Dziś znowu to samo uczucie – jakbym była obca we własnej rodzinie.
Stałam przy oknie i patrzyłam, jak moja córka Weronika pakuje ostatnie pudła do samochodu. Krzątała się nerwowo, przekładała torby, coś tłumaczyła mężowi. Trzydzieści jeden lat, a ja wciąż widziałam w niej tę malutką dziewczynkę, która kiedyś kurczowo chwytała moją spódnicę i bała się zostać sama.
– Mamo, gotowa? – Weronika krzyknęła z podwórka. – Musimy jechać!
Wzięłam z parapetu małą torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami i wolno podeszłam do drzwi. W przedpokoju na komodzie stały zdjęcia – ślub Weroniki, urodziny wnuczki Zosi, rodzinny wyjazd nad Mazury. Zwyczajne życie, które teraz wydawało się takie odległe.
– Już idę – odpowiedziałam, zamykając mieszkanie.
Samochód stał na podwórku z otwartą bagażówką. Mąż Weroniki, Krzysztof, palił papierosa przy klatce i nerwowo spoglądał na zegarek.
– Dzień dobry, pani Danuto – skinął głową. – Jak się pani czuje?
– W porządku – odparłam krótko.
Krzysztof zawsze zwracał się do mnie formalnie, choć znaliśmy się już osiem lat. Nie żeby był złym człowiekiem, po prostu… chłodny. Nigdy nie czułam się przy nim swobodnie.
– Siadaj z tyłu, mamo – Weronika otworzyła tylne drzwi. – Będzie wygodniej.
Jechaliśmy w milczeniu. Patrzyłam przez okno na znane ulice, które powoli zmieniały się w obce dzielnice. Przeprowadzka do córki wydawała się słuszną decyzją. Po śmierci męża życie w samotności stało się trudne, a zdrowie już nie to co dawniej. No i Zosia – mogłam pomóc z wnuczką.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmiła Weronika, gdy samochód zatrzymał się przed nowoczesnym blokiem. – Nasz dom.
Mieszkanie okazało się przestronne i jasne. Duży salon, osobna kuchnia, trzy sypialnie. Weronika z dumą pokazywała remont, nowe meble, sprzęty.
– A to twój pokój, mamo – otworzyła drzwi do najmniejszego pomieszczenia. – Urządziłam go specjalnie dla ciebie.
Pokój był schludny, ale bez charakteru. Wąskie łóżko, szafa, stolik przy oknie. Wszystko nowe, wszystko obce.
– Dziękuję, córeczko – postawiłam torbę na łóżku. – Bardzo miło.
– Mamo, a gdzie Zosia? – rozejrzałam się.
– Została u koleżanki na noc. Jutro ją przyprowadzę, wreszcie się porządnie poznacie.
Skinęłam głową. Zosię widziałam tylko kilka razy – na urodzinach, na święta. Weronika rzadko odwiedzała, zawsze zajęta pracą, domem, mężem.
Wieczorem siedziałyśmy w kuchni, pijąc herbatę. Krzysztof przeglądał tablet, Weronika opowiadała o sąsiadach, o pobliskich sklepach.
– Mamo, spodoba ci się tutaj – mówiła. – Dzielnica spokojna, ludzie porządni. Podwórko z placem zabaw, niedaleko przychodnia.
– Tak, ładnie tu macie – zgodziłam się.
– No i będziesz mogła pomóc z Zosią. Niania droga, a w przedszkolu dopiero od września.
Krzysztof podniósł wzrok znad tabletu.
– Weronika, umówiliśmy się, iż twoja mama będzie miała swoją przestrzeń. Nie obciążaj jej.
– Ale jaka obciążenie? – oburzyła się. – Posiedzieć z wnuczką to przecież przyjemność, nie obowiązek.
– Oczywiście, pomogę – pośpieszyłam dodać. – Nie po to tu jestem, żeby tylko siedzieć.
Krzysztof wzruszył ramionami i znów zanurzył się w ekranie.
Następnego ranka Weronika przyprowadziła Zosię. Czteroletnia, żywiołowa, gadatliwa – kopia Weroniki w dzieciństwie.
– Zosiu, to twoja babcia Danusia – przedstawiła córka. – Teraz będzie z nami mieszkać.
– Cześć, babciu – powiedziała grzecznie, ale z rezerwą.
– Cześć, słoneczko – przykucnęłam przed nią. – Jaka śliczna jesteś!
– Mamo, a dlaczego babcia jest w moim pokoju na zabawki?
Weronika się zmieszała.
– Zosiu, to teraz pokój babci. Twoje zabawki przeniesiemy do twojej sypialni.
– Ale tam już jest pełno! Gdzie będę budować zamek?
– Coś wymyślimy – Weronika wzięła ją na ręce. – Nie martw się.
Zrozumiałam, iż zajęłam pokój, który Zosia uważała za swój. Nieprzyjemne poczucie winy ścisnęło mnie za gardło.
– Może mogę spać w salonie? – zaproponowałam. – Na kanapie.
– Co ty, mamo! – obruszyła się Weronika. – Jesteś tu u siebie, musisz mieć własny pokój.
Ale cały dzień Zosia zerkała na zamknięte drzwi pokoju babci z wyraźnym żalem.
Dni mijały. Weronika szła do pracy, Krzysztof też pracował, często do późna. Zostawałam z Zosią. Dziewczynka powoli się oswajała, ale bliskości nie było. Byłyśmy dla siebie uprzejme, jak obce osoby.
– Zosiu, opowiem ci bajkę? – proponowałam.
– Nie, dziękuję. Mama czyta mi książki z obrazkami.
– A może upieczemy ciasteczka?
– Mama ma kupne. Mówi, iż zdrowsze.
Każda odmowa bolała. Chciałam być potrzebna, a Zosia trzymała mnie na dystans.
Wieczorami przy kolacji rozmowy krążyły wokół pracy, planów na weekend, znajomych, których nie znałam.
– Jak tam u Dominiki? – pytał Krzysztof.
– W porządku, dostała awans. W sobotę zaprasza nas do siebie na działkę.
– Jedziemy. Zabrać Zosię?
– Oczywiście. Będzie się bawić z dziećmi.
Milczałam, widząc, iż nie jestem częścią tych planów. Byłam jak mebel – obecna, ale nie uczestnicząca.
– A ja może zostanę – powiedziałam ostrożnie. – Jedźcie sami.
– Dlaczego? – zdziwiła się Weronika. – Pojedź z nami. Poznasz naszych przyjaciół.
– Daj spokój, córeczko. Co ja tam będę robić? Młodzi się bawią, a ja jak piąte koło u wozu.
– Mamo, co ty mówisz? – oburzyła się.
Ale widziałam, jak Krzysztof z ulgą westchnął. Najwyraźniej nie chciał teściowej w towarzystwie.
W sobotę wyjechali, a ja zostałam sama w obcym mieszkaniu. Chodziłam po pustych pokojach, nie wiedząc,Zaczęłam układać swoje rzeczy w starej szafie i nagle zrozumiałam, iż czasem choćby najbliższe osoby potrafią stać się obcymi, ale prawdziwy dom to miejsce, gdzie zawsze możesz być sobą.