Pewnego dnia znalazłam pod mostem trzyletniego, niewidomego chłopca nikt go nie chciał, więc zostałam jego matką.
Ktoś tam jest szepnęła cicho Ania, kierując wątłe światło latarki pod betonową konstrukcję.
Zimno wżerało się w kości, a jesienne błoto kleiło się do podeszew butów, utrudniając każdy krok. Po dwunastogodzinnej zmianie w przychodni nogi bolały ją jak szalone, ale cichy szloch w ciemności przykuł całą jej uwagę.
Ostrożnie zeszła po śliskim zboczu, łapiąc się mokrych kamieni, żeby nie upaść. Światło padło na małą postać wtuloną w betonowy filar. Bosy, w przemoczonym podkoszulku, cały ubłocony.
O Boże Ania ruszyła naprzód.
Chłopiec nie zareagował na światło. Jego oczy mętne, jakby martwe patrzyły gdzieś przez nią. Machnęła dłonią przed jego twarzą, ale źrenice choćby nie drgnęły.
Jest niewidomy szepnęła, ściskając się w środku.
Zdjęła kurtkę, owinęła go delikatnie i przycisnęła do siebie. Jego ciało było zimne jak lód.
Miejscowy policjant, Jan Kowalski, dotarł godzinę później. Obejrzał miejsce, zanotował coś w notatniku, po czym pokręcił głową.
Pewnie go tu porzucili. Ktoś wywiózł do lasu i zostawił. Ostatnio sporo takich przypadków. Jesteś jeszcze młoda, dziewczyno. Jutro zawieziemy go do powiatowego domu dziecka.
Nie odparła stanowczo Ania, przyciskając chłopca mocniej. Nie zostawiam go. Zabieram go ze sobą.
W domu napuściła ciepłej wody do starej miski i delikatnie obmyła z niego drogowy brud. Owinęła go w miękki koc w stokrotki ten sam, który jej matka trzymała na wszelki wypadek. Chłopiec prawie nie jadł, nie mówił ani słowa, ale gdy Ania położyła go obok siebie, nagle złapał jej palec małą dłonią i nie puścił przez całą noc.
Rano w drzwiach stanęła jej matka. Na widok śpiącego dziecka zesztywniała.
Zdajesz sobie sprawę, co zrobiłaś? syknęła, by nie obudzić chłopca. Masz dopiero dwadzieścia lat! Żadnego męża, żadnych oszczędności!
Mamo przerwała jej Ania cicho, ale twardo. To moja decyzja. I jej nie zmienię.
Och, Aniu westchnęła matka. A jeżeli rodzice wrócą?
Po czymś takim? Ania pokręciła głową. Niech spróbują.
Matka wyszła, trzasnąwszy drzwiami. Ale tego samego wieczora ojciec, bez słowa, zostawił na progu drewnianego konika zabawkę, którą sam wystrugał. I tylko cicho powiedział:
Jutro przywiozę ziemniaków. I trochę mleka.
To był jego sposób na powiedzenie: jestem z tobą.
Pierwsze dni były najtrudniejsze. Chłopiec milczał, jadł niewiele, wzdrygał się przy każdym głośniejszym dźwięku. Ale po tygodniu nauczył się znajdować jej dłoń w ciemności, a gdy Ania zaśpiewała mu kołysankę po raz pierwszy się uśmiechnął.
Nazwę cię Staś zdecydowała pewnego dnia, po kąpieli i czesaniu. Co ty na to? Staś
Chłopiec nie odpowiedział, ale wyciągnął rękę w jej stronę, przysuwając się bliżej.
Wieść gwałtownie rozniosła się po wsi. Jedni współczuli, inni potępiali, niektórzy tylko dziwili się. Ale Ania nie przejmowała się tym. Cały jej świat kręcił się teraz wokół tej małej osoby tej, której obiecała ciepło, dom i miłość. I dla niej była gotowa na wszystko.
Minął miesiąc. Staś zaczął się uśmiechać na dźwięk jej kroków. Nauczył się trzymać łyżkę, a gdy Ania wieszała pranie, próbował pomagać szukał w koszyku klamerek i podawał je jej.
Pewnego ranka, jak zwykle, usiadła przy jego łóżku. Nagle chłopiec wyciągnął rękę, dotknął jej policzka i powiedział cicho, ale wyraźnie:
Mama.
Ania zdrętwiała. Serce zamarło, a potem zabiło tak mocno, iż nie mogła złapać tchu. Wzięła jego dłonie w swoje i szepnęła:
Tak, kochanie. Jestem tu. I zawsze będę.
Tej nocy prawie nie spała siedziała przy jego łóżku, gładząc go po głowie, wsłuchując się w równy oddech. Rano w drzwiach stanął ojciec.
Znam kogoś w urzędzie powiedział, kręcąc czapką w dłoniach. Załatwimy opiekę. Nie martw się.
Wtedy Ania w końcu się rozpłakała nie ze smutku, ale z ogromnego szczęścia, które wypełniło jej serce.
Promień słońca musnął policzek Stasia. Nie mrugnął, tylko się uśmiechnął słysząc, iż ktoś wchodzi do pokoju.
Mamo, przyszłaś powiedział pewnym głosem, wyciągając rękę, by ją odnaleźć po głosie.
Minęły cztery lata. Staś miał siedem lat, Ania dwadzieścia cztery. Chłopiec świetnie się zaaklimatyzował: znał każdy próg, każdy schodek, każdą skrzypiącą deskę. Poruszał się sprawnie, jakby wyczuwał przestrzeń bez wzroku, ale z wewnętrznym widzeniem.
Mruczek jest na ganku oznajmił pewnego dnia, nalewając sobie wody z dzbanka. Jego kroki są jak szelest trawy.
Kot o rudym futrze stał się jego wiernym towarzyszem. Wydawało się, iż rozumie, iż Staś jest inny, i nie odstępował go, gdy ten wyciągał rękę po jego łapę.
Dobra robota Ania pocałowała go w czoło. Dzisiaj przyjdzie ktoś, kto pomoże ci jeszcze bardziej.
Tym kimś był pan Tomasz nowy lokator u ciotki. Szczupły mężczyzna z siwiejącymi skroniami, pełen starych książek i notatek, które gromadził całe życie. Wieś nazywała go miejskim dziwakiem, ale Ania od razu dostrzegła w nim dobroć, której potrzebował Staś.
Dzień dobry powiedział cicho, wchodząc.
Staś, zwykle ostrożny wobec obcych, nagle wyciągnął rękę:
Dzień dobry. Pana głos jest jak miód.
Nauczyciel pochylił się, by spojrzeć w twarz chłopca.
Masz słuch jak prawdziwy muzyk odparł, wyjmując z torby książkę z wypukłymi punktami. To














