Ale to tylko emocje!

newsempire24.com 19 godzin temu

“Tylko się uniosła”

— Komu ty w ogóle jesteś potrzebna, stara jędzo? Wszystkim tylko zawadzasz. Chodzisz tu, śmierdzisz. Gdyby to ode mnie zależało, dawno bym cię… Ale muszę cię znosić. Nienawidzę cię!

Zosia o mało się nie zakrztusiła herbatą. Dopiero co rozmawiała przez wideorozmowę ze swoją babcią, Władysławą Kazimierówną, która na chwilę wyszła z pokoju.

— Zaczekaj, słoneczko, zaraz wrócę — powiedziała, wstając z fotela z lekkim jękiem i wychodząc do przedpokoju.

Telefon został na stole. Kamera i mikrofon były włączone. Zosia w międzyczasie przesiadła się na ekran komputera. I wtedy… stało się to. Głos dobiegający z korytarza.

Zosia myślała, iż jej się wydawało. Pewnie by tak uznała, gdyby nie spojrzała na telefon. Po odgłosie drzwi było jasne, iż ktoś wszedł do pokoju. Na ekranie najpierw pojawiły się czyjeś ręce, potem bok, w końcu – twarz.
Kasia. Żona brata. Tak, to był jej głos.

Kobieta podeszła do łóżka babci, uniosła poduszkę, później materac, sięgnęła ręką pod spód.

— Siedzi tu sobie, herbatę popija… Żeby już wreszcie zdechła, na Boga! Po co się męczyć. I tak z ciebie zero pożytku, tylko powietrze marnujesz i miejsce zajmujesz… — mamrotała synowa.

Zosia nie drgnęła. Na kilka sekund zapomniała oddychać.
Wkrótce Kasia wyszła, nie widząc kamery. Po kilku minutach wróciła też babcia. Uśmiechnęła się, ale jej oczy pozostały smutne.

— No i jestem. A tak w ogóle, nie pytałam. Jak tam u ciebie z pracą? Wszystko gra? — zapytała, jak gdyby nigdy nic.

Zosia skinęła głową. Wciąż próbowała przetrawić to, co usłyszała, choć cała miała ochotę natychmiast wyrzucić tę bezczelną kobietę za drzwi.

Władysława zawsze wydawała się Zosi żelazną damą. Nigdy nie podnosiła głosu, ale w jej spojrzeniu czuło się tę nauczycielską surowość, którą wypracowała przez lata w szkolnych ławkach, rozmawiając z uczniami i ich rodzicami.

Czterdzieści lat uczyła języka polskiego. Uwielbiali ją uczniowie – potrafiła choćby nudną lekturę uczynić fascynującą.

Kiedy umarł dziadek, nie załamała się, ale jej wyniosła postura nieco się przygarbiła. Rzadziej wychodziła na spacery, częściej chorowała. Uśmiech nie był już tak szeroki. Mimo to Władysława nie straciła wewnętrznej radości. Wierzyła, iż każdy wiek jest piękny, i cieszyła się życiem.

Zosia zawsze kochała ją za to, iż przy niej czuła się bezpieczna. Z babcią żaden problem nie był straszny – zawsze potrafiła sobie poradzić. Kiedyś oddała wnukowi swój dom na wsi, by mógł opłacić studia, a wnuczce – ostatnie oszczędności, które pomogły jej spłacić kredyt.

Gdy brat Zosii, Jacek, po ślubie narzekał na drogi wynajem, babcia sama zaproponowała im pokój. Mówiła, iż w trzypokojowym mieszkaniu miejsca starczy dla wszystkich, a przy okazji będzie miała opiekę. Nagle coś się stanie, ciśnienie podskoczy, cukier się rozreguluje…

— I tak sama się nudzę. A młodym przyda się pomoc — mówiła z entuzjazmem.

Od Jacka wymagała codziennej obecności, a Zosia pomagała babci z zakupami, lekami i choćby czynszem. Zarabiała wystarczająco, a sumienie nie pozwalało jej stać z boku. Czasem dawała gotówkę, czasem przelewała pieniądze na konto, czasem sama przywoziła jedzenie, wiedząc, iż babcia woli oszczędzać „na czarną godzinę”. Wnuczka kupowała ryby, mięso, nabiał, owoce – wszystko, by starsza kobieta jadła zdrowo.

— To twoje zdrowie. Zwłaszcza przy twojej cukrzycy — powtarzała.

Babcia dziękowała, ale spuszczała wzrok. Jakby wstydziła się „zawracać głowę”.

Kasia, żona Jacka, od początku wydawała się Zosi fałszywa. Miękkie słówka, mdła uprzejmość, a w oczach – chłód. Oceniające spojrzenie bez ciepła i szacunku. Ale Zosia się nie wtrącała. To nie były jej sprawy. Tylko pytała babci, czy wszystko w porządku.

— Wszystko dobrze, kochanie — zapewniała Władysława. — Kasia gotuje, utrzymuje porządek. Młoda jeszcze, no ale co tam. Doświadczenie przyjdzie z czasem.

Teraz Zosia rozumiała: to było kłamstwo. Na ludzi Kasia udawała potulną owieczkę. Ale gdy nie było świadków…

— Babciu, wszystko słyszałam… Co to miało znaczyć?

Babcia zastygła na chwilę, jakby źle usłyszała, po czym odwróciła wzrok.

— To nic, Zosieńko — westchnęła Władysława. — Kasia jest po prostu zmęczona. Oni mają teraz trudny okres, Jacek ciągle na wyjazdach. Więc czasem się wyładowuje.

Zosia zmrużyła oczy, patrząc na babcię tak, jakby widziała ją pierwszy raz. Dostrzegała każdą nową zmarszczkę, widząc, iż w jej spojrzeniu nie ma już dawnej żywotności. Upór pozostał, zmęczenie też. Ale pojawiło się coś nowego. Strach.

— Wyładowuje? Babciu, słyszałaś w ogóle, co mówiła? To nie jest wyładowanie! To…
— Zosieńko… — przerwała Władysława. — Nie jest mi trudno to znieść. Tylko się uniosła. Młoda jest, gorąca krew. A ja już stara. Nie potrzebuję dużo.
— Dobrze, babciu. Nie rób ze mnie idiotki — nie wytrzymała Zosia. — Albo mi teraz wszystko opowiadasz, albo wsiadam w samochód i jadę do ciebie. Wybieraj.

Babcia zamilkła na chwilę. Potem ciężko westchnęła, opuściła ramiona i poprawiła okulary. Iluzja pękła. Teraz przed Zosią stała nie ta uśmiechnięta, silna kobieta, ale zastraszona staruszka.

— Nie chciałam mówić — zaczęła. — Ty masz swoje sprawy, pracę, obowiązki. Po co ci te kłótnie? Myślałam, iż się ułoży…

Okazało się, iż historia z Kasią była znacznie dłuższa i brudniejsza, niż Zosia przypuszczała.

Młodzi wprowadzili się do Władysławy z ogromnymi walizkami i wielkimi planami – zaoszczędzić na mieszkanie w pół roku. Babcia początkowo była rada. W domu znów było gwarno – rano słychać było kroki, w kuchniZosia mocniej przytuliła babcię, czując, jak w jej ramionach staruszka powoli rozluźnia się, a dawny ciepły blask powoli wraca do jej oczu.

Idź do oryginalnego materiału