Życie nie jak w filmie, ale prawie tak samo.

polregion.pl 12 godzin temu

Nie jak w filmie, ale blisko

Ewelina uwielbiała melodramaty i marzyła, by jej życie przypominało te ekranowe historie, gdzie wszystko kończy się szczęśliwie. Marzenia jednak pozostawały marzeniami, a rzeczywistość płynęła szaro i monotonnie w małej wiosce na Podlasiu.

Za mąż wyszła za Darka, myśląc, iż to miłość. Ale Darek, wieczny wiatr i lekkoduch od młodości, nie zmienił się ani trochę. Sprowadził żonę do swojego starego domu, a po trzech latach oświadczył:

— Wyjeżdżam do miasta. Żyj, jak chcesz. Duszno mi tu, dusza pragnie wolności.

— Darku, o czym ty mówisz? Przecież u nas wszystko dobrze — zaskoczona Ewelina nie rozumiała, co się dzieje.

— Tobie dobrze, mnie nie…

I tyle. Wziął paszport i stary plecak z gratami, po czym zniknął. Wieś zaroiła się od plotek:

— Darek rzucił Ewelinę, uciekł do miasta. Pewnie ma tam jakąś inną.

Ewelina milczała. Nie płakała, nie narzekała, dalej mieszkała w domu Darka. Gdzie miała iść? U rodziców tłoczyła się siostra z rodziną — miejsca nie było. Dzieci też nie miała.

— Widocznie Pan Bóg uznał, iż Darek nie nadaje się na ojca — myślała, patrząc na sąsiedzkie maluchy.

Każdy wieczór kończyła przed telewizorem, wchłaniając serialowe dramaty i namiętności. Potem przewracała się w łóżku, nie mogąc zasnąć.

Nowy dzień zaczynał się od obowiązków: nakarmić świnkę, kury i cielaka Boryska, związać go za ogrodem — do stada nie wypuszczała.

— Ewelina! — krzyknęła sąsiadka. — Twój Borysek się urwał, gania po wsi!

— Gdzie?! — wybiegła za furtkę. Cielak rozpychał się rogami w nowym płocie, dumny z dopiero co wyrośniętych narośli.

— Borysku, Borysku… — próbowała go przekupić chlebem, ale zwierzak tylko potrząsał łbem. — Żebyś ty się…! — warknęła w końcu. Borysek szarpnął się i wpadł w stado gęsi, wywołując chaos.

Nie wiadomo, jak długo by go goniła, gdyby nie mechanik Wiesław. Sprawnie złapał sznur, przyciągnął cielaka do płotu i przywiązał. Ewelina patrzyła na jego ręce, na mięśnie widoczne pod wytartą koszulą. Nagle poczuła pragnienie, by te ramiona objęły ją mocno.

Odepchnęła tę myśl:

— Co ze mną? Jak nastolatka, co sama nie wie, czego chce.

Zawstydziła się. Wiesław to przecież jej dawny kolega z klasy — wiecznie uśmiechnięty rudzielec i dowcipniś. Mieszkał z Jolą, tęgą kobietą zza płotu. Nie potrzebował Eweliny.

— Nigdy wcześniej tak na niego nie patrzyłam — pomyślała, odwracając wzrok.

Z Darkiem rozwiodła się zaraz, jak uciekł. Bywali kandydaci do jej ręki, choćby na ślub namawiali, ale żaden nie przypadł jej do gustu. Żyła sama, niedokochania.

Wiesław wycierał ręce trawą, gdy Ewelina nagle powiedziała:

— Wejdź do środka, umyjesz ręce.

Poszedł za nią w milczeniu. Plecami czuła jego wzrok.

Zauważyła, iż patrzy na nią inaczej niż zwykle i zdziwiła się:

— Co mu się stało?

Umył ręce, wytarł ręcznikiem, raz jeszcze spojrzał — wymownie — i wyszedł.

Od tamtego dnia między nimi zawisło jakieś napięcie. Gdy Wiesław przechodził obok, Ewelina rumieniła się. On zaczął chodzić przez jej podwórko, choć wcześniej tej trasy nie używał. Ewelina tłumaczyła sobie, iż wstaje wcześniej, by plewić grządki w chłodzie poranka. Ale wiedziała: czeka na spotkanie z Wiesławem. Ich spojrzenia się spotykały, a w jego oczach płonęło coś, co wyglądało na szczere zauroczenie.

Odpędzała te myśli, bojąc się Joli:

— Jak zobaczy, to będzie bieda. Na całą wieś obgada.

Ale Wiesław wciąż chodził i patrzył tak, iż aż gorąco się robiło. Ewelina odpowiadała delikatnym uśmiechem i przyjaznym wzrokiem. Czuła, iż ich historia jest jak niedokończony serial — bez finału, ale z nadzieją.

Pewnego dnia zamiatała podwórko, gdy usłyszała dobrze znany głos:

— Cześć, Ewka. — Tak nazywał ją tylko Darek.

Odwróciła się. Były mąż stał przed nią: ten sam bezczelny uśmieszek, przymrużone niebieskie oczy i trzydniowy zarost.

— Wróciłem… Przyjmiesz mnie?

— Co, w mieście nie wyszło?

Serce choćby nie drgnęło. Miłość wygasła albo nigdy jej nie było. Drzwi w jej duszy zatrzasnęły się, gdy on uciekł za „lepszym życiem”, zostawiając ją samą.

Darek wrócił do swojego domu. Ewelina, nie mając dokąd pójść, wpuściła go. W nocy zamknęła drzwi do swojego pokoju, popychając przed nie szafę. Darek zajął drugą część domu. Prawie go nie było, włóczył się z kumplami.

Wiesław chodził ponury. Ale pewnego dnia zobaczył, jak Ewelina wychodzi przez okno, i coś w nim buchnęło:

— Więc jednak go nie przyjęła.

Następnego ranka, gdy Ewelina znów wymykała się oknem, natrafiła na stopień. Pod oknem stały dwie zbite deski.

— Kto to zrobił? — zdziwiła się. — Przecież nie Darek, on się tym nie przejmuje.

Wiesław zrobił jej podest, żeby miała wygodniej. Z Jolą nie był żonaty, ale żyli razem od lat. Dzieci nie mieli, ale opiekował się jej córką z pierwszego małżeństwa. Jola sama się do niego wprowadziła po jakiejś imprezie, została, a potem przyprowadziła dziewczynkę.

Nadeszła zima. Darkowi skończyły się pieniądze, we wsi nikt go nie częstował, więc znów wyjechał. Ewelina odetchnęła. Ale Wiesława dotknęło nieszczęście: Jola zachorowała. Silna kobieta nagle gasła. Matka zabrała wnuczkę, Wiesław się nią opiekował, ale Jolę zabrano do szpitala. Nie wróciła.

Pogrzeb był wiejski, wszyscy przyszli. Mówili o niej ciepło:

— Krępawa była, ale dobra. Z nikim się nie kłóciła — wzdychała babcia Wanda.

Wiesław został sam. Rankami Ewelina widywała, jak odśnieża jej podwórko, zerka— Może byśmy tak spróbowali razem? — zapytał pewnego ranka Wiesław, podając jej kubek parującej herbaty, a Ewelina uśmiechnęła się pierwszy raz od dawna, bo wiedziała, iż to już nie serial, tylko ich własne, prawdziwe zakończenie.

Idź do oryginalnego materiału