszę o chwilę.

Chwila? Nie mam czasu. Za pięć minut mam spotkanie. Dlaczego to nie jest zdigitalizowane? Co tu w ogóle robicie?

Jego zarozumiałość była jego słabym punktem. Wierzył, iż nikt, zwłaszcza starsza kobieta, nie odważy się podważyć jego działań.

Dziś mój pierwszy dzień odpowiedziałam równocześnie. Staram się naprawić to, czego inni nie zrobili przed mną.

Niezależnie wtrącił, chwytając za dokumenty. Starzy ludzie zawsze wprowadzają bałagan!

Złapał teczkę i gwałtownie wyrzucił ją w stronę drzwi, po czym zniknął w auli.

Nie patrzyłam za nim. Wzięłam telefon i wybrałam swojego prywatnego prawnika.

Arkadiuszu, proszę sprawdzić firmę CyberSystemy. Czuję, iż ich właścicielami są podejrzane osoby poprosiłam.

Następnego ranka przy telefonie usłyszałam:

Panie Jadwigo, potwierdzam. CyberSystemy to pusta firma maskująca prawdziwego właściciela pana Petera Nowaka. Szymon, ich lider, jest jego kuzynem. Klasyczna pułapka.

Dziękuję, Arkadiuszu. To właśnie tego szukałam odmówiłem krótko.

Po obiedzie wszyscy zostali zebrani na cotygodniowe zebranie. Ola, promieniując sukcesem, mówiła o wynikach.

Zapomniałam wydrukować raport konwersji. Jadwiga, proszę, przynieś z archiwum Q4. I staraj się nie zgubić się po drodze.

W pokoju rozległ się cichy chichot.

Wstałam, podniosłam się powoli i wróciłam po dokumenty. Kilka minut później wróciłam z Szymonem, który szeptał coś do Oli.

Oto nasz zbawca, pani Andrzejewska! wykrzyknął głośno. Może byśmy przyspieszyli? Czas to pieniądz, a szczególnie nasz.

Jedno słowo nasz było ostatnią kroplą w szklance już przepełnionej.

Wiedziałam, iż nadszedł moment, by stanąć prosto. Wzrok mój stał się twardy.

Panie Szymonie, czas naprawdę jest pieniądz. Zwłaszcza ten, który właśnie płynie z firmy CyberSystemy. Czy nie sądzicie, iż ten projekt przyniósłby więcej zysku mnie niż samej firmie?

Jego twarz przybrała wyraz zaskoczenia, a uśmiech wyblakł.

Nie rozumiem, o co chodzi przyznał.

Naprawdę? Czy mogłabyś wyjaśnić zgromadzonym, jakie więzi rodzinne łączą pana Nowaka z Szymonem?

W sali zapadła ciężka cisza, a Ola próbowała ratować sytuację.

Przepraszam, ale czy nasz współpracownik ma prawo wtrącać się w nasze finanse?

Nie spojrzałam na nikogo. Przeszłam obok stołu i stanęłam przy jego końcu.

Moje prawo jest najprostsze. Nazywam się Jadwiga Andrzejewska Voronowa, nowa właścicielka tej firmy.

Gdyby w pokoju wybuchła bomba, morska byłaby mniejsza. Kontynuowałam:

Szymonie, zostajesz zwolniony. Moje kancelarie skontaktują się z tobą i twoim bratem. Radzę nie opuszczać miasta.

Szymon osłabł i cicho usiadł na krześle.

Pani, Ola także zostaje zwolniona. Z powodu niekompetencji i toksycznej atmosfery w miejscu pracy.

Ola przybrała czerwoną twarz i krzyknęła:

Jak śmiesz!

Zmierzę się z tym odparłam ostrym tonem. Masz godzinę, by

byś spakowała rzeczy. Ochrona cię wyprowadzi.

To dotyczy każdego, kto uważa wiek za wymówkę do drwin. Recepcjonistka i kilku programistów z naszego działu mogą też odejść.

W sali zapanowała niepokojąca cisza.

W najbliższych dniach rozpoczynamy pełen audyt ogłosiłam.

Moje spojrzenie wpadło na Lidię, skuloną w kącie.

Lidio, proszę, podejdź.

Lidia, drżąc, podeszła do mnie.

Przez dwa dni byłaś jedyną, która nie tylko zachowała profesjonalizm, ale i człowieczeństwo. Tworzę nowy dział kontroli wewnętrznej i chciałabym, abyś dołączyła. Jutro omówimy szczegóły.

Lidia otworzyła usta, nie wiedząc, co powiedzieć.

Wszystko będzie dobrze zapewniłam ją. Teraz każdy wraca do swoich zadań, z wyjątkiem zwolnionych. Dzień pracy trwa dalej.

Odwróciłam się i wyszłam, zostawiając za sobą świat, który opiera się na parze i wyniosłości.

Nie czułam triumfu, a jedynie chłodną, cichą satysfakcję, jaką odczuwa się po dobrze wykonanej roboty. Aby zbudować dom na solidnych fundamentach, najpierw trzeba oczyścić teren z gnicia.

I właśnie zaczynam wielkie sprzątanie.

Idź do oryginalnego materiału