*Dziennik, 15 listopada*
Ktoś tam jest szepnęła cicho Kinga, kierując słaby promień latarki pod most.
Chłód wżerał się w kości, a jesienne błoto lepiło się do podeszew butów, utrudniając każdy krok. Po dwunastogodzinnej zmianie w przychodni nogi bolały jak po maratonie, ale cichy szloch w ciemnościach przykuł całą jej uwagę.
Ostrożnie zeszła po śliskim zboczu, chwytając się mokrych kamieni, by nie upaść. Światło padło na małą postać wtuloną w betonowy filar. Bosy chłopiec w cienkiej, przemokniętej koszulce był cały umazany błotem.
Boże Kinga ruszyła naprzód.
Dziecko nie zareagowało na światło. Jego oczy mętne i nieruchome zdawały się patrzeć przez nią. Pomachała dłonią przed jego twarzą, ale źrenice choćby nie drgnęły.
Jest niewidomy wyszeptała, ściskając gardło.
Zdjęła kurtkę, owinęła chłopca i przyciągnęła go do siebie. Jego ciało było zimne jak lód.
Policjant, Marek Nowak, pojawił się godzinę później. Obchodził miejsce, coś notował, w końcu pokiwał głową.
Pewnie go tu porzucili. Ostatnio wiele takich przypadków. Jesteś jeszcze młoda, dziewczyno. Jutro zawieziemy go do domu dziecka w powiecie.
Nie odparła stanowczo, przyciskając chłopca mocniej. Nie zostawię go. Zabieram go ze sobą.
W domu napełniła starą miskę ciepłą wodą i delikatnie zmyła z niego błoto. Owinęła go w kocyk w stokrotki ten sam, który jej matka trzymała na wszelki wypadek. Chłopiec prawie nie jadł, nie mówił ani słowa, ale gdy położyła go obok siebie, nagle złapał ją za palec i nie puścił przez całą noc.
Rano w drzwiach stanęła jej matka. Na widok śpiącego dziecka ściągnęła brwi.
Zdajesz sobie sprawę, co zrobiłaś? syknęła, by nie zbudzić chłopca. Masz dwadzieścia lat, nie masz męża, ledwo wiążesz koniec z końcem!
Mamo przerwała Kinga cicho, ale twardo. To moja decyzja. I jej nie zmienię.
O, Kinga westchnęła matka. A jeżeli rodzice się odnajdą?
Po czymś takim? Pokręciła głową. Niech spróbują.
Matka wyszła, trzasnąwszy drzwiami. Ale tego wieczoru ojciec, bez słowa, zostawił na progu drewnianego konika zabawkę, którą sam wystrugał. I tylko szepnął:
Jutro przywiozę ziemniaki. I trochę mleka.
To była jego sposób na powiedzenie: *jestem z tobą*.
Pierwsze dni były najtrudniejsze. Chłopiec milczał, jadł jak wróbel, wzdrygał się przy głośniejszych dźwiękach. Ale po tygodniu nauczył się szukać jej dłoni w ciemności, a gdy Kinga zaśpiewała kołysankę, na jego twarzy pojawił się pierwszy uśmiech.
Nazwę cię Tomek zdecydowała pewnego dnia po kąpieli. Podoba ci się? Tomek
Chłopiec nie odpowiedział, ale wyciągnął rękę, przyciągając ją do siebie.
Wieść rozeszła się po wsi szybko. Jedni współczuli, inni krytykowali, niektórzy tylko kręcili głowami. Kinga nie przejmowała się tym. Jej świat teraz kręcił się wokół tej małej osoby tej, której obiecała ciepło, dom i miłość. I była gotowa na wszystko.
Minął miesiąc. Tomek uśmiechał się na dźwięk jej kroków. Nauczył się trzymać łyżkę, a gdy Kinga rozwieszała pranie, podawał jej klamerki wyławiając je z kosza po zapachu.
Pewnego ranka, gdy jak zwykle siadła przy jego łóżku, chłopiec nagle dotknął jej policzka i powiedział cicho, ale wyraźnie:
Mama.
Kinga zamarła. Serce zatrzymało się, a potem zabiło tak gwałtownie, iż aż zabrakło tchu. Wzięła jego dłonie w swoje i szepnęła:
Tak, kochanie. Jestem tu. I zawsze będę.
Tej nocy prawie nie spała siedziała przy nim, gładząc jego włosy, wsłuchując się w oddech. Nad ranem w drzwiach stanął ojciec.
Znam kogoś w urzędzie powiedział, kręcąc czapką w dłoniach. Załatwimy opiekę. Nie martw się.
Wtedy Kinga w końcu zapłakała nie ze smutku, ale z ogromnego szczęścia, które wypełniło jej serce.
Promień słońca musnął policzek Tomka. Nie mrugnął, ale się uśmiechnął słysząc, iż ktoś wchodzi do pokoju.
Mamo, jesteś powiedział pewnym głosem, sięgając w jej stronę.
Minęły cztery lata. Tomek miał siedem, Kinga dwadzieścia cztery. Chłopiec znał każdy próg, każdy schodek, każdy skrzypiący deskę w domu. Poruszał się tak pewnie, jakby widział przestrzeń innymi zmysłami.
Mruczek jest na ganku oznajmił pewnego dnia, nalewając sobie wodę z dzbanka. Jego kroki są jak szelest trawy.
Rudy kot został jego wiernym towarzyszem. Zawsze podsuwał łapę, gdy Tomek wyciągał dłoń.
Dobrze mówisz pocałowała go w czoło. Dzisiaj przyjdzie ktoś, kto jeszcze ci pomoże.
Tym kimś był pan Witold nauczyciel z miasta, który osiedlił się u ciotki. Chudy, z siwiejącymi skroniami, zawsze z torbą starych książek. Wieś nazywała go dziwakiem, ale Kinga od razu dostrzegła w nim dobroć.
Dzień dobry powiedział cicho, przekraczając próg.
Tomek, zwykle ostrożny wobec obcych, nagle wyciągnął rękę:
Dzień dobry. Twój głos brzmi jak miód.
Nauczyciel pochylił się, by spojrzeć mu w twarz.
Masz słuch jak prawdziwy muzyk odparł, wyjmując książkę z wypukłymi literami. To dla ciebie. Braille.
Tomek przesunął palcami po pierwszych wierszach i po raz pierwszy uśmiechnął się szeroko:
To litery? Czuję je!
Od tej pory pan Witold przychodził codziennie. Uczył Tomka czytać palcami, zapisywać myśli, słuchać świata nie oczami, ale całym sobą.
Słyszy słowa jak inni muzykę powiedział Kingi, gdy chłopiec zasnął po lekcji. Ma słuch poety.
Tomek często opowiadał o snach:
We śnie widzę dźwięki. C











