Dziś znów stałam przy oknie i patrzyłam, jak na podwórku bawią się obce dzieci. Dziewczynka z warkoczykami przypomniała mi wnuczkę Jagódkę, której nie widziałam od pół roku. A mogłabym widywać ją codziennie.
“Lidka, czemu taka smutna?” – sąsiadka Weronika podeszła z kubkiem herbaty w ręce. – “Znowu myślisz o wnukach?”
“Tak, różne myśli przychodzą do głowy” – westchnęłam. – “Patrzę na te maluchy i myślę, iż mogłabym teraz z Jagódką spacerować, czytać jej bajki.”
“Nie dręcz się tak. Podjęłaś decyzję, teraz żyj z tym.”
Weronika ma rację. Wybór faktycznie był. I ja go dokonałam. Tylko konsekwencje okazały się zupełnie inne, niż się spodziewałam.
Wszystko zaczęło się, gdy zachorował mój mąż. Na poważnie, lekarze od razu powiedzieli – potrzebna stała opieka. Rzuciłam pracę, stałam się pielęgniarką. Półtora roku nie odstępowałam Stanisława na krok. Karmiłam go łyżeczką, przekładałam, myłam, czytałam na głos gazety.
W tym czasie syn Marek przyjeżdżał może trzy razy. Zawsze praca, sprawy, brak czasu. Za to młodszy syn Wojtek pojawiał się regularnie. Pomagał z lekami, zakupami, podrzucał trochę pieniędzy. Jego żona Kinga też była dobra – to rosół przyniesie, to coś upierze.
“Mamo, może tatę do domu opieki?” – proponował Marek podczas kolejnej krótkiej wizyty. – “Tam się nim zajmą, a ty odpoczniesz.”
“Jak to do domu opieki?” – oburzałam się. – “On bez mnie przepadnie. Czterdzieści lat razem przeżyliśmy, a teraz go porzucić?”
“Nie porzucić, tylko zapewnić profesjonalną opiekę.”
“Profesjonalna opieka jest w domu, z rodziną.”
Marek wzruszał ramionami i odjeżdżał. A Wojtek dalej pomagał. choćby żonę z córeczką przywoził, żeby dziadek wnuczkę widział.
Gdy Stanisław zmarł, zostałam zupełnie sama. Mieszkanie wydało mi się ogromne i puste. Każdy kąt przypominał o mężu, każdy przedmiot wywoływał ból serca.
“Mamo, przeprowadź się do nas” – zaproponował Wojtek po pogrzebie. – “Po co ci tu samotnie siedzieć?”
“No nie wiem” – odpowiedziałam zmieszana. – “Przywykłam tu.”
“Mamo, u nas miejsca mało” – wtrącił się Marek. – “Wojtek ma większe mieszkanie, im łatwiej.”
“Miejsce się znajdzie” – stanowczo powiedział Wojtek. – “Najważniejsze, żeby mama nie była sama.”
Patrzyłam na synów i myślałam. Marek sukcesywny, ma trzypokojowe mieszkanie w dobrej dzielnicy. Wojtek żyje skromniej, w dwupokojowym na obrzeżach, zarabia mniej. Ale ma dobre serce, to pewne.
“Pomyślę” – powiedziałam wtedy.
Długo myślałam. Marek przyjeżdżał rzadko, ale zawsze przywoził drogie produkty, jakieś zagraniczne leki. Mówił, jak dobrze będzie mi w jego dzielnicy – i przychodnia dobra, i sklepy, i park na spacery.
“Mamo, jestem przecież starszym synem” – mówił. – “Według tradycji rodzice mieszkają ze starszym.”
A Wojtek po prostu przychodził i pomagał. To żyrandol wyczyści, to zakupy przyniesie, to po prostu posiedzi, pogada. Kinga piekła ciasta, Jagódka rysunki wręczała.
“Babciu, a kiedy do nas się wprowadzisz?” – pytała wnuczka, obejmując mnie za szyję. – “Pokażę ci mój pokój. Mam tam domek dla lalek, będziemy razem się bawić.”
“Wkótce, kochanie, wkrótce” – odpowiadałam, ale wciąż nie mogłam się zdecydować.
Decyzja przyszła niespodziewanie. Marek przyjechał po raz kolejny, ale nie sam, tylko z żoną Dorotą. Usiedli w kuchni i Dorota zaczęła opowiadać, jak wspaniale będzie nam żyć razem.
“Lidka, przecież rozumiesz, iż Marek może zapewnić ci lepszą opiekę” – mówiła, naciągnięcie się uśmiechając. – “U nas będziesz miała osobny pokój, dobre jedzenie. A u Wojtka co? Gnieździć się we trójkę w dwupokojowym?”
“Nie gnieżdżą się” – zaprotestowałam. – “U nich jest bardzo przytulnie.”
“Co ty, co ty. Oczywiście, ludzie porządni, nie przeczę. Ale możliwości różne. Patrz” – Dorota wyjęła z torby jakiś papierek – “już znalazłam ci prywatnego kardiologa. Najlepszego w mieście. Marek sfinansuje.”
Wzięłam karteczkę z nazwiskiem lekarza i numerem telefonu.
“A Wojtek ze swoją pensją takiego lekarza nie udźwignie” – ciągnęła Dorota. – “To przecież osiemset złotych za wizytę.”
“Tyle?” – zdziwiłam się.
“Oczywiście. Dobre leczenie nie jest tanie. I pomyśl o przyszłości. Niewiadomo, co może się zdarzyć. Marek zawsze pomoże, ma środki.”
Marek siedział w milczeniu, tylko od czasu do czasu potakując słowom żony.
“Poza tym” – ciągnęła Dorota – “przecież nie jesteśmy obcymi ludźmi. Rozumiem, iż z Kingą masz dobre relacje, ale jednak… Gdzie gwarancja, iż jutro nie pokłócą się z Wojtkiem? Rozwód się zdarzy, i co wtedy? A my z Markiem dwadzieścia lat razem, mocna rodzina.”
Po ich wyjściu długo siedziałam w kuchni, wertując karteczkę z numerem lekarza. Osiemset złotych za wizytę. Moja emerytura to tysiąc sześćset. Wychodzi, iż dobry lekarz kosztuje prawie połowę moich miesięcznych dochodów.
A przecież Dorota ma rację. Marek może sobie na to pozwolić. Ma małą firmę, dobre auto, mieszkanie w centrum. Wojtek pracuje w fabryce, zarabia grosze. jeżeli poważnie zachoruję, czym mi pomoże?
Wieczorem przyszedł Wojtek z Kingą i Jagódką.
“No i co, mamo, zdecydowałaś?” – zapytał, sadzając córeczkę na kanapie. – “Kiedy się przeprowadzamy?”
“Wojtku, tak pomyślałam…” – zaczęłam i urwałam.
“O czym, mamo?”
“Może lepiej, żebym się do Marka przeprowadziła?”
Zapadła cisza. Wojtek powoli się wyprostował, Kinga zaczerwieniła się. Jagódka patrzyła na dorosłych nie rozumiejąc.
“Jasne” – cicho powiedział Wojtek. – “Można spytać dlaczego?”
Czułam się winna, ale słowa już padły.
“No… u niego warunki lepsze. Mieszkanie większe, dzielnica lepsza.”
“Aha. Warunki” – powtórzył Wojtek. – “A to, iż półtora roku ci pomagaliśmy, kiedy tata chorował, to nie warunki?”
“Wojtek,I wtedy zrozumiałam, iż prawdziwa rodzina to nie ci, którzy dają więcej, ale ci, którzy po prostu są – teraz codziennie po pracy Wojtek z rodziną przychodzi na herbatę, a Jagódka znów zasypia w moim fotelu, słuchając bajek.