Studniówka.
Dla większości dziewczyn z liceum to noc, o której marzą – suknia, fryzura, taniec, wspomnienia. Dla mnie też miała być wyjątkowa. Od miesięcy odkładałam pieniądze – z urodzin, z opieki nad dziećmi w weekendy, choćby rezygnując z kawy, by zebrać potrzebną sumę. Wymarzona suknia była delikatnie różowa, przyozdobiona migoczącymi cekinami. Przymierzałam ją już dwa razy.
Właśnie wyszłam z butiku w centrum Warszawy po kolejnej przymiarce. Powiedziałam sprzedawczyni, iż wrócę za tydzień, by ją kupić – pieniądze czekały w kopercie, schowane w szufladzie. Serce podskakiwało mi z ekscytacji.
Ale życie potrafi zaskakiwać.
Pewnego chłodnego marcowego popołudnia, gdy szłam na przystanek, minęłam mężczyznę siedzącego pod ścianą piekarni. Jego ubrania były zniszczone i nie do pary. Dłonie miał zaczerwienione od zimna. Przed nim leżał karton z napisem:
„Chcę wrócić do domu. Każda pomoc się liczy. Bóg zapłać”.
Zwykle pewnie przeszłabym obojętnie, może tylko się uśmiechnęłam. Tym razem coś mnie zatrzymało. Nie prosił nachalnie, nie krzyczał. Wyglądał po prostu na zmęczonego. Smutnego, ale nie załamanego.
Zawahałam się, podeszłam i uśmiechnęłam się.
„Cześć. Chcesz kanapkę albo coś ciepłego?” – zapytałam.
Spojrzał na mnie zaskoczony. „Byłoby wspaniale. Dziękuję”.
Wbiegłam do piekarni, kupiłam kanapkę z szynką, gorącą herbatę i drożdżówkę. Gdy mu to podałam, wydawał się szczerze wzruszony.
Wziął jedzenie ostrożnie, jakby było ze szkła. „Nie musiałaś tego robić”.
Usiadłam obok na krawężniku. „Wiem. Ale chciałam”.
Nazywał się Marek. Miał około pięćdziesiątki, a życie ostatnio nie było dla niego łaskawe. Stracił żonę na raka, potem pracę. Bez bliskich i z długami skończył na ulicy. Mówił cicho, jakby pogodził się z losem.
Rozmawialiśmy może kwadrans. Musiałam łapać autobus, ale przed wyjściem dałam mu rękawiczki i parę złotych.
W drodze do domu coś mnie gryzło. Nie poczucie winy, ale dziwne uczucie, którego nie umiałam nazwać. W oczach Marka widziałam godność, mimo wszystko. I coś jeszcze – iskierkę nadziei. Nie mogłam przestać o nim myśleć.
Wieczorem, czesząc włosy, spojrzałam na kopertę z pieniędzmi – moimi oszczędnościami na studniówkę. Prawie 1200 zł. Tyle miesięcy ciężkiej pracy. Ta różowa suknia zdawała się nagrodą za przetrwanie liceum.
Ale przed moimi oczami wciąż stały zmarznięte dłonie Marka.
Następnego ranka powiedziałam mamie:
„Chcę użyć tych pieniędzy, żeby mu pomóc”.
Spojrzała na mnie zdumiona. „Jesteś pewna? Marzyłaś o tej sukni od miesięcy”.
„Wiem. Ale to tylko sukienka. On choćby skarpet nie ma”.
Mama wzruszyła się. „To najpiękniejsza rzecz, jaką usłyszałam. Jestem z ciebie dumna”.
Więc stworzyłam plan.
Dwa dni później wróciłam do Marka. Przyniosłam więcej jedzenia, a on opowiedział mi więcej. Zapytałam, skąd pochodzi. „Z Gdańska – odpowiedział. – Chcę wrócić. Mam tam kuzyna. Obiecał pomoc, jeżeli tylko dotrę”.
Wzięłam głęboki oddech. „A gdybym pomogła ci tam wrócić?”
Popatrzył na mnie zdumiony. „Jak to?”
„Oszczędzałam na suknię. Chcę kupić ci bilet na pociąg. I może jakieś ciepłe ubrania”.
Przez chwilę myślałam, iż się obrazi. Zamiast tego łzy pojawiły się w jego oczach.
„Dlaczego miałabyś to zrobić dla obcego?”
Uśmiechnęłam się. „Bo gdybym to ja była na twoim miejscu, też chciałabym, żeby ktoś we mnie uwierzył”.
Spędziliśmy kolejne godziny na planowaniu. Zabrałam go do second-handu, gdzie wybrał porządną kurtkę, spodnie, czapkę i torbę. Kupiłam mu telefon na kartę i doładowanie. Potem poszliśmy na dworzec i wykupiliśmy bilet do Gdańska – na następny poranek.
Trzymał go, jakby był ze złota.
Tej nocy napisałam post na Facebooku – nie dla poklasku, ale by ludzie zobaczyli Marka takim, jakim ja go widziałam. Dodałam jego zdjęcie (za zgodą) i wyjaśniłam, dlaczego oddałam oszczędności na pomoc nieznajomemu.
Następnego dnia odprowadziłam Marka na dworzec. Gdy wsiadał do pociągu, odwrócił się i mocno mnie przytulił.
„Dałaś mi nie tylko bilet – powiedział. – Dałaś mi nowe życie”.
Patrzyłam, jak pociąg znika za zakrętem, z łzami w oczach.
Nie spodziewałam się niczego w zamian.
Ale mój post?
Stał się viralowy.
Tego wieczoru miałam setki komentarzy od obcych ludzi z całej Polski. Większość chwaliła ten gest, nazywając go inspirującym. Ale stało się coś jeszcze bardziej niespodziewanego.
Ludzie zaczęli pisać, pytając, jak mogą pomóc. Pewna kobieta z Poznania napisała: „Pracuję w salonie sukien ślubnych – chętnie podaruję ci coś na studniówkę”. Lokalna fryzjerka zaoferowała darmową stylizację, a fotograf – sesję zdjęciową.
Co więcej – ludzie zaczęli organizować zbiórki dla bezdomnych. Uczniowie z mojej szkoły pakowali paczki z produktami pierwszej potrzeby. Jeden chłopak przyznał: „Nigdy o nich nie myślałem. Ale twój post to zmienił”.
Byłam przytłoczona, ale w najlepszy sposób.
Dwa tygodnie później dostałam paczkę. W środku była najpiękniejsza suknia, jaką widziałam. Nie ta, o której marzyłam – ta była jeszcze lepsza. Delikatnie złota, z subtelnym połyskiem i eleganckim wycięciem. Dołączona była karteczka:
„Dla dziewczyny ze złotym sercem – zasługujesz, by błyszczeć”.
Nadszedł wieczór studniówkowy. Ubrałam suknię, zrobiłam fryzurę i spotkałam się z przyjaciółmi w sali gimnastycznej, ozdobionej światełkami. Ale ta noc nie była wyjątkowa przez suknię czy tańce. Była wyjątkowa, bo czułam się inaczej. Zmieniona.
Pomoc Markowi przypomniała mi, iż studniówka to tylko jeden wieczór. Ale dobroć? Dobroć zostaje na zawsze.
Kilka miesięcy później zadzwonił nieznany numer. To był Marek.
„Jestem w Gdańsku –„Mam już pracę w warsztacie, a kuzyn pomógł mi wynająć małe mieszkanie – po prostu chciałem ci podziękować jeszcze raz”.