Zrezygnowałam z funduszu na suknię balową, by pomóc bezdomnemu—i życie podarowało mi bajkowe zakończenie

twojacena.pl 5 godzin temu

Studniówka.

Dla większości licealistek to noc, o której marzą — suknia, fryzura, tańce, wspomnienia. Dla mnie miało być tak samo. Oszczędzałam miesiącami: chowałam pieniądze od babci, dorabiałam jako opiekunka do dzieci, a choćby odpuściłam kilka kaw w galerii, żeby uzbierać na wymarzoną kreację. Widziałam już tę jedną — delikatny róż z nutką brokatu, przymierzałam ją dwa razy w butiku przy Rynku.

Właśnie wracałam z kolejnej przymiarki. Powiedziałam sprzedawczyni, iż wrócę za tydzień — pieniądze czekały schowane w szufladzie, starannie upchane w kopercie. Serce podnosiło mi się do gardła z ekscytacji.

Ale życie lubi płatać figle.

Pewnego marcowego poprudnia, gdy szłam na przystanek, minęłam mężczyznę opartego o ceglaną ścianę obok piekarni. Jego ubrania były wytarte i nie do pary. Dłonie miał zaczerwienione od zimna. Przed nim leżał kartonowy napis:

„Chcę tylko wrócić do domu. Każda złotówka się liczy. Bóg zapłać.”

Zwykle pewnie bym przeszła obojętnie, może rzuciła przepraszający uśmiech. Ale coś mnie zatrzymało. Nie prosił nachalnie. Nie krzyczał. Po prostu wyglądał na… zmęczonego. Smutnego, ale nie złamanego.

Zawahałam się, podeszłam i uśmiechnęłam się najcieplej, jak umiałam.

„Cześć. Kupić ci kanapkę albo coś ciepłego?”

Miał minę, jakby spadł z księżyca. „Byłoby wspaniale. Dziękuję.”

Wskoczyłam do piekarni, wzięłam schabowego w bułce, kawę i drożdżówkę. Gdy mu to podałam, patrzył, jakbym przyniosła mu skarb.

„Nie musiałaś,” powiedział ostrożnie, jakby bał się, iż jedzenie zniknie.

„Wiem. Ale chciałam.”

Przedstawił się jako Jan. Miał koło pięćdziesiątki, a życie ostatnio nie oszczędzało go — żona odeszła przez raka, potem stracił pracę w fabryce. Bez rodziny i z długami skończył na ulicy. Ale nie było w nim goryczy. Mówił cicho, jak ktoś, kto nauczył się żyć z żalem.

Pogadaliśmy z kwadrans. Musiałam łapać autobus, ale zanim odeszłam, dałam mu swoje rękawiczki i garść złotych.

Siedząc w autobusie, czułam dziwne ukłucie. Nie wyrzuty sumienia — raczej coś, czego nie potrafiłam nazwać. W oczach Jana, pomimo wszystko, była godność. I coś jeszcze: iskra nadziei. Nie mogłam przestać o nim myśleć.

Wieczorem, czesząc włosy, spojrzałam na kopertę w szufladzie — moje studniówkowe fundusze. Prawie 1300 złotych. Tak ciężko na to pracowałam. Ta różowa suknia, z tiulem jak z bajki, wydawała się nagrodą za przetrwanie liceum.

A jednak widziałam tylko jego zmarznięte dłonie.

Nazajutrz powiedziałam mamie:

„Chcę dać te pieniądze jemu.”

Przez chwilę patrzyła na mnie jak na przybysza z innej planety. „Jesteś pewna? Marzyłaś o tej sukni pół roku.”

„Wiem. Ale to tylko materiał. On nie ma choćby skarpet.”

Mama otarła łzę. „To najpiękniejsza rzecz, jaką usłyszałam. Jestem z ciebie dumna.”

Więc obmyśliłam plan.

Dwa dni później znów go odnalazłam. Przyniosłam więcej jedzenia, a on opowiadał o rodzinie w Lublinie. „Kuzyn obiecał pomoc, gdybym tylko dojechał,” mówił.

Wzięłam głęboki oddech. „A gdybym kupiła ci bilet?”

Zmarszczył brwi. „Jak to?”

„Mam oszczędności na studniówkę. Mogę ci dać na pociąg i nowe ciężkie rzeczy.”

Przez dłuższą chwilę milczał. Myślałam, iż się wkurzy. A on miał łzy w oczach.

„Dlaczego miałabyś to zrobić dla obcego?”

Uśmiechnęłam się. „Bo gdybym była na twoim miejscu, też chciałabym, żeby ktoś we mnie uwierzył.”

Spędziliśmy popołudnie na organizowaniu wyjścia z błędnego koła. W second-handzie wybrał porządną kurtkę, spodnie i czapkę. Kupiłam mu też telefon na kartę. Potem poszliśmy na dworzec — bilet do Lublina odjeżdżał o świcie.

Trzymał go jak relikwię.

Wieczorem napisałam post na Facebooku — nie dla poklasku, ale by pokazać, kim naprawdę był Jan. Dodałam jego zdjęcie (za zgodą) i opisałam, czemu oddałam swoje oszczędności.

Następnego ranka żegnałam go na peronie. Gdy wsiadał do pociągu, przytulił mnie mocno.

„Dałaś mi nie tylko bilet,” szepnął. „Dałaś mi drugą szansę.”

Patrzyłam, jak pociąg znika za rogatką, z łzami w oczach.

Nie czekałam na podziękowania.

Ale mój post?

Stał się virOkazało się, iż w ciągu tygodnia lokalna telewizja nagrała o tym reportaż, sklep z sukienkami ślubnymi z Katowic przesłał mi przepiękną kremową kreację, a Jan zadzwonił miesiąc później z wiadomością, iż znalazł pracę w warsztacie i wynajął malutkie mieszkanko na przedmieściach.

Idź do oryginalnego materiału