Zwyczajni Ludzie

newsempire24.com 7 godzin temu

Na dworze dzisiaj hałasowało, jak zawsze wiosną, kiedy mieszkańcy w końcu poczuli ciepłe promienie słońca topiące szare, nieprzyjazne zaspy, które zmyły się pośród przechodniów wzdłuż alei Jana Zamoyskiego. Strumyki, które pozostały po rozpuszczonych śniegach, szumiały srebrnymi nitkami, spływając w dół, wąską uliczką aż do kościoła pod Placem Zbawiciela. Tam, tak jak zawsze w te dni, było gwarno. Z minibusu wyskoczyła grupa ludzi: kobiety w pastelowych sukienkach i chustach błękitnych, zielonych, białych chusty przyklejały się do twarzy, a mężczyźni w eleganckich garniturach, z muszką i wypolerowanymi butami, szli za nimi.

Z mniejszego auta wyszła kobieta, skupiona i ostrożna.

Aniu! Co ty robisz sama, Aniu! Trzeba poczekać, podam ci rękę! zawołał podbiegając do samochodu jej mąż, Michał, i rzucił się w jej stronę.

Nie krzycz, Zosiu. Piotrek już śpi. Lepiej nie podnosić go głośno. Boję się, Michał wyszeptała Katarzyna, drżąc. Nigdy nie chrzciła dziecka, a już raz po raz pierwszy została matką i bała się, iż mały Piotrek się przestraszy i zacznie płakać, tak jak tydzień temu, kiedy kąpano go w wanience. Ten raz tak się rozdzierżył, iż Sławek wezwał lekarza. Do domu przybyła spokojna, a choćby nieco obojętna pediatorka, dr Marta Wiktoria, która po chwili wytchnienia weszła do pokoju, w którym młoda matka trzymała na rękach nieruchomego niemowlęcia.

Połóż go nakazała dr Marta.

Co? Nie słyszę! zakręciła głową roztrzęsiona Katarzyna.

Dziecko połóż! Co to za kołysanie, jakbyś potrząsała grzechotką? Czyżby wszystkie kości w głowie pomieszałaś! odpowiedziała dr Marta, wbijając słowa prosto w uszy Katarzyny.

Boże! wykrzywiła brwi Katarzyna, przerażona, patrząc na męża.

Michał uśmiechnął się pod nosem.

Katarzyna wciąż była dziewczyną, a już urodziła Sławkowi pierwszego syna, dziedzica. Nie wiedzieli, jak go wychować.

No, położ go wreszcie! Taki mały Och, jak jesteśmy silni! Jaka piękna mała kulka! podrapała pośle medyczna. A do taty jak podobny!

Sławek dumnie się wyprostował. To był inny talk! A teściowa już przygryzła: Katarzynka z domu Romanowicz!

Sławek zauważył, iż jego mały syn ma wyraźny nos. Uszy jeszcze rosły, ale to nieistotne.

Mały główek. Pewnie pełen myśli! kontynuowała dr Marta. Tato, po co stoicie przy oknie? Zamknijcie je, niech się przeziębią!

Sławek zamknął okno.

Doktorze, co z nim? Nigdy nie był taki niespokojny, a nagle zaczęła Katarzyna, ledwie łapiąc oddech.

Co ci małżonek miałby zrobić? Gdyby urodziła dziewczynkę, byłoby lepiej! A tu chłopiec, taki mały! Tatko, i ty się kiedyś męczyłeś, krzyczałeś na swój dom

Katarzyna żartowała, śmiała się, a jednocześnie sprawnie obejrzała malucha, kręcąc go, rozciągając zgięte nóżki, rozpinając spięte rączki.

Kolki podsumowała dr Marta. Dam wam zalecenia. O nie, nie potrząsajcie tak, mamo! To da się wyleczyć. Chłopiec ma się dobrze, jest silny. Nie dajcie mu smoczka! Przecież to wykańcza!

Jesteśmy przeciwko smoczkom! wstał stanowczo Sławek. To zupełnie niepotrzebne.

Przeciw? zapytała, nieco obojętnie, dr Marta. Katarzyno tak, Semenowo? Dajcie dziecko ojcu i idźcie do kuchni. Zapakujcie je w pieluszkę, będzie bezpieczniej.

Katarzyna pokręciła głową, po chwili zmęczenia oddała Piotrusia mężowi.

Kochanie, chodźmy, napijmy się. zaśmiała się dr Marta, podnosząc kubek. Dzieci, na Boga!

Wzięła Katarzynę za łokieć i odprowadziła.

Sławek, trzymając syna przy sobie, stał przy oknie i uspokajał chłopca.

W kuchni było ciemno, chłodno, pachniało kawą.

Mamy czajnik, cukier, zaparzmy herbatę, podajmy na stół, coś do przekąścenia rozglądała się dr Marta.

Katarzyna położyła dwa kubki na stole. Nie wiedziała, iż w oddziałach ratunkowych pielęgniarki mówią inaczej.

Co to takie? dopytała dr Marta.

Młoda matka zadrżała. Zaczęła myśleć na głos, co prawdopodobnie były pierwsze niepokojące odgłosy.

No Nie robiłam nic złego, nie uczęłam, po prostu Ludzkim sposobem wzruszyła ramionami Katarzyna. Fajnie być lekarzem dziecięcym, wszystko leczyć, się nie bać.

Dr Marta przytaknęła. Gdyby Katarzyna wiedziała, jak bardzo sama dr Marta kiedyś była nową mamą, mimo wykształcenia

Co wam nauczymy? Książki, dzięki Bogu, dziś wszystko się czyta, a gdy nie ma, pomaga internet. Problemy są podobne u wszystkich. Widzę, iż jesteś odpowiedzialną matką! Termometr w wanience, czysty fartuch, zadbane maleństwo. Pijcie herbatę, dopóki macie czas! podała filiżankę, którą nieznany personel przyniósł pod taczkę. Po prostu się przestraszyłaś, Piotrek krzyczał, tak się zdarza. jeżeli trzeba, mogę podnieść głos.

Nie, nie pisnął Katarzyna, a potem rozpлакany.

Co się stało? przestraszyła się dr Marta.

Jestem zmęczona. Chcę spać. Piotrek dużo je, nie lubi mokrych pieluszek, a ja nie mam sił Dzień, miesiąc, rok, a choćby własne imię wydaje się mgłą. Nie wytrzymam, rozumiesz? Muszę zaliczyć sesję, uczę się ze Sławkiem, czekają trzy egzaminy, a ja nie dam rady jęknęła Katarzyna, zaciśnięta w pół łez.

Dr Marta westchnęła zamyślona.

Gdzie pomoc? Rodzina? zapytała, stukając palcem w ekran tabletu, z którego wydobywał się szmer.

Są, ale teściowie daleko, nie przyjadą. Nie możemy ich prosić. Moi rodzice nie popierali naszego ślubu i Piotrka Najpierw mama powiedziała, iż to za wcześnie, iż najpierw trzeba skończyć studia, a potem Poszliśmy wojnę, mama już nie pomaga. To ja jestem winna, prawda?

Katarzyna popijała herbatę, zamykając oczy.

Winna? Co za dziewczyna? Co taki mały chłopiec ci w niebo zesłał? Tak, winna, iż jesteś szczęśliwa, iż przybrałaś pięć kilogramów, a nie trzy? uśmiechnęła się dr Marta. Piotrek waży cztery kilogramy, sześćset gramów.

No właśnie! Masz taki prezent, dziewczyno! zaśmiała się dr Marta, podnosząc brew. Zjedz coś. Słyszałaś? Chłopcy nie potrzebują smoczka, a po jedzeniu pójdą spać. Twój syn już się rozgrzał, będzie długo spał, a ty też potrzebujesz odpoczynku. Ja idę, zostawiam notatkę: Zadbajcie o masaż, nie panikujcie, wszystko się ułoży. położyła kartkę przed Katarzyną. Najważniejsze nie denerwuj się. Będzie dobrze!

Dr Marta pogłaskała ją po cieńkim ramieniu i ruszyła.

Katarzyna pożarła kotlet, wypiła herbatę z jabłkową konfiturą, którą Sławek kupił w małym sklepie, i od razu położyła się na niewielkiej kanapie w kuchni. Chciała się okryć kocem, ale nie miał już sił, by go podnieść. Zasnęła.

To wydawało się wczoraj.

Teraz jednak Katarzyna w kremowej sukience i niskich szpilkach stała przy wejściu do domku przy kościele, trzymając Piotrusia na rękach. Dziś ma go ochrzcić i bardzo się boi.

Kochanie, czas! Daj mi go tutaj. Ach, mój słodki chłopczyku! mruczał Sławek, przytulając syna i podchodząc do gości.

Wkrótce weszli do domku, nastąpił obrzęd chrztu, Piotrek łzawiał kilka razy, szeleścił, a potem rozprysnął niebieskie oczy, spoglądając na świętych namalowanych na suficie i zdumiał się, co przed nim. Goście się uśmiechali, chrzestną była przyjaciółka Katarzyny, jeszcze młoda, skinęła głową.

Piotrek to twardy orzech! szepnęła przyjaciółka. Brawo, wy!

Dr Marta Wiktoria weszła cicho przez żelazne bramy podwórka kościelnego i pomodliła się.

Proszę panie, zdejmijcie czapkę, to miejsce nie jest do takiego! zwróciła się do mężczyzny w kapturze, w garniturze, przyglądającego się krzyżowi.

Mężczyzna niechętnie zdjął czapkę, odsłaniając łysinę, i popatrzył na swój włos.

Dziękuję mruknął, patrząc na chrzczonych.

Ładny chrzest, piękna para, a dziecko cudowne! przytaknęła dr Marta. Nie podeszła już do Katarzyny.

Chrzest to chrzest. Dziecko dopiero cierpi! odparł mężczyzna.

Nie rozumiesz nic, młody człowieku westchnęła dr Marta.

Mamy go ochrzcić, Sławek, czuję, iż wtedy wszystko się uspokoi, a Piotrek wyzdrowieje! krzyczała, zdesperowana.

W ich domu niedawno urodził się syn, Szymon, wielka radość. Młodzi, pełni siły, dr Marta pediatraz była piękna. Wszystko miało iść gładko.

Michał, dumny, pił z przyjaciółmi za zdrowie chłopca, rozbawiony, marzył o wędkowaniu, o wyjeździe z Szymonem do znajomych, o jeździe konnej, o rąbaniu drewna

W pewnym momencie, w szczyt zabawy, przyjechali z szpitala z wiadomością.

Sytuacja krytyczna, szanse małe powiadomił lekarz.

Co? Nie rozumiem! wymamrotał Michał, patrząc na radosnych gości, siadając na stołku. Nic nie rozumiem!

Nie mógł pojąć, jak jego żona, pediatraz, mogła mieć w synu taką infekcję, iż mały Szymon mógł umrzeć przed pierwszym miesiącem życia. To brzmiało okrutnie i niesprawiedliwie.

W szpitalu podawano leki, igły w główkę noworodka, łzy dr Marty i gniew Michała, konfrontacje z personelem, sprzeczki z przyjacielem, Igorem Andrzejem.

Powiedz mi, Igorze, co się stało! Kto jest winny? wbił pięść w biurko.

Michał, teraz nie czas na rozważania. Najpierw pomóżmy mu wyjść, kupmy jedzenie, mleko odpowiedział Igor, patrząc na zegarek.

Zawsze nie pracujesz! wykrzyknął Michał. Nie wierzę, iż jesteś trzeźwy!

W końcu Igor odebrał drzwi tak gwałtownie, iż deska odpadła.

Od tamtej chwili Igor nie odwiedzał już przyjaciół, nie jeździł do Złotego Boru na kąpiele. Był obrażony na całe życie.

Michał z dr Martą wypakowali syna, a taksówka zawiozła ich do domu. W mieszkaniu panowała sterylna czystość, jakby można było przeprowadzić operację.

Michał Kocham cię! Kocham cię i Szymona! płakała i całowała męża.

Dziecko płakało, karmiono, kąpano, kołysano. Wszystko wydawało się w przeszłości.

Po tygodniu znów gorączka i wysypka.

Osłabiony układ odpornościowy. Trzeba do szpitala stwierdziła przybyła lekarka. Marta, rozumiesz, iż tu wszystko możliwe. Nie płacz, dziewczyno, wyciągnęliśmy już gorsze przypadki!

Dobrze, zaraz będziemy gotowi odpowiedziała, prosząc o pomoc, bo nie mogła sama nic zrobić.

Wtedy do szpitala wkroczyła sanitariuszka Weronika, pracująca w przychodni. Budynek z czerwonej cegły wydawał się ponury, ale okna dawały trochę światła. Weronika opowiadała, iż w jej życiu wiele dzieci było na starszej córce, którą opiekowała się, i iż zawsze wierzyła, iż każdy los się ułoży.

Co za piękny chłopiec! rechotała, widząc Szymona. Brzmi jak Pavarotti!

Weronika nie pocieszała go słowami wszystko będzie dobrze. Po prostu była spokojna, a jej obecność dawała spokój.

Gdy Szymon miał siedem lat, szedł do szkoły i natknął się na czarną plamę na ulicy agresywny pies, który był głodny i zraniony przez ludzi. Pies zaryczał, ale chłopiec poczuł ciepłą rękę na ramieniu.

Stań spokojnie. Zrozumie i odejdzie usłyszał głos mężczyzny.

Pies odszedł, zabierając ze sobą kanapkę.

To był twój anioł, Szymonie szepnęła Marta. Michał, choć sceptyczny, przestał się sprzeczać i uwierzył w niewidzialną siłę.

Teraz,W końcu cała rodzina zebrała się przy kościele, dziękując losowi za każdy oddech i wierząc, iż przyszłość przyniesie spokój i miłość.

Idź do oryginalnego materiału