Żyła sobie kobieta, która myślała, iż prowadzi godne życie.

polregion.pl 22 godzin temu

W pewnym mieście mieszkała kobieta. Nazywała się Wiesława Nowak. Żyła, jak jej się wydawało, całkiem przyzwoicie. Co prawda, nie założyła rodziny i nie miała dzieci. Ale miała własne mieszkanie, w którym panował zawsze porządek i czystość. Praca też była dobra – księgowa w fabryce mebli.

Spokojnie dożyła pięćdziesiątki, zadowolona ze swojego życia. Zwłaszcza na tle sąsiadów z bloku. Miło było myśleć, iż jej życie ułożyło się lepiej. W końcu to porządna osoba, nikomu krzywdy nie robi.

A sąsiedzi? Sami dziwacy. Na tym samym piętrze mieszkała na przykład starsza pani po sześćdziesiątce. I wyobraźcie sobie – emerytka, a włosy ma fioletowe! Niedorzeczność! Do tego nosi obcisłe sukienki i dżinsy. Wszyscy się z niej śmieją. Miejscowa wariatka, nic więcej.

„Co za brak przyzwoitości!” – myślała Wiesława, patrząc na ekscentryczną staruszkę. I cieszyła się, iż sama wygląda odpowiednio do wieku.

O trzeciej sąsiadce szkoda gadać. Ledwo dwadzieścia jeden lat, a już dziecko wychowuje. Chłopczyk wygląda na jakieś pięć lat. Pewnie jeszcze w szkole była, jak zaszła w ciążę. Gdzie byli rodzice? A tak w ogóle, rodziców nie miała – żyła sama z córką. Do tego zaprzyjaźniła się z tą fioletowowłosą emerytką. Kiedy dziewczyna gdzieś wychodziła, starsza pani opiekowała się dziewczynką.

Wiesławę to nie dziwiło. „Takie osoby zawsze się przyciągają” – myślała. „A mnie omijają. Widzą porządną kobietę i wstyd im spojrzeć w oczy. Pomachają w windzie i tyle kontaktu.”

Ostatni sąsiad – mężczyzna koło trzydziestki. Gdy go pierwszy raz zobaczyła, przeżyła szok. Całe ręce i szyja pokryte tatuażami! Czy normalni ludzie tak chodzą? Oczywiście, iż nie! Już w młodości Wiesława gardziła takimi osobnikami. Pewnie nie ma czym się wyróżnić, więc kaleczy sobie skórę. Patrzcie, jaka desperacja za uwagą! Znaczy, głową nie grzeszy. Lepiej by książki czytał.

Tak rozmyślała codziennie, mijając któregoś z sąsiadów w windzie. Wracając do domu, cieszyła się w duchu, iż sama żyje tak, jak trzeba. Czasem tylko omawiała sąsiadów z jedyną przyjaciółką przez telefon. Innych tematów nie mieli, więc „ten z tatuażami”, „młoda matka” i „zakręcona babcia” stawały się głównymi bohaterami ich pogawędek.

Pewnego wieczoru Wiesława wracała jak zwykle z pracy. Nastrój miał okropny. W firmie wyszła niezgodność w księgach… Pierwszy raz po tylu latach. Na kogo zwalą winę? Oczywiście na księgową. Głowa bolała ją od rana. A teraz nagle w uszach zaszumiało, a nogi stały się ciężkie jak z ołowiu.

Ledwo dotarła do klatki i osunęła się na ławkę. Nagle poczuła delikatny dotyk na dłoni. Z trudem podniosła wzrok i ze zdumieniem ujrzała tę samą „emerytkę” z fioletowymi włosami.

– Co się stało? Źle się pani czuje? – zapytała troskliwie.

– Głowa… boli… – wyszeptała Wiesława.

– Chodźmy do Mariana, dziś jest w domu. Jest pani blada jak ściana.

– Do jakiego Mariana? – spytała kobieta.

– Marian mieszka na pani piętrze. Jest kardiologiem. Naprawdę pani nie wiedziała?

Wjechały windą, sąsiadka zapukała do drzwi. Wiesława ze zdumieniem ujrzała na progu tego samego mężczyznę z tatuażami, któremu – jej zdaniem – daleko było do porządnego człowieka.

Mężczyzna zmierzył Wiesławie ciśnienie, posadził na kanapie i podał tabletkę. niedługo ból głowy i szum minęły.

– Koniecznie niech pani idzie na kontrolę! Trzeba dbać o ciśnienie, choćby takim młodym kobietom jak pani – uśmiechnął się lekarz, gdy poczuła się lepiej.

– Dziękuję… – Wiesławie zrobiło się głupio na myśl, jak omawiała go z przyjaciółką. „Tylko wygląd, a w głowie pusto” – mówiła. A on… okazał się lekarzem, ratującym życie ludziom.

– Nie ma za co. W razie czego, proszę śmiało.

Wróciła do domu i położyła się na kanapie. Jak mogła tak się mylić co do niego… A ta „zakręcona babcia” też okazała się dobroduszną osobą. Podeszła, zapytała, co się dzieje.

Ktoś zapukał. W drzwiach stała fioletowowłosa sąsiadka, trzymająca za rękę córkę młodej dziewczyny, która – według Wiesławy – zbyt wcześnie została matką.

– Przyszłam sprawdzić, jak się pani czuje. Przepraszam, iż z Małgosią, ale Kasia jest w pracy… I od dawna chciałam panią poznać, ale nie miałam okazji. A tak się złożyło! My tu wszyscy się znamy, tylko pani trzyma się osobno.

– Proszę wejść, zrobię herbaty – niespodziewanie powiedziała Wiesława. – Dziękuję za pomoc…

– Ależ co pani. To nic takiego. Zawsze wyczuwam, gdy komuś źle. Całą młodość opiekowałam się chorą mamą. Gdy miałam czternaście lat, mama już leżała. Odeszła, gdy miałam ponad trzydzieści. Nie było szkoły, miłości, tylko jej łóżko… Ledwo zdążyłam urodzić. Ale nie chcę wspominać. Teraz, na starość, odreagowuję – pokazała z lekkim zawstydzeniem na swoje włosy. – Dzięki córce, pomogła mi je ufarbować. I kupuje mi fajne bluzki. Choć na chwilę, ale czuję się młodo. Ale Kasi pozostało ciężej.

– Kto to Kasia? – spytała Wiesława.

– No Kasia, ta z naprzeciwka. Małgosia to jej siostra. Rodzice zginęli w wypadku. Ona ją adoptowała, wychowuje. Uczelnię rzuciła, pracuje od rana do nocy, biedactwo. Marian czasem jej pomaga finansowo. Ten sam Marian, co panią dzisiaj uratował…

Gdy sąsiadka wyszła, Wiesława długo siedziała w kuchni, wpatrzona w pustą przestrzeń. Niech Kasia będzie spokojna – może jej pomóc z Małgosią. I włosy… od dawna marzyła o rudym kolorze, ale myślała, iż to nieodpowiednie w jej wieku. Jutro spyta sąsiadki o radę! I koniecznie musi zaprosić Mariana na pierogi – trzeba mu podziękować.

Idź do oryginalnego materiału