Życie pełne jest nieoczekiwanych zwrotów.
Halina była zamężna zaledwie cztery lata, gdy mąż ją opuścił, zostawiając ją z córką. Nigdy więcej go nie zobaczyły. A i tak przez te cztery lata ledwo go widywała – ciągłe wyjścia z kolegami, wieczne nieobecności.
Przywykła do samotności, ciężko pracowała na dwóch etatach, poświęcając się dla córki, Kasi. Dziewczyna dobrze się uczyła, a Halina choćby nie zauważyła, kiedy ta dorosła i wyszła za mąż.
— Mamo, wyjeżdżam do Warszawy. Zapiszę się na zaoczne, znajdę pracę, będzie ci bardziej lekko — powiedziała pewnym głosem. I odjechała.
Kasia wszystko osiągnęła samodzielnie. Ślub wyprowadził w stolicy. Halina pojechała na wesele, wróciła usatyskiakcjona. Zięć podobał jej się, córka szczęśliwa, przyjęcie udane. Życie toczyło się dalej, jednak coraz częściej nachodziła ją melancholia.
— Tak gwałtownie moja Kasia wyleciała z gniazda, wyszła za mąż, już mam wnuka… a oni tak daleko. Dom zrobił się pusty, jakby stracił sens. Dopóki pracowałam, było jeszcze jakoś, ale gdy mnie zwolnili… Teraz muszę szukać nowej pracy.
Na rozmowach, gdy tylko padło pytanie o wiek, grzecznie odmawiano. Dzwoniła do córki z narzutem żalu:
— Kasiu, rozumiem, komu potrzebna staruszka w pracy?
— Mamo, co za staruszka?! — oburzała się córka. — Przecież świetnie wyglądasz! Powiem cię jedno: znajdź sobie mężczyznę. Kogoś poznaj, a życie ci się odmieni.
— Co ty wygadujesz?! W młodości nie przepadałam za facetów, a teraz tym bardziej. — Halina machnęła ręką na ten temat. — Nie, córeka, to nie dla mnie.
— No to pokochasz samą siebie. Zupełnie się o siebie nie troszcz. Jeszcze długo będziesz żyła, więc zacznij to robić dla siebie! — Kasia mówiła rozsądnie, a Halina dziwiła się, jak młoda jest tak mądra.
Pracowała na zleceniach, aż w końcu musiała przejść na wcześniejszą emeryturę. W myślach wracała do słów córki:
— Gdzie ja znajdę porządnego faceta w moim wieku? Łatwo mówić z boku.
Nawet jeżeli nieżonaty, to i tak obrożony dziećmi, wnukami, nieruchomościami. Albo szuka gospodyni do sprzątania.
Nie myślała o małżeństwie. Gdyby tylko znalazł się choć przyjaciel, z którą mogłaby iść do kina, na grzyby do lasu…
— Nie — zdecydowałem stanowczo. — Szanuję swój wiek i nie będę tracić czasu w obcych facetów. Trzeba znaleźć sobie zajęcie. Kasia ma rację – trzeba pokochać siebie.
Pewnego dnia spotkała dawną kolegę, Elżbietę, gdy wracała ze sklepu.
— Halina, czy to ty? Witaj!
— Cześć, nie poznajesz mnie? — uśmiechnęła się.
— Poznaję, ale wyglądasz świetnie! — Elżbieta też nie wyglądała źle, promieniała.
— Elu, ty jakaś taka szczęśliwa. Przecież mąż ci dawno odszedł… Samotność ci nie ciąży?
— Wiesz, początkowo było ciężko. Ale znalazłam sobie zajęcie – tańczę. To cudowne uczucie, Halina, choćby nie wiesz. Przyjdź do naszego klubu, mamy świetną grupę. Pamiętam, jak lubiłaś tańczyć.
— Faktycznie, lubiłam. Zastanowię się, Elu. Dzięki za radę. Zaczęłam choćby haftować, dużo wolnego czasu.
Zaczęła tańczyć, haftować, w soboty chodziła na parkowe disco dla starszych. Życie znów nabrało barw, nie było już czasu w nudę. Ale do domu wracała sama. Nie szukała przygód. Odzyskała smak życia, zrozumiała, co znaczy kochać siebie – może późno, ale lepiej niż wcale.
Kasia miała alergię na sierść, więc Halina nigdy nie miała kota, choć marzyła o tym od dzieciństwa. W końcu, gdy była już sama, wzięła rudego Brysia. A raczej on sam przyszedł – mały kotek, który zasnął na wycieraczku pod drzwiami. Wyrosło z niego piękne zwierzę, chodził za nią krok w krok, a ona rozpieszczała go, a on odpłacał mruczeniem. choćby wynosiła go z klatki schodowej na rękach – sąsiedzi patrzeli z różnymi minami.
— A komu się nie podoba, niech nie patrzy — mówiła dozorczyni. — Ja też mam koty, kilka, dokarmuję też bezdomne.
Halina mieszkała na parterze. Pewnego deszczowego popołudnia, gdy nie musiała nigdy wychodzić, siedziała w kuchni i patrzyła przez okno. Nagle usłyszała stukanie. Wyjrzała – dozorczyni waliła laską w szybę.
— Halina, tam pod twoimi drzwiami ktoś śpi na wycieraczce! Sąsiadka widziała, jak wychodziła z psem.
Podbiegła do drzwi, otworzyła – i zamęła. Na wycieraczce leżał mężczyzna, w strasznym stanie. Brudas, twarz zasłonięta zniszczoną czapką. Przykurzyłem się, trząsł z zimna. Najpierw się przestraszyła, ale nie czuć alkoholu.
Otrzaśnij się, delikatnie go szturchnęła.
— Hej, wstawajcie, co za miejsce na drzemkę? — Mężczyzna odsłonił twarz.
— Nie wyrzucajcie mnie, proszę. Nic złego nie zrobię. Tylko trochę się ogrzeje… pomóżcie…
Zawahała się. Mogła zamknąć drzwi, wrócić do ciepłego mieszkania. Ale dokarmiała przecież bezdomne koty, a tu człowiek prosi o pomoc.
— Potraficie wstać? Wchodźcie, musicie się ogrzać.
Opierając się o ścianę, mężczyzna wstał i wszedł do środka.
— Idźcie do łazienki. Przyniosę czyste ubrania po zięciu, te wyrzucę.
Spędził w łazience długą chwilę, wrócił w koszulce i spodniach zięcia. Spojrzała na niego. Wysoki, szczupły, siwiejący, ale z wynędzniałą twarzą i zapadniętymi policzkami. Jego przygaszone, brązowe oczy patrzyły na nią z niepokojem – wiedział, iż jego dalszy los zależy od niej.
— Siadajcie, macie makaron z wczoraj, zostałeś też kawałek szarlotki. I herbata. Nazywam się Halina.
Skinął głową, usiadł ciężko. Jadł łapczywie, jakby od dawna nie jadł. Nadeńkała herbatę, spytała:
— Jak was na imię? Skąd jesteście? Może coś opowiecie o sobie?
— Nie wiem… Nic nie pamiętam. choćby włas– Nie wiem… Nic nie pamiętam. choćby własnego imienia… – mężczyzna wbił wzrok w filiżankę, a Halina, choć pełna wątpliwości, postanowiła dać mu jeszcze jedną noc pod swoim dachem, nieświadoma, iż ta decyzja odmieni ich obojga życie na zawsze.