Zofia wróciła do domu, zdjęła płaszcz i poszła do swojego pokoju. – Wejdź do kuchni, proszę – zawołała do niej synowa Irena. – Coś się stało? – zapytała spokojnie teściowa, wchodząc do kuchni. Irena była bardzo zirytowana. – Jak to w ogóle rozumieć?! – wykrzyknęła Irena. – Czy to będzie jeszcze długo trwać? – Ireno, uspokój się. O co ci w ogóle chodzi? – nie rozumiała Zofia. – Nie udawaj, dobrze wiesz, o co chodzi! – wykrzyknęła Irena. Zofia patrzyła na synową ze zdziwieniem, nic nie rozumiejąc

przytulnosc.pl 1 tydzień temu

— Mamo, żenię się! — powiedział radośnie syn.

— Cieszę się — odpowiedziała bez entuzjazmu Zofia.

— Mamo, co się stało? — zapytał zdziwiony Wiktor.

— Nic… Gdzie planujecie mieszkać? — zapytała mama, mrużąc oczy.

— Tutaj. Przecież nie masz nic przeciwko? — odpowiedział syn. — Mieszkanie jest trzypokojowe, czy naprawdę się nie zmieścimy?

— Czy mam wybór? — zapytała matka.

— No, nie będziemy przecież wynajmować mieszkania — odparł ponuro syn.

— Rozumiem, nie mam wyboru — powiedziała z rezygnacją Zofia.

— Mamo, teraz są takie ceny wynajmu, iż na jedzenie nam nie zostanie — powiedział Wiktor. — I to nie na zawsze, będziemy pracować i odkładać pieniądze na zakup mieszkania. Przecież tak będzie o wiele szybciej.

Zofia wzruszyła ramionami.

— Mam nadzieję… — powiedziała. — A więc tak, wprowadzacie się, mieszkacie tyle, ile potrzebujecie, ale mam dwa warunki: rachunki za media dzielimy na trzy i nie będę waszą gospodynią domową.

— Dobrze, mamo, jak sobie życzysz — od razu zgodził się Wiktor.

Młodzi urządzili skromne wesele i zaczęli mieszkać razem w jednym mieszkaniu: Zofia, Wiktor i synowa Irena.

Od pierwszego dnia, gdy tylko młodzi wprowadzili się do mieszkania Zofii, nagle zaczęły pojawiać się pilne sprawy. Młodzi wracają z pracy do domu, a mamy nie ma, garnki puste, a w mieszkaniu bałagan — jak młodzi wyszli, wszystko porozrzucali, tak wszystko leży na swoich miejscach.

— Mamo, a gdzie byłaś? — zdziwiony pyta syn wieczorem.

— Wiesz, Wiktorze, zadzwonili do mnie, zaprosili do chóru, przecież mam głos, wiesz o tym…

— Tak?! — zdziwił się syn.

— No tak! Po prostu zapomniałeś, a ja ci kiedyś mówiłam. Otóż tam tacy sami emeryci jak ja spotykają się i śpiewają. Tak dobrze tam spędziłam czas, jutro też pójdę! — powiedziała z zadziornym uśmiechem Zofia.

— A jutro też chór? — zapytał syn.

— Nie, jutro mamy wieczór literacki, będziemy czytać wiersze — powiedziała Zofia. — Wiesz, jak to lubię.

— Tak?! — znów zdziwił się syn.

— No tak! Przecież ci mówiłam! Jaki ty nieuważny wobec własnej matki! — powiedziała Zofia z lekkim wyrzutem.

Synowa milcząco obserwowała rozmowę i nie powiedziała ani słowa.

Od czasu, gdy syn się ożenił, Zofia jakby dostała drugie życie: chodziła na różne zajęcia dla emerytów, do starych przyjaciółek dołączyły nowe, które od czasu do czasu, w wesołym towarzystwie, przychodziły w gości, zajmowały kuchnię do późnej nocy, piły herbatę z ciastkami, które przyjaciółki kupowały po drodze, spacerowała, a bywało, iż po prostu oglądała serial tak pochłonięta, iż choćby nie słyszała, jak dzieci, wracając z pracy, witały się z nią.

Do obowiązków domowych Zofia zasadniczo się nie dotykała, przekładając całą pracę domową na synową i syna. Początkowo nie narzekali, potem synowa zaczęła krzywo patrzeć, potem zaczęli niezadowoleni szeptać między sobą, potem syn zaczął głośno wzdychać. Ale na te drobne niuanse Zofia nie zwracała uwagi, kontynuując prowadzenie aktywnego, jak na swój wiek, trybu życia.

Pewnego razu przyszła do domu bardzo szczęśliwa, nucąc pod nosem jakąś piosenkę. Weszła do kuchni, gdzie młodzi ponuro jedli świeżo ugotowaną zupę i radośnie powiedziała:

— Kochane dzieci, możecie mi pogratulować! Poznałam cudownego mężczyznę i jutro jedziemy razem do sanatorium! To dobra wiadomość, prawda?

— Prawda — zgodzili się syn i synowa jednym głosem.

— I jak między wami? To coś poważnego? — zapytał ostrożnie syn, obawiając się, iż w mieszkaniu może pojawić się kolejny członek rodziny.

— Na razie nie mogę powiedzieć, mam nadzieję, iż po sanatorium będzie mi to jasne — powiedziała Zofia, nalała sobie zupy i z apetytem zjadła, a potem jeszcze dokładkę sobie wzięła.

Po wyjeździe Zofia wróciła rozczarowana. Powiedziała, iż Andrzej to nie jej poziom i się rozstali, ale zaraz dodała, iż jeszcze wszystko przed nią. Zajęcia, spacery i spotkania towarzyskie trwały w najlepsze.

W końcu, gdy młodzi kolejny raz wrócili do nieposprzątanego mieszkania, z pustymi garnkami, synowa nie wytrzymała i głośno, zamykając pustą lodówkę, zirytowana powiedziała:

— A nie mogłaby się pani zająć też domem? W mieszkaniu jest bałagan! W lodówce pusto! Dlaczego my musimy wszystko robić w domu, a pani nie?!

— A dlaczego jesteśmy tacy rozdrażnieni? — zapytała zdziwiona Zofia. — A gdybyście mieszkali sami, kto by za was robił całą pracę domową?

— Ale przecież pani jest! — podała argument synowa.

— A ja nie jestem waszą gosposią, żeby wykonywać za was domowe obowiązki. Swoje już wypracowałam, wystarczy! I w ogóle, od razu uprzedziłam Wiktora, iż nie będę gospodynią domową, to był mój warunek. A to, iż on cię nie uprzedził, to nie moja wina — powiedziała Zofia.

— Myślałem, iż żartujesz — powiedział zdezorientowany Wiktor.

— Czyli chcecie żyć wygodnie i jeszcze żebym za wami sprzątała porozrzucane rzeczy i gotowała garnki jedzenia? Nie! Powiedziałam, iż nie będę, więc nie będę! A jeżeli coś was niepokoi lub się nie podoba, możecie spokojnie mieszkać osobno! — powiedziała Zofia i poszła do swojego pokoju.

A następnego ranka, jak gdyby nigdy nic, nucąc pod nosem kolejną piosenkę, założyła ładną bluzkę, pomalowała usta czerwoną szminką i udała się do swoich towarzyszy z chóru.

Idź do oryginalnego materiału