Zrozumiał błąd za późno

twojacena.pl 2 tygodni temu

Zbyt późno zrozumiał swój błąd

Wanda ściskała w dłoni wyniki badań. Papier zrobił się wilgotny od potu. W korytarzu poradni ginekologicznej trudno było się przecisnąć.

— Kowalska Wanda Stanisławowna! — zawołała pielęgniarka.

Wanda wstała i weszła do gabinetu. Lekarka — pulchna kobieta o zmęczonych oczach — wzięła od niej teczkę, przejrzała dokumenty.

— Proszę usiąść. — Spojrzała na wyniki obojętnie. — U pani wszystko w porządku. Niech pani zbada męża.

Wandę oblał zimny pot. Robert? Ale przecież…

***

W domu teściowa szatkowała kapustę na barszcz. Rąbała nożem z taką furią, jakby walczyła z wrogami.

— No cóż, córuchno, jakie nowiny? — spytała Barbara Janowa, nie podnosząc głowy.

— Ze mną wszystko w porządku — wyszeptała Wanda, zdejmując kurtkę.

— To dlaczego… — Teściowa w końcu podniosła wzrok. W jej oczach błysnęło niepokojem.

— Robert musi się przebadać.

Nóż znieruchomiał nad deską. Barbara Janowa wyprostowała się jak struna.

— Co za bzdury? Mój syn jest zdrowy! To wasze lekarze nic nie rozumieją. Dawniej baby rodziły bez tych wszystkich badań.

Wanda przeszła do pokoju. Na kanapie leżały skarpetki — jedna niebieska, druga czarna. Podniosła je machinalnie i wrzuciła do kosza na brudną bieliznę.

Przez trzy lata małżeństwa te skarpetki stały się symbolem ich życia — rozdzielone, nienależące do pary.

Robert wrócił późno.

— Co za mina pogrzebowa? — burknął, waląc się na fotel.

— Robercie, musimy porozmawiać.

— O czym?

Podsunęła mu dokumenty. Przejrzał je gwałtownie i odrzucił na stół.

— I co z tego?

— Musisz się przebadać.

— Z jakiej racji? — Robert zerwał się i zaczął chodzić po pokoju. — Jestem zdrowym facetem! Popatrz na mnie!

Faktycznie wyglądał na zdrowego — barczysty, z gęstymi ciemnymi włosami. Ale zdrowie nie zawsze widać na zewnątrz.

— Robercie, proszę cię…

— Dość! — warknął. — Nie chcesz dzieci, to mów wprost! Po co te teatry z lekarzami?

Z kuchni dobiegło szuranie kapci. Barbara Janowa czaiła się za drzwiami, ale oddychała tak głośno, iż słychać było każdy oddech.

— Chcę dzieci bardziej niż czegokolwiek — cicho powiedziała Wanda.

— To dlaczego ich nie ma? Może coś ukrywasz? Robiłaś aborcje, a teraz nie możesz?

Cios był bolesny. Wanda się cofnęła.

— Jak ty…

— A jak mam myśleć? Trzy lata razem — zero rezultatu! A teraz jakieś lekarze mówią, iż ja… — Urwał i zaciął pięści.

Drzwi się otworzyły. Barbara Janowa wpadła do pokoju jak czołg.

— Robcio, nie słuchaj jej! To wszystko przez nieróbstwo. Gdyby więcej pracowała, mniej by po lekarzach się włóczyła.

Wanda spojrzała na męża. Ten odwrócił się do okna.

— Robercie, naprawdę myślisz, iż ja…

— Nie wiem, co myśleć — syknął przez zęby. — Wiem jedno: zdrowy facet nie chodzi po lekarzach.

Barbara Janowa triumfalnie skinęła głową.

— Słusznie syn mówi. To nie męska sprawa — po szpitalach się włóczyć.

Wanda poczuła, jak coś w niej pękło. Jak napięta struna.

— Dobrze — powiedziała spokojnym głosem.

Nazajutrz rozpoczęła się wojna. Barbara Janowa czepiała się każdego drobiazgu. Sól rozsypana. Garnek niedomyty. Kurz na komodzie. Wanda milczała, zaciśnięta w sobie.

— Może w ogóle nie powinnaś w domu siedzieć? — zapytała jadowicie teściowa przy kolacji. — Poszłabyś do pracy, zamiast po lekarzach się włóczyć.

Robert jadł kotlet, nie podnosząc głowy.

— Pracuję — przypomniała Wanda.

— Trzy dni w tygodniu — to nie praca, tylko fanaberia.

— Co ma moja praca do tego?

— Wszystko! Mój syn jest zdrowy, a ty go chcesz zrobić chorym! Gdy nie ma dzieci — wina zawsze po stronie kobiety! Tak zawsze było!

Wanda wstała od stołu. Nogi się pod nią uginały.

— Co z tobą? — zdziwiła się teściowa. — Zjadłaś i od razu uciekasz?

— Jestem zmęczona — cicho odpowiedziała Wanda.

— Zmęczona! A od czego? Trzy dni w tygodniu pracujesz — to nie jest jakiś wielki wysiłek!

Robert w końcu podniósł wzrok. Mignęło w nim coś jak litość. Ale milczał.

W nocy Wanda leżała i słuchała chrapania męża. Kiedyś ten dźwięk ją uspokajał — znaczyło to, iż bliski jest obok. Teraz drażnił. Jak mogła nie zauważyć, iż jest taki uparty?

Rankiem spakowała rzeczy do starego plecaka sportowego. Nie wzięła wiele — kilka sukienek, bielizna, kosmetyczka.

— Gdzie to? — Barbara Janowa stała w drzwiach kuchni z kubkiem w ręce.

— Do babci.

— Na długo?

— Nie wiem.

Robert wyszedł z łazienki, zobaczył plecak.

— Wandziu, o co chodzi?

— O to, co widzisz.

— Mówisz poważnie?

— A jak inaczej? Nie chcesz się badać, twoja mama uważa, iż to moja wina. Po co mam tu być?

Podszedł bliżej, zniżył głos:

— Nie bądź dziecinna. Gdzie pójdziesz?

— Do babci Stasi.

— Do tej klitki? Tam ledwo dwadzieścia metrów!

— W ciasnocie, ale nie w przykrości.

Barbara Janowa prychnęła:

— Słusznie! Niech idzie. Niech pomieszka u staruchy, zobaczy, jak dobrze jej tutaj było.

Robert rzucił matce gniewne spojrzenie, ale nie sprzeciwił się.

Wanda wzięła plecak i podeszła do drzwi.

— Wandziu! — zawołał mąż.

Odwróciła się. Stał na środku przedpokoju — zagubiony, z mokrymi po prysznicu włosami.

— Kiedy wrócisz?

— Jak pójdziesz do lekarza.

Drzwi zatrzasnęły się za nią.

Babcia Stasia aż krzyknęła, gdy zobaczyła wnuczkę z plecakiem:

— Wandziu! Co się stało?

— Pokłóciłam się z Robertem. Mogę u ciebie zostać?

— Oczywiście, skarbie. Tylko ciasno tu…

— Nic nie szkodzi, babciu.

Mieszkanie rzeczywiście było maleńkie. Łóżko, stół, dwa krzesła, stMinęły dwa lata, gdy pewnego dnia w parku Wanda spotkała Roberta i jego nową żonę, ale tym razem to oni odwrócili wzrok, gdy mijali jej szczęśliwą rodzinę z dwójką dzieci.

Idź do oryginalnego materiału