Pewnego dnia spakowałam swoje rzeczy i przeniosłam się do salonu. Michał dostał swoją konsolę i telewizor do sypialni — i tak ich nie używałam. Uniknęlibyśmy awantur. Pokoje są oddzielne, więc: żyj i ciesz się wolnością.
Na początku Michał był wściekły, wyzywał mnie od głupich, dąsał się. Nie odpowiadałam. Potem — wyciszył się. choćby ironicznie podziękował za „możliwość udowodnienia, jak bardzo się mylę”.
A ja… poczułam wolność
Minęły dwa tygodnie. I co? Poczułam, iż znowu oddycham. Nie muszę biec do domu, by robić kolację. Wydatki na jedzenie spadły o połowę. Poszłam do fryzjera, zrobiłam sobie nową fryzurę. Kupiłam sukienkę i lekkie botki na wiosnę. Mam czas, by po pracy spotkać się z koleżankami, iść na spacer albo zajęcia z jogi. Wcześniej to było nie do pomyślenia — „bo w domu czeka mąż i obiad”.
Z każdym dniem wyglądam lepiej i czuję się lepiej.
A Michał? Coraz bardziej sfrustrowany
Zły. Głodny. Zmęczony. Żyje na pierogach z zamrażarki i herbacie. Czasem usmaży jajka. Jego zapas czystych skarpet już się skończył, zaraz przyjdzie kolej na koszule. Rzadko się myje, jeszcze rzadziej goli. Zaczyna wyglądać… cóż, nieatrakcyjnie.
Kilka razy próbował ze mną pogadać, zaproponować „przerwę od tej szopki”. A ja? Czekam. Nie spieszy mi się. Dlaczego miałabym się znowu pakować w to samo?
Wnioski? Proste.
Jeśli zaproponuje powrót — tylko na moich warunkach. jeżeli rozwód — nie mam nic przeciwko. Nie zginę. Poradzę sobie. Ale więcej nie pozwolę, by ktoś mnie obrażał i poniżał.
Bo nie znalazłam się na śmietniku. Jestem kobietą, która zna swoją wartość. I jeżeli mężczyzna tego nie widzi — jego strata.