Dziś obudziłem się, zapisując te słowa w swoim dzienniku.
Halina Nowacka otworzyła oczy, gdy miękkie promienie czerwcowego słońca muskają jej twarz. Ranek był dziwnie cichy. Ani płaczu dziecka, ani telefonów z prośbami: „Posiedź z Bartkiem chociaż do wieczora”. Rozkosznie się przeciągnęła, spojrzała w sufit i po raz pierwszy od dawna poczuła – dziś nie musi nigdzie biec, nikomu się przypodobać, niczego tłumaczyć.
Wstała z łóżka, przeszła do kuchni, nasypała do tygielka zmielonej kawy, włączyła gaz. Pachniało wolnością. Na krześle obok leżał notatnik – ten sam, do którego jeszcze dziesięć lat temu zapisywała pomysły na opowiadania. Kiedyś Halina marzyła, by zostać pisarką, ale jakoś zawsze odkładała to na później. Najpierw praca w szkole, potem małżeństwo, narodziny Weroniki, rozwód, kredy, obowiązki. A teraz – wnuk.
Mały Bartek pojawił się w jej życiu nagle, tak samo jak dorosłość Weroniki. Jeszcze wczoraj beztroska studentka, pewnego dnia zadzwoniła i, jąkając się, powiedziała:
— Mamo, jestem w ciąży. Z Piotrem postanowiliśmy zatrzymać dziecko.
Halina milczała. Usiadła na taborecie, mocniej ścisnęła telefon i cicho odpowiedziała:
— Rozumiem.
Od tamtej chwili wszystko się zakręciło. Weronika i Piotr kontynuowali studia, a wnuk został na niej. Niekończące się pieluchy, kaszki, nieprzespane noce. Młodzi rodzice tłumaczyli to prosto:
— Mamo, zawsze mówiłaś, iż marzysz o wnukach. No to masz.
Halina znosiła. Nie narzekała. Ale z dnia na dzień czuła, jak jej własne życie przecieka jej przez palce. Budziła się nie z myślami o spacerze czy czytaniu, ale z planem dnia Bartka.
A dziś – postanowiła. Dość.
Tymczasem po drugiej stronie miasta w pośredzie zbierała się Weronika. Pod oczami cienie, na ramieniu marudzący Bartek, w jednej ręce plecak dziecka, w drugiej laptop. Piotr stał przy oknie, wysyłając wiadomość do wykładowcy, umawiając się na konsultacje przed egzaminem.
— Werka, dasz radę zawieźć go do twojej mamy? — rzucił, na gwałtownie nakładając kurtkę.
— Dam radę… — mruknęła przez zęby. — Jak zawsze na mnie wszystko. A ty jakbyś nie był jego ojcem.
Wyszli z mieszkania, w biegu zapinając kurtki. Chłopiec grymasił. W autobusie urządził awanturę. W głowie Weroniki pulsowała jedna myśl: zdążyć, zdążyć, tylko niech mama będzie w domu…
Zatrzymali się przed znanymi drzwiami. Zapukali. Cisza. Wreszcie kroki. Drzwi otworzyły. W progu stała Halina – spokojna, z filiżanką kawy w dłoni. Miała na sobie szlafrok, włosy zebrane w niedbały kok. Ale w jej oczach było coś, czego Weronika dawno nie widziała – pewność.
— Cześć, mamo. Zostań z Bartkiem tylko na pół dnia. Jutro zdamy egzaminy i już cię nie zawracamy głowy, obiecujemy — zaczęła Weronika, próbując złagodzić sytuację.
Halina wzięła głęboki oddech. Przełknęła łyk kawy. I powiedziała:
— Nie.
— Co? — Weronika zmarszczyła brwi.
— Nie wezmę Bartka dziś. Ani jutro. Jestem zmęczona. Nie daję rady. I, co najważniejsze, nie chcę już być tym, kim mnie uczyniliście – darmową nianią bez prawa wyboru.
Piotr próbował wtrącić:
— Halina Stanisławówno, no przecież rozumie pani, oboje się uczymy, czasu nie mamy…
— A ja mam? — głos Haliny zadzwonił jak lód. — Też jestem człowiekiem. Mam marzenia. Chcę pisać. Chcę po prostu… żyć. Nie mam osiemdziesięciu lat, jeszcze jestem młoda, i nie zamierzam grzebać się żywcem pod ciężarem waszych obowiązków.
— Więc tak to wygląda? — Weronika uśmiechnęła się gorzko. — Więc my jesteśmy ci ciężarem.
— Jesteście moją rodziną. Ale rodzina to szacunek. To nie dzwonienie wieczorem i stawianie przed faktem, iż jutro znów mam wszystko rzucić. To nie decydowanie za moimi plecami, iż „i tak siedzisz w domu”.
Zapadła cisza. Bartek ucichł. Weronika i Piotr stali, nie wiedząc, co powiedzieć. W końcu Weronika wypaliła zimno:
— Dobrze. Idziemy. Ale pamiętaj, mamo, gdy będziesz potrzebować pomocy – przypomnij sobie ten dzień.
— Oczywiście — skinęła głową Halina. — Tyle iż gdy poproszę, nie postawię was przed faktem.
Wyszli. Cicho, nie trzaskając drzwiami. A Halina wróciła do kuchni. Usiadła. Otworzyła notatnik.
Dłoń drżała – nie ze strachu, ale dlatego iż po raz pierwszy od lat zrobiła coś tylko dla siebie. Znów zaczęła pisać. Z każdym zdaniem oddech stawał się lżejszy, a świat – szerszy.
Tego dnia po raz pierwszy od bardzo dawna poczuła, iż znów należy do siebie. I to uczucie było więcej warte niż wszystko.
Zapisuję to jako przypomnienie – czasem trzeba postawić granice, choćby przed tymi, których kochamy. Bo tylko wtedy możemy kochać ich naprawdę.