Zrobił podstęp!

newsempire24.com 6 godzin temu

— Chcesz powiedzieć, iż ten pies jest dla ciebie ważniejszy niż dzieci?! — wybuchła Kinga, ścierając z paneli kolejną kałużę tego dnia.

Dywan w kuchni już dawno zniknął. Gdy okazało się, iż choćby specjalne środki nie radzą sobie z upartym zwyczajem znaczenia terenu, Kinga po prostu zwinięła go i wyniosła do śmietnika.

Ale nie chodziło tylko o dywan. Mąż otworzył puszkę groszku, wsypał go do miski i rzucił. I puszkę, i brudną miskę do zlewu. Na stole — okruchy, filiżanka ze śladami kawy i otwarty słoik dżemu z wbita łyżką. Na podłodze — wata i strzępki pluszowego dinozaura.

A sprzątać, oczywiście, miała Kinga.

— Nie trzeba tak krzyczeć — cicho powiedział Marek, grzebiąc w lodówce. — To tylko pies. Jeszcze się nie przyzwyczaił.

Kinga wyprostowała się. W jej spojrzeniu malowało się rozdrażnienie, które narastało od tygodni. Zmrużyła oczy i wręczyła mężowi mokrą ścierkę.

— Świetnie. Więc sam sprzątaj za tym psem. Przypomnę ci, iż to tylko pies, a ja jestem tylko twoją żoną. Tylko matką twoich dzieci. I my, tylko twoja rodzina, już dusimy się od jego znaczeń i smrodu!

Kinga kopnęła wściekle watę i ruszyła w stronę sypialni, omijając winowajcę. Pies Błysk, ogromny, szary, ze smutnymi oczami, siedział w drzwiach i obserwował. Nie skomlał, nie chował się. Jakby wcale nie czuł się winny.

Przypomniała sobie, jak to się zaczęło…

…Dwa miesiące temu Marek wrócił do domu z tym kłębkiem problemów.

— Wojtek wyjeżdża. Na długo — zaczął mąż. — Mówi, iż zabrać psa nie ma opcji, mnóstwo problemów. A ja pomyślałem… Błysk potrzebuje rodziny. I dzieciom dobrze zrobi. Nauczą się dbać, kochać. To fajne.

Marek wtedy uśmiechał się, jakby uratował świat. A uczucia Kingi były dokładnie odwrotne. Jakby mąż adoptował kogoś bez jej zgody.

— Dobrze… Załóżmy, iż zostanie z nami. Ale kto będzie go wyprowadzał, karmił, sprzątał? — kobieta już wiedziała, do czego to zmierza.
— Razem. Jesteśmy rodziną. Tylko z wychodzeniem jest problem… Ty wracasz wcześniej z pracy. Możesz to brać na siebie?

Kinga westchnęła ciężko, ale skinęła głową. Przeczuwała, iż nic nie pójdzie zgodnie z planem, ale nie miała wyjścia. Pozostała tylko nadzieja, iż intuicja ją myli.

Niestety, obawy się potwierdziły…

Kinga bardzo się starała. Kupiła zabawki i miski na podstawce, wieczorami oglądała filmy o tresurze. Błysk w odpowiedzi demonstracyjnie odwracał się ogonem. W każdym sensie. Jego panem był Marek. Resztę traktował jak niechciany dodatek.

W ciągu pierwszych dwóch tygodni Błysk zdarł tapetę w korytarzu, pogryzł podłokietnik fotela, podarł wszystkie poduszki na kuchennych krzesłach. A ile zostawił niespodzianek po całym domu…

Jeśli na początku Marek wyprowadzał Błyska przynajmniej rano, niedługo wszystkie obowiązki spadły na Kingę. Teraz to ona czesała, myła łapy, karmiła, poiła… Mąż tylko dokładał problemów.

I teraz po cichu przyszedł, zgasił światło i położył się plecami do niej. Układał się do snu. Tak, może i zatarł kałużę. choćby słyszała odkurzacz. Ale Kinga była gotowa się założyć: na stole i w zlewie wciąż będzie bałagan.

A co najważniejsze — jutro wszystko się powtórzy.

— Posłuchaj, Marek — nie wytrzymała i odwróciła się do męża. — Odkąd przyprowadziłeś Błyska, nie żyję. Przetrwam.

Mąż choćby się nie poruszył. Udawał, iż śpi, choć Kinga wiedziała, iż słyszy.

— Wyprowadzam go rano, bo ty jeszcze śpisz — ciągnęła. — Wyprowadzam w trakcie mojej przerwy obiadowej. Wyprowadzam wieczorem, bo wracam wcześniej. Sprzątam sierść. Zmieniam wodę. Robię wszystko, co powinieneś robić ty. A w zamian dostaję twoje narzekanie i jego warczenie. Uważasz, iż to normalne?

Marek westchnął. Nie miał co powiedzieć. Cały ciężar spadł na Kingę. Dzieci, oczywiście, zainteresowały się przez pierwsze trzy dni, ale teraz najwyżej pogłaskały Błyska w biegu.

— Przesadzasz. Nie jest aż tak uciążliwy.

Kinga zacisnęła usta, wiedząc, iż znów natrafiła na mur. Ale tym razem nie zamierzała ustąpić.

— Wiesz co? Mam tego dość — powiedziała. — Wybieraj. Albo ja, albo pies.

Mąż przewrócił się na plecy, złożył ręce na brzuchu, filozoficznie wpatrując się w sufit. Potem wstał i zaczął pakować rzeczy.

Kinga milcząco patrzyła, jak zakłada kurtkę i bierze smycz.

— Nie porzucam przyjaciół. Jedziemy na działkę. Poczekamy, aż się uspokoisz — cicho wyjaśnił Marek już w drzwiach.

Nie zatrzymywała go. Tylko śledziła wzrokiem jego plecy. Te same, które wcześniej głaskała przed snem. Teraz były obce. Jak i obcy pies.

Drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem. Najpierw Kinga prychnęła. Przez dwadzieścia lat małżeństwa choćby nie pomyśI tak, gdy drzwi zamknęły się za nim po raz ostatni, Kinga zrozumiała, iż czasem tylko odważne postawienie granic pozwala odnaleźć spokój.

Idź do oryginalnego materiału