Przyszła świadomość moich błędów dopiero wtedy, gdy chciałem wrócić do mojej byłej żony, z którą spędziłem 30 lat, ale było już za późno…
Nazywam się Michał Kowalski, mieszkam w Włocławku, gdzie szare dni Kujaw ciągną się wzdłuż Wisły. Mam 52 lata i nie mam niczego. Ani żony, ani rodziny, ani dzieci, ani pracy — pustka, jak zimny wiatr w opuszczonym domu. Sam zniszczyłem wszystko, co miałem, i teraz stoję na ruinach swojego życia, patrząc w przepaść, którą wygrzebałem własnymi rękoma.
Z moją żoną Elżbietą spędziliśmy wspólnie 30 lat. Byłem żywicielem rodziny — pracowałem, wspierałem ją, a ona dbała o domowe ognisko. Cieszyło mnie, iż jest w domu, iż nie muszę jej dzielić z obcym światem. Z czasem zaczęła mnie jednak irytować — jej troska, przyzwyczajenia, głos. Miłość wygasła, rozpuściła się w rutynie. Myślałem, iż to normalne, iż tak powinno być. Wydawało się, iż taka stabilność mi wystarcza. Wtedy los rzucił mi wyzwanie, którego nie zdałem.
Pewnego wieczoru w barze poznałem Julię. Miała 32 lata, była młodsza o 20 lat ode mnie — piękna, pełna życia, z iskrami w oczach. Zdawała się uosobieniem marzeń, oddechem świeżości w moim szarym życiu. Zaczęliśmy się spotykać, a niedługo stała się moją kochanką. Przez dwa miesiące prowadziłem podwójne życie, aż zrozumiałem: nie chcę wracać do domu do Elżbiety. Zakochałem się w Julii — lub tak mi się wydawało. Chciałem, by została moją żoną, moim nowym przeznaczeniem.
Zebrałem się na odwagę i wyznałem Elżbiecie prawdę. Nie krzyczała, nie rzucała talerzami — tylko spojrzała na mnie pustymi oczami i skinęła głową. Uznałem, iż jest jej też wszystko jedno, iż jej uczucia dawno umarły. Dziś widzę, jak bardzo ją zraniłem. Rozwiedliśmy się. Sprzedaliśmy mieszkanie, w którym dorastali nasi synowie, gdzie każdy kąt zachowywał wspomnienia przeszłości. Julia nalegała, bym nie zostawił Elżbiecie nic. Posłuchałem — zabrałem swoją część i kupiłem Julii przestronne dwupokojowe mieszkanie. Elżbieta wzięła sobie małe kawalerkę, a ja choćby nie pomogłem jej finansowo. Wiedziałem, iż nie ma z czego żyć, iż nie ma pracy, ale było mi to obojętne. Synowie, Adam i Marcin, odwrócili się ode mnie — nazwali zdrajcą i zerwali kontakt. Wtedy machnąłem na to ręką: miałem Julię, nowe życie i to wydawało mi się wystarczające.
Julia zaszła w ciążę i czekałem na syna z ekscytacją. Ale kiedy się urodził, zauważyłem: chłopiec nie jest podobny ani do mnie, ani do niej. Znajomi szeptali, brat ostrzegał, ale odrzucałem te myśli. Życie z Julią zamieniło się w koszmar. Pracowałem do wyczerpania, utrzymywałem dom, dziecko, a ona żądała pieniędzy, znikała nocami, wracała pijana, wydychała alkohol. W domu — bałagan, brak jedzenia, kłótnie o byle co. Straciłem pracę — zmęczenie i złość zrobiły swoje. Przez trzy lata żyłem w tym piekle, aż brat zmusił mnie do zrobienia testu DNA. Wynik uderzył jak młot: dziecko nie było moje.
Jeszcze tego samego dnia rozwiodłem się z Julią, gdy poznałem prawdę. Zniknęła, zabierając wszystko, co mogła. Zostałem sam — ani żony, ani synów, ani siły. Wtedy postanowiłem wrócić do Elżbiety. Kupiłem kwiaty, wino, ciasto, poszedłem do niej jak zbity pies. Ale w jej kawalerce już mieszkał ktoś inny — nowy właściciel dał mi jej nowy adres. Pojechałem tam, drżąc z nadziei. Drzwi otworzył mężczyzna. Elżbieta znalazła pracę, wyszła za kolegę z pracy, wyglądała na szczęśliwą — pełną życia, kwitnącą, jakiej nigdy wcześniej nie widziałem. Zbudowała nowe życie beze mnie.
Spotkałem ją później w kawiarni. Upadłem na kolana, błagałem o powrót. Spojrzała na mnie jak na żałosnego głupca i odeszła bez słowa. Teraz widzę, jakim byłem idiotą. Dlaczego zostawiłem żonę, z którą spędziłem 30 lat? Dla czego zamieniłem rodzinę na młodą dziewczynę, która wyssała ze mnie wszystko i porzuciła? Dla złudzenia, w które naiwnie uwierzyłem? Mam 52 lata i jestem nikim. Synowie nie odbierają telefonów, praca rozpłynęła się jak piasek przez palce. Straciłem wszystko, co było mi drogie, a wina leży wyłącznie po mojej stronie.
Każdej nocy widzę Elżbietę we śnie — jej spokojne oczy, jej głos, jej ciepło. Budzę się w zimnym osamotnieniu i rozumiem: sam ją wygnałem ze swojego życia. Ona na mnie nie czeka, nie wybaczy mi, a ja nie jestem godzien przebaczenia. Mój błąd jest jak piętno, które pali duszę. Chciałbym cofnąć czas, ale jest za późno. Zbyt późno. Teraz błąkam się po ulicach Włocławka jak duch, szukając tego, co sam zniszczyłem. Nie mam nic — tylko żal, który będzie mi towarzyszył do końca dni. Zniszczyłem swoją rodzinę, swoje życie, i ten ciężar niosę samotnie, wiedząc, iż już niczego nie naprawię.