To moja trzecia przygoda z Volkswagenem ID.7 i każda pokazywała mi inną prawdę o tym samochodzie. Po raz pierwszy zobaczyłem go w Berlinie, podczas premiery w 2023 r. Wszyscy mówili: elektryczny Passat! Rzeczywiście, zasięg na papierze był imponujący – około 700 km robiło wrażenie. Auto wizualnie wydawało się perełką, choć bardziej przypominało mi schodzącego ze sceny Arteona niż Passata.
Pomyślałem, oby to wszystko nie były puste słowa...
Drugie podejście było w ubiegłym roku. Za kierownicą ID.7 Pro S wziąłem udział w przejeździe elektrykami przez pół Europy. Volkswagen zdał egzamin, zużycie energii w cyklu mieszanym wyszło absurdalnie niskie (16,7 kWh). A komfort podróżowania okazał się w stylu Passata, ale z dopiskiem "premium plus". To typowy "pożeracz" kilometrów.
Volkswagen ID.7 – test zimowy
Jeśli coś miało zmienić moje myślenie o tym Volkswagenie, to grudniowa trasa i polska rzeczywistość z ładowarkami. Przejdźmy przez to po kolei, bo pokażę wam kilka kluczowych danych.
Przez tydzień przejechałem ponad 1000 km – ponownie wersją Pro S z baterią o pojemności 86 kWh netto. Warunki lekko zimowe, temperatura trzymała się granicach od -2 st. C do +4 st. C. To ważne, bo pogoda potrafi brutalnie zweryfikować możliwości elektryka. Prawdziwy chrzest bojowy przy -15 st. C miałem kiedyś z Volkswagenem ID. Buzzem, jednak to oddzielna historia.
Na początku podróży ID.7 moją cierpliwość na próbę wystawiły ładowarki. Tak wyszło, iż na południe Polski z Warszawy nie ruszałem z pełną baterią. Spieszyło mi się, więc zaplanowałem postój przy ładowarce już jakieś 40 km od stolicy.
Pierwsze pudło, ładowarka nie działa. Mogłem bawić się w dzwonienie na infolinię, próbować do skutku, ale nie miałem na to czasu. Druga próba – pod Radomiem. Moc ponad 100 kW, całkiem nieźle (ten VW może przyjąć choćby 200 kW). Wszystko działało... przez 8 minut. Machnąłem ręką, ruszyłem dalej pod Kielce, bo tam mam jedno miejsce, które nazywam "pewniakiem". Zawsze działa i na szczęście się udało.
Żeby dłużej nie marudzić: może miałem pecha. Ale faktem jest, iż jadąc pod Kraków z Warszawy, sensowną (czytaj: w miarę szybką) ładowarkę znalazłem dopiero w dawnym kieleckim. To nie jest elektromobilność, na jaką czekam.
Przejechałem wtedy w sumie 310 km, głównie ekspresówką. Z przepisową prędkością, w trybie "Comfort". Nie podgrzewałem foteli ani kierowcy, ogrzewanie wnętrza ustawiłem na minimum. Średnie zużycie wyniosło dokładnie 20,5 kWh/100 km. Tak, wiem, iż w tę stronę było też pod górkę, ale odpuśćmy zwracanie uwagi na ukształtowanie terenu. Bądźmy poważni, nikt tego nie przelicza przed wyjazdem. Chyba iż ma to być jazda w hardkorowych górskich warunkach – wtedy warto wziąć to pod uwagę.
Kolejna sprawa – zużycie energii w mieście. W trybie "Eco" i "Comfort" uzyskałem 20-22 kWh/100 km. Nie są to oczywiście chwilowe dane, takie liczby trzymały się dość sztywno. Wciąż zimowa aura, -1 st. C. Zobaczcie też na zdjęcie poniżej – kręciłem się po Warszawie, jeżdżąc trochę bardziej dynamicznie. Zużycie podskoczyło do 26,6 kWh.
I jeszcze najbardziej przemyślana część mojego testu – powrót z Krakowa do Warszawy. Sypał śnieg, trzymał przymrozek, więc spróbowałem jechać BARDZO oszczędnie. Tym razem wyłącznie w trybie "Eco", ale dodatkowo pilnowałem prędkości w granicach 100-110 km/h. Używałem tylko minimalnego ogrzewania wnętrza. Poniżej przedstawiam wyniki.
Niecałe 20 kWh to przewidywalny wynik, jednak jest efektem dużego kompromisu. Przy takim zużyciu łączny zasięg wyniósłby ok. 420 km. Warto jednak zauważyć, iż trzy godziny z minutami to świetny czas dojazdu. Szkoda tylko, iż wcześniej godzinę szukałem w Krakowie wolnej i działającej ładowarki, by w ogóle ruszyć w drogę powrotną. Dobrze, iż potem cały przejazd odbył się już bez przystanków po trasie.
Kolejny przykład: jazda 50-90 km/h pod miastem. Volkswagen potrzebował już znacznie mniej energii, zużycie spadło choćby do nieco ponad 16 kWh i tego wyniku nie udało mi się później poprawić.
Dla porównania krótki odcinek na autostradzie to... 24 kWh/100 km. Realnie oznacza to jakieś 300 km zasięgu, bo musiałbym dogrzać wnętrze. W środku było już za zimno.
Dorzucam jeszcze, jak wyglądał ekran po doładowaniu auta na 100 procent. Komputer obliczył mi, iż będę w stanie przejechać 406 km, co wypadło... średnio. Ale za to przy kolejnym ładowaniu do pełna miałem 482 km. I te wartości mogą być małym podsumowaniem całego sprawdzianu.
Zasięg Volkswagena ID.7 Pro S zimą jest loterią (w zasadzie każdego elektryka). Łącznie przejechałem 1160 km a finalne średnie zużycie to 21,4 kWh/100 km. Patrząc na moje wyniki z różnych fragmentów, to jakieś 400-480 km zasięgu, jeżeli wasz styl jazdy będzie przepisowy, a choćby nieco leniwy.
Mam lekki niedosyt z prostego powodu. To auto jest bardzo komfortowe, naszpikowane gadżetami, które aż kuszą, by z nich korzystać. Ale włączanie ich pożera energię. Już nie mówiąc o sytuacji, gdy dosiądzie się troje pasażerów, a ja podróżowałem głównie sam. Wyniki z mojego testu są optymistyczne i mówiąc wprost... bardzo łatwo je pogorszyć.
Będę jednak trochę bronił Volkswagena. Nerwy i stracony czas w tych podróżach to wyłącznie efekt cyrku z ładowarkami. Samochód był de facto bezproblemowy, jeżeli zapomnimy o tym, iż w elektryku trzeba inaczej kalkulować zapotrzebowanie na energię. Tutaj auto okazało się pomocne, ponieważ wbudowana nawigacja pozwala świetnie zaplanować trasę z uwzględnieniem stacji ładowania. Sprawdzałem to już w podróży po Austrii czy Włoszech, tylko iż tam jest więcej szybkich ładowarek i ma to więcej sensu.
Jak jeździ Volkswagen ID.7 Pro S?
To typowy długodystansowiec, ale nie ze względu na wydajność napędu, tylko komfort, który aż wypada podkreślić. To jedno z tych aut, do którego zapakowałbym całą rodzinę i ruszył w długą wakacyjną podróż. A walizki jest do czego pakować, bo bagażnik ma 520 litrów.
No i ta stylistyka robi fajny efekt – niebieski kolor "Aquamarin" metalik z czarnym dachem jest dodatkowo płatny (820 zł), ale wygląda świetnie. A w środku konfiguracja z jasną tapicerką robi interesujący kontrast, choć pewnie trudno jest zachować ją długo w dobrym stanie.
Centralnym punktem Volkswagena jest dotykowy, 15-calowy ekran. Obsługa tego systemu bywa drażniąca tylko w przypadku klimatyzacji. Resztę funkcji łatwo znaleźć, a system nie robi pod górkę, gdy chcemy na przykład gwałtownie podłączyć iPhone'a poprzez Apple CarPlay. To działało bez zarzutu.
Samochody elektryczne dają nam ogromny potencjał przyspieszenia, a ten Volkswagen ma przecież 286 KM. Prawie 5-metrowe i przypominające limuzynę auto, potrafi wystrzelić jak z procy. Dokładnie w 6,6 s do 100 km/h, jednak ostatnie, o czym myślałem, to korzystanie z dynamicznego trybu.
ID.7 jeździ się raczej dostojnie, ze świadomością, iż moc jest na wyciągnięcie... nogi. Układ kierowniczy nie jest "żyletką" i nie kojarzy się ze sportowymi ustawieniami. W połączeniu z zawieszeniem, które zestrojono typowo pod wygodę podróżnych, dostajemy pojazd, którym można zrobić tysiące kilometrów bez bólu pleców.
A ile kosztuje? Według normalnej ceny w katalogu minimum 279 590 zł, ale w styczniu 2025 r. aktualna jest spora obniżka do 239 590 zł. Auto, które widzicie na zdjęciach, jest warte 319 360 zł. Znalazło się w nim dodatkowe wyposażenie za prawie 40 tys. zł. Promocja wygląda tu bardzo atrakcyjnie. Przy regularnej cenie bardzo łatwo przebić granicę 300 tys. zł, jeżeli wybierzemy kilka płatnych opcji, na przykład pakiet Design Plus wraz z dachem panoramicznym Smart Glass za ponad 12 tys. zł.
Ustalmy jedno – ID.7 na pewno nie trzyma kierowcy na sznurku. Bez problemu da się planować nim długie trasy i samochód dosłownie wyręcza w tym człowieka. Wszystko może skomplikować pogoda... i nasza ciekawość, bo jak odpalimy całą serię gadżetów dostępnych na pokładzie, to jednocześnie wpłynie na zasięg.
I na koniec powtórzę do znudzenia – problemem nie są wahania zasięgu latem czy zimą. Albo inaczej – to nie jest teraz główna zmora posiadacza elektryka. Potrzebujemy więcej ładowarek. Działających ładowarek.
Więcej relacji zza kierownicy innych ciekawych aut znajdziesz na moich profilach Szerokim Łukiem na Facebooku, Instagramie oraz TikToku.