Zwiastun Przeznaczenia…

newsempire24.com 2 dni temu

**Dziennik osobisty**

**Opatrzność…**

**Kinga**
Koniec maja, a na dworze od dwóch tygodni panują upały jak w środku lata. Kinga wsiadła do autobusu i natychmiast pożałowała tej decyzji. Godziny szczytu, tłok, duszno, wszyscy się cisną. Sukienka natychmiast przykleiła się do jej spoconego ciała. Ktoś boleśnie szturchnął ją w plecy.

— Proszę iść do przodu, wszyscy muszą dojechać. A takim jak pani to w ogóle powinno się chodzić pieszo, tyle miejsca zajmuje — burknął za nią starszy, chrypliwy głos.

— Sama nie jesteś chuda. No, przesuńcie się! — warknął ktoś inny, a Kinga poczuła, jak czyjeś ciało przygniata ją tak mocno, iż aż straciła dech.

— Ojej, prawie mnie pan zgniecie! — zapiszczała kobieta gdzieś z tyłu.

Drzwi z hukiem się zamknęły, a autobus ruszył z przystanku. Za Kingą kłócili się — chrypliwy mężczyzna i zirytowana kobieta.

— Matko, czemu taka złośliwa?

— A ty w ogóle się zamknij! I tak już powietrza brak, a od ciebie jeszcze alkoholem śmierdzi — odcięła się kobieta.

Kinga nie widziała, kto mówi — nie mogła choćby odwrócić głowy, bo od razu wpadała nosem w czyjeś ramię. Nie sięgała też do poręczy, bo ręce miała unieruchomione przez tłum.

Autobus jechał szarpnięciami, gwałtownie hamował, potem znów przyspieszał. Pasażerowie kołysali się raz w jedną, raz w drugą stronę, upychani jak ogórki w słoiku. Żeby nie upaść, musieli się trzymać nawzajem. Gdy pojazd był w ruchu, przez otwarte okna wpadało trochę powietrza, chłodząc rozgrzane twarze. Ale gdy tylko zatrzymywał się na światłach, od razu zaczynały się przepychanki i kłótnie.

Kinga nie wdawała się w dyskusje. Stała z zaciśniętymi ustami, marząc tylko, żeby wysiąść, odetchnąć świeższym powietrzem, wrócić do domu, zrzucić lepką od potu sukienkę i stanąć pod chłodnym prysznicem. Autobus znów ruszył, a ludzie przechylili się w tył.

— Hej, kierowco, uważaj! To nie drewno wozisz! — wrzasnął chrypliwy. — Pewnie sobie w kabinie wiatrak włączasz, a my tu się smażymy jak w piekarniku…

Autobus znowu szarpnął, zwalniając przed następnym przystankiem.

— Niech nikt więcej nie wsiada, przecież się udusimy! Kto wysiada? — spytał chrypliwy.

— Ja! Proszę otworzyć! — krzyknęła Kinga, nie mogąc już znieść tego ścisku i duszącego gorąca.

Drzwi otworzyły się z trudem, wypuszczając najpierw kobietę, potem chrypliwego, a na końcu Kingę. Na pożegnanie kobieta uderzyła ją pięścią w ramię.

— Krowa! Dla jednego przystanku wsiadać do autobusu…

Kinga nie zdążyła odpowiedzieć. Kobieta wsiąkła w tłum, drzwi się zamknęły, a autobus odjechał. Zamiast czekać na następny, Kinga poszła do domu pieszo, połykając łzy. W uszach wciąż brzmiał ten wstrętny głos: *Krowa!*

Krową, hipopotamem, mamutem — przezywali ją już w szkole. Powinna się przyzwyczaić, ale nie mogła. Czy była winna temu, iż urodziła się tak duża? Lekarze nie widzieli u niej żadnych problemów zdrowotnych.

— Mamo, po co mnie urodziłaś? Komu potrzebna taka gruba dziewczyna?! — płakała, wracając ze szkoły. — Gdybyś wyszła za chudego faceta, może byłabym taka szczupła jak ty. Teraz będę się męczyć całe życie.

— Nie jesteś gruba, jesteś po prostu… większa. Serca nie oszukasz. Zakochałam się w twoim ojcu — był przystojny, dobrze zbudowany. Ty w niego wpadłaś. Zobaczymy, za kogo sama wyjdziesz — mówiła mama, zirytowana.

— Ja nie wyjdę za mąż. Kto by mnie taką pokochał? — szlochała Kinga.

— Pokocha, nie martw się. Nie wszyscy mężczyźni lubią chude. A wiele kobiet i tak tyje po dzieciach — pocieszała ją matka.

Kinga próbowała diet, głodziła się, ale nie wytrzymywała długo. Organizm domagał się jedzenia. Próbowała choćby biegać rano. Wiotkie jak gazelki dziewczyny prychały na jej widok, wymieniały porozumiewawcze spojrzenia.

— Myślałem, czemu chodnik taki śliski… A to tłuszcz się rozlewa — głośno skomentował jakiś chłopak, mijaI wtedy, gdy Kinga już straciła nadzieję, spotkała Iwo—mężczyznę, który pokochał ją taką, jaka była, i nauczył, iż prawdziwe piękno kryje się w sercu, a nie w rozmiarze sukienki.

Idź do oryginalnego materiału