Podróż na 300 kilometrów: jak babcia zmierzyła się z chłodnym przyjęciem synowej
Jadwiga Kowalska zawsze marzyła o wnukach. Kiedy jej syn Piotr poślubił Joannę, nadzieja na powiększenie rodziny stała się szczególnie silna. Jednak lata mijały, a dzieci nie przybywało. Lekarze postawili niepomyślną diagnozę: Piotr nie mógł mieć dzieci w sposób naturalny. Po długich rozmowach i konsultacjach, małżonkowie zdecydowali się na in vitro, i na szczęście procedura zakończyła się sukcesem — na świecie pojawiła się długo oczekiwana córka Zosia.
Wydawało się, iż szczęście nie zna granic. Piotr uwielbiał swoją żonę i córkę, otaczał je troską i uwagą. Jednak po jakimś czasie rodzinna sielanka została zakłócona. Piotr zaangażował się w związek z inną kobietą — młodą, beztroską, wolną od zobowiązań rodzinnych. Opuścił rodzinę, zostawiając Joannę z małą córeczką.
Joanna, nie mogąc znieść zdrady, spakowała się i przeprowadziła do swoich rodziców do małego miasta w okolicach Torunia, oddalonego o 300 kilometrów od Warszawy. Jadwiga Kowalska ciężko przeżywała rozstanie syna z synową i szczególnie cierpiała z powodu rozłąki z wnuczką. Wielokrotnie próbowała nawiązać kontakt z Joanną, dzwoniła, pisała wiadomości, ale odpowiedzi były chłodne i zdystansowane.
Kiedy Zosia skończyła dwa lata, Jadwiga Kowalska postanowiła za wszelką cenę osobiście złożyć wnuczce życzenia. Zadzwoniła do Joanny i poinformowała o swoim zamiarze przyjazdu z prezentami. W głosie synowej nie było entuzjazmu, ale nie padła też wyraźna odmowa. Zebrawszy najlepsze zabawki, piękne stroje i ulubione smakołyki Zosi, babcia wyruszyła w długą podróż.
Po przyjeździe na Kujawy Jadwiga Kowalska miała nadzieję na ciepłe przyjęcie, ale rzeczywistość okazała się inna. Joanna spotkała ją przy wejściu do bloku i zaproponowała spacer z Zosią na zewnątrz. Był chłodny, jesienny dzień z lekką mrzawką. Babcia, przemoczona i zziębnięta, stała pod parasolem, trzymając w rękach torby z prezentami i próbując cieszyć się krótkimi chwilami spędzonymi z wnuczką. Joanna nie zaprosiła jej do mieszkania, nie zaproponowała, by usiadła, napiła się herbaty czy choćby się osuszyła po podróży.
Rozmowa była napięta i krótka. Joanna odpowiadała monosylabami, unikając kontaktu wzrokowego. Kiedy Jadwiga Kowalska wręczyła prezenty, synowa początkowo odmówiła ich przyjęcia, ale po namowach w końcu je przyjęła. Po pół godzinie Joanna stwierdziła, iż Zosia musi zjeść obiad i iść spać, po czym się pożegnała, zostawiając babcię samą na deszczu.
Wracając do Warszawy, Jadwiga Kowalska nie mogła powstrzymać łez. Czuła się odrzucona i niepotrzebna. Rozumiała, iż jej syn postąpił podle, porzucając rodzinę, ale nie mogła pojąć, dlaczego Joanna obarczała ją swoją urazą. Przecież zawsze starała się wspierać synową, pomagała przy dziecku, była obecna w trudnych chwilach. Teraz zaś została pozbawiona możliwości obserwowania, jak Zosia rośnie i się rozwija, pozbawiona euforii bycia babcią.
W domu Jadwiga Kowalska długo nie mogła dojść do siebie. Próbowała usprawiedliwiać zachowanie Joanny, rozumiejąc, iż ta przeżyła zdradę i ból. Jednak serce nie znajdowało spokoju. Miała nadzieję, iż z czasem synowa złagodnieje i pozwoli jej uczestniczyć w życiu wnuczki. Póki co, pozostawało tylko czekać i wierzyć, iż miłość babci do Zosi zdoła pokonać mury niezrozumienia i żalu.