Halina była kochanką. Nie szczęściło jej się w małżeństwie. Przesiedziała w panieństwie aż do trzydziestki, aż w końcu postanowiła znaleźć sobie mężczyznę.
Na początku nie wiedziała, iż Wojciech jest żonaty, ale z czasem on sam przestał to ukrywać, widząc, jak bardzo się do niego przywiązała. Halina jednak nigdy go nie oskarżyła. Wręcz przeciwnie – winiła tylko siebie za ten związek i za swoją słabość. Czuła się gorsza, bo nie znalazła sobie na czas męża, a czas uciekał. Choć z wyglądu nie była najgorsza – nie piękność, ale sympatyczna, lekko zaokrąglona, co dodawało jej lat. Związek z Wojtkiem prowadził donikąd. Nie chciała wiecznie być kochanką, ale nie potrafiła też go porzucić. Bała się zostać sama.
Pewnego dnia zjawił się u niej kuzyn Rysiek. Był w mieście w podróży służbowej, wpadł tylko na kilka godzin, bo dawno się nie widzieli. Siedzieli w kuchni, gadali jak za dawnych lat – o życiu, o wszystkim. Halina opowiedziała mu o swoim związku. Wylała całą prawdę, choćby się trochę rozpłakała.
Wtedy wpadła sąsiadka, żeby pochwalić się zakupami, i zabrała Halinę na chwilę. Akurat wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Rysiek poszedł otworzyć, myśląc, iż to Halina wraca – drzwi zostały przecież otwarte. Na progu stał Wojciech. Od razu kuzyn zrozumiał, z kim ma do czynienia. Wojtek zdrętwiał na widok rosłego faceta w dresie, przeżuwającego kanapkę z kiełbasą.
— Halina jest? — wydukał Wojciech, nie mogąc znaleźć lepszych słów.
— W łazience — błyskawicznie znalazł odpowiedź Rysiek.
— A pan jest…? — Wojtek wciąż nie mógł się pozbierać.
— Ja? Mąż. Tak, oczywiście, iż nieformalny. Na razie… — Rysiek podszedł bliżej i chwycił go za koszulę. — A pan to przypadkiem nie ten żonaty kawaler, o którym mi Halina opowiadała? Słuchaj no, kolego… jeżeli jeszcze raz cię tu zobaczę, zrzucę cię ze schodów, jasne?
Wojtek wyrwał się z uścisku i czym prędzej zbiegł na dół.
Gdy Halina wróciła, Rysiek opowiedział jej o wizycie „przyjaciela”.
— Co ty narobiłeś? Kto cię o to prosił? — załkała Halina. — On już nie wróci…
Oparła się o kanapę i zakryła twarz dłońmi.
— I dobrze, iż nie wróci. Dosyć już tego płaczu. Mam dla ciebie lepszego kandydata. Wdowiec z naszej wsi. Baby od śmierci żony łowią go jak ryby, ale on póki co wszystkich odgania. Wygląda na to, iż chce jeszcze trochę pobyć sam. Słuchaj, po służbowej wrócę po ciebie, bądź gotowa. Pojedziemy razem. Was poznajomię.
— Jak to? — zdziwiła się Halina. — Nie, Ryś, nie mogę tak po prostu… Nie znam go. To wstyd…
— Wstyd to spać z cudzym mężem, a nie poznawać wolnego. Nikt cię do niego do łóżka nie ciągnie. Po prostu pojedziemy. U mojej Małgosi przecież urodziny.
Kilka dni później Halina i Rysiek byli już na wsi. Żona Ryśka, Małgosia, przygotowała stół w ogrodzie przy chacie. Na rodzinne święto przyszli sąsiedzi, znajomi i przyjaciel Ryśka – wdowiec Leszek. Sąsiedzi znali Halinę od dawna, ale z Leszkiem widziała się po raz pierwszy.
Po serdecznych rozmowach Halina wróciła do miasta. W myślach przyznała, iż Leszek był bardzo cichy, skromny. *Pewnie wciąż rozpamiętuje żonę. Biedny człowiek. Takich czułych już mało…*
Minął tydzień. W weekend zadzwonił dzwonek. Halina nikogo się nie spodziewała. Otworzyła i zamarła – w progu stał Leszek z paczką w rękach.
— Przepraszam, Halino, jestem tu przejazdem. Na targ przyjechałem. Skoro się znamy, pomyślałem, iż wpadnę — wydukał wymyślone wcześniej słowa, czerwieniąc się.
Halina zaprosiła go do środka. Jej zaskoczenie nie mijało, ale podała herbatę, zaczynając domyślać się, iż to nie przypadek.
— Kupił pan wszystko, co potrzebne? — spytała.
— Tak, reszta w samochodzie. A to… dla pani. — Wyjął z torby mały bukiet róż i podał Halinie.
Wzięła kwiaty, a jej oczy rozbłysły. Siedzieli w kuchni, pijąc herbatę i rozmawiając o pogodzie i cenach na bazarze. W końcu, gdy skończyli, Leszek podziękował i zaczął się żegnać. W przedpokoju powoli wkładał marynarkę, wiązał buty. Nagle, tuż przy drzwiach, odwrócił się i powiedział:
— jeżeli teraz wyjdę i nic nie powiem, będę żałował. Halina, cały tydzień myślałem tylko o pani. Naprawdę. Zapadła mi w serce. Ledwo doczekałem się weekendu, żeby przyjechać. Adres wziąłem od Ryśka…
Halina spuściła wzrok, czerwieniąc się.
— Tak mało się znamy… — szepnęła.
— To nic, nic. Ważne, iż mnie nie odpycham? Mogę mówić „ty”?… Wiem, iż nie jestem żadną zdobyczą. No i mam córeczkę, osiem lat. Teraz jest u babci.
Leszek się denerwował, jego dłonie lekko drżały.
— Córka to skarb — powiedziała cicho Halina. — Zawsze marzyłam o dziewczynce.
Leszek, ośmielony tymi słowami, wziął ją za ręce, przyciągnął i pocałował.
Gdy się odsunął, zobaczył łzy w jej oczasPo tym pocałunku już wiedzieli, iż ich drogi splotą się na zawsze.