Aby jutro było lepsze

newsempire24.com 3 dni temu

Znowu Ola obudziła się od głośnych krzyków w kuchni. Jak zawsze kłócili się mama i tata, a także ich znajomi, którzy przyszli wieczorem. Dziewczynka w swoich dziewięciu latach nie widziała w życiu nic dobrego. Myślała, iż są takie domy, gdzie rodzice kochają swoje dzieci, ale ona nie wiedziała, jak to jest.

Włożywszy swoją starą, niepraną od dawna sukienkę, cicho przemykała obok kuchni, bojąc się, iż ją zauważą. Ale rodzice byli zbyt zajęci sobą. Na podłodze leżały puste butelki, wszyscy przy stole byli pijani.

Tylko uciec, nie chcę tego słuchać myślała Ola.

Wypadła z domu na podwórko i schowała się za starą szopą. To było jej miejsce. Tu było cicho, nie słychać krzyków rodziców. Często siadywała tu, obejmując kolana i kurcząc się w kłębek.

Była strasznie głodna. Płakała, przecierając łzy po twarzy. Odkąd pamiętała, rodzice zawsze pili. Kłótnie, krzyki, stłuczone szkło, a czasem choćby bójki to wszystko widziała na co dzień.

Teraz było lato, więc uciekała z domu. Ale gdy było zimno, wracała ze szkoły, siadała do lekcji, a jeżeli usłyszała awanturę, chowała się w kącie swojej małej izdebki za łóżkiem. Czekała, aż ucichną krzyki. Bała się, bo i ona mogła dostać pod gorącą rękę. Tata czasem podnosił na nią rękę.

Czas płynął, ale w jej życiu nic się nie zmieniało. Jedzenia w domu zawsze brakowało. Ola przyzwyczaiła się jeść mało, była wychudzona. Szczególnie trudno było tego lata. Wcześniej jeszcze czasem widziała matkę trzeźwą i rozmawiała z nią, ale teraz było już tylko gorzej.

Nie miała babci ani dziadka. Jej ojciec był dzieckiem z domu dziecka, a babcia umarła, gdy Ola się urodziła. Sąsiedzi ją żałowali, dziewczynki w szkole dzieliły się z nią drożdżówkami, nie dokuczały.

Tego dnia też siedziała za szopą, szlochała i marzyła:

Może niedługo mama i tata przestaną się kłócić. Tak bardzo chcę, żeby nadszedł jutro, żeby było inne, lepsze.

Otarłszy łzy, Ola podniosła głowę i zobaczyła na sąsiedniej gruszy dojrzałe owoce. Były niewielkie, ale niektóre miały różowy rumieniec. Wpatrywała się w nie z zachwytem była tak głodna.

Gdybym mogła zerwać jedną Ale jeżeli wejdę do ogrodu, może ktoś zobaczy? A jeżeli złapią mnie, powiedzą, iż jestem złodziejką.

Długo się wahała. Przez gęste gałęzie widziała stary, dwupiętrowy dom. Wiedziała, iż mieszka tam starsza pani. Kilka razy ją widziała, gdy wychodziła przez furtkę.

Dlaczego sama żyje w tak wielkim domu? zastanawiała się.

Dla Oli dom wydawał się ogromny, bo sama była mała. Dom miał mansardę, a mieszkała w nim Lidia Kowalska. W tym roku skończyła pięćdziesiąt osiem lat. Wyglądała surowo, a lata pracy w policji odcisnęły piętno na jej twarzy.

Wtem dostrzegła pod drzewem opadłe gruszki. Pokusa okazała się silniejsza. Ola, obejrzawszy stary, drewniany płot, znalazła spróchniałą deskę. Przez tę szparę mogła się przecisnąć. Najpierw wsunęła głowę, potem wpełzła i znalazła się po drugiej stronie.

Rozejrzała się, podeszła do drzewa i uśmiechnęła się. Na ziemi leżały dojrzałe gruszki. Chwyciła jedną i wgryzła się w nią z zachłannością. Nigdy nie jadła nic tak pysznego. Nie zauważyła nawet, gdy skończyła trzecią.

Była tak zajęta, iż nie spostrzegła, gdy podeszła do niej właścicielka ogrodu. Lidia Kowalska, postawna, z krótko ściętymi ciemnymi włosami, stała w ciemnych spodniach i wiśniowej koszulce.

Widziała tę dziewczynkę wcześniej, wiedziała, iż rodzice piją i awanturują się. Z okna mansardy obserwowała, jak dziecko chowa się za szopą.

Witaj, dziewczynko zwróciła się do Oli, gdy ta kończyła gruszkę. Ola wzdrygnęła się i zwinęła w sobie.

Bała się, iż złapano ją na kradzieży i teraz zostanie ukarana, jak to często robili rodzice. Powoli odwróciła się i podniosła przerażone oczy, mokre od łez.

Ale zobaczywszy łagodne spojrzenie kobiety, opanowała się i cicho odparła:

Dzień dobry.

Jak masz na imię? spytała sąsiadka, lekko się pochylając.

Ola wyszeptała.

Rozumiem, Ola. Pewnie jesteś głodna. Chodź do mnie, właśnie zamierzam napić się herbaty z konfiturami. Będzie mi raźniej w towarzystwie. Możesz mówić mi ciociu Lidziu.

Ola nie mogła uwierzyć, iż zapraszają ją w gości. Stała nieruchomo.

No chodź, Ola powtórzyła łagodnie Lidia Kowalska.

Dziewczynka podążyła za nią. Dom wydał jej się piękny i przytulny nigdy nie widziała takiego porządku.

Ola, umyj ręce i twarz, a potem siadaj do stołu.

Lidia Kowalska postawiła drugi kubek, nalała gorącej herbaty, podała ciastka, konfiturę i kanapki z serem. Oczy Oli rozbłysły.

Jedz, nie krępuj się powiedziała ciepło.

Dziewczynka jadła łapczywie. Lidia patrzyła na nią ze smutkiem.

Sama miała dobre życie: pracę, męża, który zmarł cztery lata temu, przyzwoitą emeryturę, przyjaciół ale nie miała dzieci. Zawsze o nich marzyła. Teraz, widząc Olę, czuła, jak ściska się jej serce.

Gdy Ola się najadła, podziękowała.

A twoi rodzice? Dlaczego się chowałaś? spytała ostrożnie Lidia.

Ola wzruszyła ramionami i machnęła ręką w stronę domu.

Tam nie są sami. Jej oczy znowu zaszły łzami, więc Lidia nie pytała więcej.

Możesz do mnie przychodzić, kiedy chcesz. Jestem sama, już nie pracuję. Chcesz, pokażę ci album ze zdjęciami?

Ola skinęła głową. Nie chciała wracać. Lidia też pragnęła, by została dłużej, z dala od pijanych rodziców. Postanowiła ją nakarmić naleśnikami z serem.

Tak zaczęła się ich przyjaźń. Przez pięć dni Ola przychodziła codziennie. Śniadały, jadły obiady, a starszaPo roku Lidia Kowalska oficjalnie adoptowała Olę, która wreszcie znalazła dom pełen miłości i ciepła, a życie nauczyło je obie, iż choćby najciemniejsza noc kończy się świtem.

Idź do oryginalnego materiału