Życie niesie ze sobą nieoczekiwane zwroty akcji

polregion.pl 1 tydzień temu

Życie pełne jest niespodzianek

– Mamo, wychodzę – zawołała Zosia, zaglądając do kuchni.

Lidia odwróciła się od kuchenki i przyjrzała się córce uważnie.

– Co? – Zosia demonstracyjnie westchnęła i przewróciła oczami.

– Nic. Dokąd się tak wystroiłaś o tej porze? Umalowałaś się. Randka? Nie spóźnij się, dobrze?

– Dobrze – mruknięta odpowiedziała Zosia i gwałtownie wyszła.

„Zupełnie już dorosła” – pomyślała Lidia. Przykryła patelnię pokrywką i podeszła do dużego lustra w przedpokoju. – „Gdzie moje siedemnaście lat? Jak gwałtownie czas leci. Myślałam, iż przede mną całe życie, a tu już połowa minęła. Szkoła ciągnęła się w nieskończoność, a potem wszystko potoczyło się jak z górki. Studia, małżeństwo… Szczęście zajrzało jak słońce zza chmur i znów się schowało.” – Poprawiła włosy. – „Ale co tam. Córka to mądra i piękna dziewczyna… O, ziemniaki!”

Lidia klasnęła w dłonie i pobiegła do kuchni. Chwyciła pokrywkę, omal nie upuszczając jej na podłogę. Syknęła z bólu, zaczęła chuchać na oparzone palce. „Nakręciłam się przed lustrem, o mało ziemniaków nie spaliłam…” – gderała na siebie.

Bez apetytu zjadła kolację sama, potem usiadła przed telewizorem, gdzie leciał serial na drugim kanale. Za oknem gwałtownie zapadał zmrok. Nie zauważyła, kiedy zasnęła. Obudził ją dźwięk telefonu. Jeszcze senna, nie spojrzała na wyświetlacz, pewna, iż to Zosia. Kto inny miałby dzwonić o tej późnej porze? Przyjaciół nie miała, co najwyżej koleżanki z pracy, połączone wspólnym stanem samotności.

Zdumiała się, słysząc męski głos.

– Czy to pani, mama Zosi Kowalskiej?

– A kto pyta? – ostrożnie zapytała Lidia.

– Dzwonię ze szpitala miejskiego nr 2. Musi pani przyjechać, córka miała wypadek, potrzebna jest pilna operacja. Jest niepełnoletnia, więc wymagana jest zgoda rodzica…

– Jaka operacja? – Lidia wciąż nie mogła dojść do siebie. Ale w słuchawce już rozległy się krótkie sygnały.

Próbowała zrozumieć, co usłyszała. To pomyłka, córka poszła się przecież spotkać. Jaki wypadek? Ale lekarz podał jej imię i nazwisko. Głowa, jeszcze otumaniona snem, pracowała ospale. Lidia wzięła się w garść, powtórzyła sobie, iż trzeba jechać do drugiego szpitala i zamówiła taksówkę. Potem gwałtownie się przebrała, chwyciła torebkę i wybiegła z mieszkania. Nie czekała na windę – schodami będzie szybciej. Wybiegła z klatki, a pod dom podjeżdżała już taksówka, oślepiając światłami.

– Proszę jechać szybciej… Moja córka jest w szpitalu… – zdyszana od szybkiego biegu po schodach, poprosiła.

Przez całą drogę Lidia raz poganiała kierowcę, by jak najszybciej rozwiać wątpliwości, to znów w duchu pragnęła, by jechał wolno, by oddalić nieuniknione nieszczęście, od którego ściskało się jej serce.

Wpadła na izbę przyjęć i od razu zobaczyła chłopaka w brudnej kurtce, leżącego na łóżku. Twarz w zadrapaniach, plaster nad brwią, zagubiony wzrok.

– Gdzie moja córka? Co ty jej zrobiłeś?! – podbiegła do niego, chwyciła za rozpiętą kurtkę i zaczęła nim potrząsać.

– To nie moja wina! Zza zakrętu wyskoczył samochód… Spróbowałem go ominąć, ale i tak nas uderzył… Nie jestem winny…

– Kto uderzył? Dlaczego? – krzyczała zdezorientowana Lidia.

– A kto tu tak hałasuje? – do izby przyjęć wszedł starszy lekarz. W oczy Lidi rzuciły się jego puszyste, jasne wąsy. – Pani jest matką Kowalskiej? Proszę podpisać zgodę na zabieg.

– Jaki zabieg? Po co? Gdzie moja córka?! – Lidia wciąż krzyczała, jakby z rozpędu.

– Jest nieprzytomna. Ma krwiak śródczaszkowy, ciśnienie rośnie. jeżeli nie zatrzymamy krwawienia, to… Proszę podpisać tutaj – lekarz podał jej kartkę i długopis.

Od obcych słów kręciło się jej w głowie, litery rozmazywały się przed oczami. Lidia drżącą ręką podpisała dokument i osunęła się na łóżko obok chłopaka. Lekarz natychmiast wyszedł.

– Nie rozumiem… Ona poszła się spotkać… – szeptała Lidia, kołysząc się na łóżku.
– Najpierw spacerowaliśmy, potem zaproponowałem przejażdżkę motorem…

Lidia gwałtownie odwróciła głowę w stronę chłopaka.

– To wszystko twoja wina! Ty…
Chłopak odsunął się od jej pełnego nienawiści spojrzenia.

– Nie jestem winny… choćby się nie zatrzymał, żeby sprawdzić, czy żyjemy… – tłumaczył się.

– Kuba! Jak się masz? – Do izby wszedł wysoki mężczyzna. Chłopak zeskoczył z łóżka i rzucił mu się w ramiona.

– To nie moja wina, tato. Nie jechałem szybko… On na nas wyskoczył… Gdybym nie skręcił, rozjechałby nas na miazgę… Przywiózł nas jakiś kierowca. Lekarz powiedział, iż gdybyśmy przyjechali dziesięć minut później, Zosia by… – Chłopak wtulił się w ojca i wybuchnął płaczem.

Mężczyzna objął go i pogładził po drżących plecach.

– Wierzę ci. Pamiętasz auto? Kolor, markę? Gdzie to było? Obiecuję, znajdę go.

– Znajdziecie, jasne. Twój syn wyszedł cało, a moja dziewczyna… Przez niego… – Lidia zawiesiła głos i rozpłakała się.

– Kto to? – zapytał mężczyzna syna.

– Mama Zosi.

– Opowiedz wszystko, co pamiętasz – poprosił ojciec.

– Tak, opowiedz tacie, jak prawie zabiłeś moją córkę – szlochała Lidia.

– Pani Lidio, rozumiem pani ból, ale trzeba to wyjaśnić. jeżeli mój syn jest winny, poniesie konsekwencje. Kuba, znasz adres Zosi? – Chłopak przytaknął, wciąż szlochając.

– Nie jestem winny… – powtarzał raz za razem.

– Oto moja wizytówka. jeżeli będzie pani czegoś potrzebować, proszę dzwonić. – Podał wizytówkę Lidii. Ta nie wzięła, odwróciła głowę. Mężczyzna wsunął kartkę do jej otwartej to*Brzegiem jej życia popłynęła cicha fala spokoju, gdy Zosia wyzdrowiała, a ona sama znalazła nowe szczęście u boku Walerego, który okazał się nie tylko dobrym ojcem dla swoich dzieci, ale i czułym mężem dla niej.*

Idź do oryginalnego materiału